fot. materiały prasowe
Czy Ostatnia rubież to nowoczesny western? Akcja dzieje się w najbardziej na zachód położonym stanie USA. Mamy szeryfa, nazywanego od czasu do czasu kowbojem, otwarty teren, bezprawie i tak dalej, i tak dalej. Czy Ostatnia rubież to akcyjniak? Są niewielkie strzelaniny, trochę pościgów, trochę krwi i tak dalej, i tak dalej. Czy Ostatnia rubież to thriller, klasyczny bądź szpiegowski? Jest psychopata z wejściem w stylu Hannibala Lectera, są niezwykle groźni i nieobliczalni przestępcy, którzy w każdej chwili mogą kogoś zamordować, do tego gra wywiadów, kradzież danych, podsłuchy, ukrywanie dowodów obciążających najważniejsze organizacje w Stanach Zjednoczonych, nieuchwytny człowiek z planem destabilizacji kraju i tak dalej, i tak dalej. Wymieniłem, do jakich gatunków można by zaliczyć ten serial. Niestety działa to na jego niekorzyść. Zamiast skupić się na jednym wątku, produkcja stara się pokazać wszystko – wepchnąć do historii jak najwięcej pomysłów, jak najwięcej znanych widzom schematów.
Pierwsze skojarzenie po przeczytaniu opisu fabuły: Con Air. Wypisz wymaluj podobna sytuacja, tyle że zamiast Nicolasa Cage'a jest Jason Clarke (Everest, Oppenheimer), a bohater nie siedzi w samolocie ze skazańcami, lecz jest wspomnianym wyżej szeryfem, który „poprzysiągł strzec mieszkańców miasteczka przed wszelkim zagrożeniem”. Czy ta sentencja brzmi pompatycznie? Oczywiście, zwłaszcza że w ciągu pięciu lat Frank Remnick użył pistoletu na służbie tylko dwa razy. A mimo to jest twardy, charyzmatyczny i zawsze gotowy do działania. Spokojna okolica wcale go nie rozleniwiła, co to to nie!
Zacznijmy od tego, że dzieje się jakaś katastrofa w skali mikrospołeczeństwa, porównywalna do armagedonu. Oczywiście główny bohater w całym tym zamieszaniu zgubił swojego syna, który nie jest świadomy tego, co się wokół dzieje. Sztampa na sztampie sztampą pogania. Policjant z problemami rodzinnymi i traumatyczną przeszłością to wierzchołek góry lodowej. Jednak odejdźmy na chwilę od tego, jakie filmy i seriale Ostatnia rubież stara się kopiować, a przejdźmy do kartonowych bohaterów. Agentka CIA Sidney jest totalnie nijaka, ma obojętny wyraz twarzy, snuje się tylko po miejscu akcji, w zasadzie nie wnosi nic do fabuły, poza dziwnymi teoriami, jakoby własnymi rękami wyszkoliła superżołnierza (czy aby to zrobić, samemu nie trzeba być choć odrobinę super?). Jej rola na pewno nie jest mocnym punktem serialu. Podobnie jak doniosły ton szeryfa. W jego słowach Alaska, a zwłaszcza ta część tego stanu, w którym mieszka, to swego rodzaju komuna. Każdy każdego zna z imienia, każdy każdemu pomaga, jeden za drugiego poświęciłby swoje życie. Jest jeszcze kilka mniejszych i większych głupot, ale to trzeba by wejść w większe spojlery. Na pewno zorientujecie się, o co mi chodzi (chociażby scena z oczami jednego z bohaterów).
Sceny akcji nie porywają, odrobinę zgrzyta montaż, wystrzały z pistoletów to jakaś kpina, a walce wręcz brakuje nie tylko realizmu, ale także jakiegokolwiek tempa. Coś, co mogłoby być jaśniejszym punktem, sprawia, że zastanawiałem się, czy to przypadkiem nie jest jakaś amatorska niskobudżetówka. Nie zgadza się także scenariusz. Bardzo dużo tu naprawdę nudnych zapychaczy, fabuła nie idzie do przodu zbyt szybko – jest rozciągnięta i chaotyczna. Ostatnia rubież nie ma pojęcia, czym chce być i marnuje przez to duży potencjał. Oczywiście to wszystko może się jeszcze zmienić. Przed nami dużo odcinków, więc twórcy mogą naprawić popełnione błędy i wyjść na prostą. Widzę kilka wątków, które mogą ten serial uratować, ale szanse na to są raczej nikłe.
Jeśli chodzi o plusy – doceniam muzykę. Co prawda w drugim odcinku przesadzono ze zbyt długą ekspozycją Winds of Change Skorpionsów, ale wcześniej mamy choćby scenę w samolocie z fajnie wykorzystanym spokojniejszym kawałkiem. Udało się też ukazać trochę piękna Alaski, ale nawet tu widać błędy i niedociągnięcia. Nie ma za bardzo czego się chwycić. Dominic Cooper stara się przekazać widzowi jakieś emocje, ale jego postać jest zbudowana zbyt groteskowo i schematycznie. Może wraz z ujawnianiem kolejnych tajemnic będzie lepiej, ale chyba twórcy nie pójdą w jakiś hardcore. Choć cliffhangerem na koniec drugiego odcinka jest scena rodem z filmu Seven, to wątpię, by starczyło im odwagi, by pociągnąć temat tak, jak zrobił to mistrz Fincher. Przed nami jeszcze osiem odcinków, czyli bardzo, bardzo dużo materiału. Liczę, że po tym falstarcie serial pokaże coś dobrego.
W tej produkcji nie dzieje się za wiele, a dialogi są kiepskie. Nie ma ani wyraźnego napięcia, ani chemii między bohaterami. Jeśli za tydzień trzeci odcinek nie zapewni fajerwerków, to raczej trzeba będzie ten serial przekreślić i poświęcić swój cenny czas czemuś innemu.
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński