Pamiętaj, kto jest prawdziwym wrogiem
Data premiery w Polsce: 11 listopada 2013Druga część Igrzysk śmierci spełnia prawa filmowego sequela - jest więcej i lepiej. The Hunger Games: Catching Fire to wierna ekranizacja książki i bardzo dobry film.
Druga część Igrzysk śmierci spełnia prawa filmowego sequela - jest więcej i lepiej. The Hunger Games: Catching Fire to wierna ekranizacja książki i bardzo dobry film.
Po heroicznej walce i szokującym finałowym występie podczas ostatnich Głodowych Igrzysk Katniss i Peeta szykują się do swojego udziału w Tourneé Zwycięzców. Ich życia nie wyglądają już tak jak przedtem. Teraz są parą zakochanych, których rzekoma miłość i przyszłość mają stać się pożywką dla mas. Wrzuceni na siłę w role celebrytów muszą postarać się uspokoić nastroje społeczeństwa i stłamsić zarzewie buntu, który Katniss wywołała swoją niesubordynacją na arenie - w przeciwnym wypadku ich bliskich czeka marny los. Stłumić raz wzbudzoną nadzieję nie jest jednak łatwo, więc prezydent Snow uznaje, że Katniss musi zostać wyeliminowana, i to w taki sposób, by nie budzić podejrzeń. Pomysł jest banalnie prosty - na 75. Głodowych Igrzyskach wystąpią trybuci wylosowani z poprzednich zwycięzców. Dla Katniss oznacza to jedno: powrót na krwawą arenę.
Zmiana reżysera Igrzyskom śmierci wyszła zdecydowanie na dobre. Francis Lawrence opowiada historię w bardzo dynamiczny sposób, jednocześnie sprawnie unikając chaosu i zbytniego rozwlekania fabuły. Narracja jest ostra, surowa i bardzo przekonująca, bo bazuje przede wszystkim na naturalistycznej szczerości emocji bohaterów. Reżyser obdarzył swoich aktorów dużym zaufaniem i to widać na ekranie; każdy z nich nadał swojej postaci inny, oryginalny ton, a wizja Lawrence'a nie przyćmiła ich wysiłków, by stworzyć bohaterów nietuzinkowych. Na pochwałę zasługują nowe nazwiska w obsadzie, bo Jena Malone, Amanda Plummer czy Jeffrey Wright spisali się znakomicie, oddając charaktery swoich postaci. Z kolei Sam Clafin w roli na pozór aroganckiego bawidamka Finnicka nie do końca wykorzystał potencjał bohatera, choć technicznie nie można mu niczego zarzucić.
Atutem filmu jest oczywiście zachwycająca Jen Lawrence, która wykonała niesamowitą pracę w kreowaniu postaci Katniss. Mimo że nigdy nie byłam fanką tej bohaterki, Lawrence czuje się w jej skórze jak ryba w wodzie. Ponieważ widz jest przeprowadzany przez wydarzenia filmowe oczami Katniss, jej kreacja była najważniejsza, a Jen Lawrence udało się pokazać wszystko: wycofanie, wątpliwości, narastające poczucie odpowiedzialności za tłumy. Subtelnie ukazano przemianę z dziewczyny w młodą kobietę, a proces dojrzewania w świecie Igrzysk nieodzownie wiąże się z dylematami moralnymi i skomplikowanymi emocjami, których nawet główna bohaterka nie do końca rozumie. W gestach, mimice i ekspresji Lawrence doskonale widać to wszystko.
The Hunger Games: Catching Fire z ogromnym szacunkiem podeszło do książkowego pierwowzoru, pozostając mu wiernym w bardzo dużym stopniu. Nie dodano niczego, co niepotrzebnie zamotałoby akcję, której klarowna przejrzystość świetnie łączy się z ulotnymi niedopowiedzeniami. Doskonale widać to na przykład w postaci Effie czy Caesera, gdzie pod zakłamaniem ubranym w finezyjne piórka momentami widoczny jest paniczny strach. Ta część Igrzysk jest mroczniejsza, poważniejsza i dużo bardziej ostra. Polityczne i społeczne tło tyranii Panem wyziera z każdej szczeliny i chwyta w swoje szpony, nie pozwalając zapomnieć, że za pełnymi blichtru przyjęciami Kapitolu czai się system, dla którego ludzie nie są niczym więcej, jak elementami machiny żerującej na strachu i braku nadziei.
Błędy, które popełnia film, wynikają tylko i wyłącznie z pierwowzoru historii, którą opowiada, dlatego muszą być mu odpuszczone. Za momentami niestabilną emocjonalnie Katniss i jej problemy miłosne winić można tylko Suzanne Collins, bo zarówno reżyser, jak i Jen Lawrence zrobili wszystko, by rozterki bohaterki nabrały głębszego wyrazu. Film odrobinę traci swój mocny wydźwięk w chwili rozpoczęcia się zmagań na arenie, ale za przerost formy nad treścią trudno winić Lawrence'a, który jedynie oddał ducha książki - to w niej drugie Igrzyska straciły coś ze swojej surowości i mocy. Jednak po trosze wynika to też z ich swoistego celu i zakończenia, które są tak odmienne od tego, co oglądaliśmy w poprzedniej części. Zaczyna się nowy etap, a tak poważnie nie było nigdy wcześniej.
The Hunger Games: Catching Fire z cudowną lekkością i wyczuciem przenosi widza do świata Panem, coraz odważniej pokazując jego brutalność i tyranię. Choć film trwa prawie dwie i pół godziny, dynamiczne przejścia między kolejnymi sekwencjami sprawiają, że nie ma czasu na nudę, a prawie każda scena jest soczysta i silnie zakotwiczona w fabule. Najlepiej widać to w końcówce, która rozegrana została po mistrzowsku - zamiast wzniosłych i patetycznych mów, wystarczyły zbliżenia na rozedrganą emocjami twarz głównej bohaterki. The Hunger Games: Catching Fire nie stanowi zamkniętej opowieści, ale jest wprowadzeniem do ostatniej części trylogii, a po zaserwowanym cliffhangerze jestem pewna, że za rok zobaczymy się w kinach.
Poznaj recenzenta
Katarzyna KoczułapDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat