fot. materiały prasowe
Od początku trwania pierwszego sezonu Pamiętniki Mordbota miały trzy duże problemy. Długość odcinków (w większości nieprzekraczająca 19 minut), bardzo mało akcji, a także kartonowy, przeważnie nijaki drugi plan. Jest jeszcze kwestia podnoszona przez widzów, która akurat mi nie przeszkadzała – polskie napisy, a właściwie tłumaczenie czasowników wypowiadanych przez głównego bohatera w formie niebinarnej (zrobiłom, strzelałom, uciekałom, żyłom i tak dalej). Po dwóch minutach przestałem to zauważać, ale osobom, które są na to szczególnie wyczulone, absolutnie odradzam seans z napisami.
A jakie są plusy Pamiętników Mordbota? Na pewno humor i stylizacja. Choć obie te rzeczy występują nie w takiej ilości, jakbym sobie tego życzył. Wstawki z absurdalnie przerysowanych seriali science fiction to złoto i jeden z najmocniejszych punktów poszczególnych epizodów. Gra aktorska, scenografia, a nade wszystko scenariusz – sztuczny, zabawnie przerysowany, udający, że jest do bólu pompatyczny. To wszystko sprawia, że te małe urywki „Księżycowego Azylu” wplecione w główną fabułę wywołują szeroki uśmiech u widza. I choć serial rozkręca się bardzo wolno i nie opiera się na efektownej akcji, to jednak od początku można w nim znaleźć kilka perełek niezwiązanych z zamiłowaniem tytułowego Mordbota do kiczowatych produkcji. Chociażby scena z fabryki robotów, w której dialogi są żywcem wycięte z dobrej komedii wyśmiewającej korporacyjny porządek świata. To zrezygnowanie wypisane na twarzach pracowników, którzy dają z siebie solidne 20%, to humor najwyższej próby, który niestety w serialu nie jest normą, a pojedynczymi bardzo ciekawymi wyskokami.
Wspomniałem już o bardzo słabym drugim planie. Wystarczy powiedzieć o tym, że mamy tu do czynienia z Mordbotem i grupą hippisów, która go wynajęła. W tym gronie tylko Ratthi ma potencjał komediowy, co odrobinę go wyróżnia. Doktor Mensah i doktor Gurathin to raczej postaci dramatyczne, a reszty zupełnie nie zapamiętujemy (nawet z imion). Nie da się ciągnąć całego serialu tylko na jednej postaci. Nawet jeśli Aleksander Skarsgard spisuje się idealnie jako teoretycznie pozbawiony uczuć ochroniarz o sarkastyczno-ironicznym usposobieniu. Zwyczajnie nie ma bohatera, z którym można byłoby wejść w głębszą interakcję.
Wydawałoby się, że skoro pierwsza połowa sezonu jest powolna, to z czasem będzie się działo więcej. Nic bardziej mylnego. Do samego końca sezonu nie dostaniemy ani jednego w pełni satysfakcjonującego odcinka. Kulminacyjna konfrontacja z epizodu dziewiątego nie ma w sobie praktycznie żadnego ładunku emocjonalnego, a niezwykle pompatyczny (jak na standardy tego serialu) finał to tak naprawdę nieco rozwleczona opowieść o uwolnieniu przez zniewolenie. Puenta jest oczywista i mało satysfakcjonująca, a przecież mówimy o sztucznie stworzonej jednostce, która tylko wygląda jak człowiek. W efekcie wychodzi na to, że ludzie walczą o prawa Mordbota tylko po to, by samemu poczuć się lepiej. Nie ma w tym empatii, a raczej głęboko ukryte samolubstwo.
Jednak finał pokazuje jeszcze jedną ogromną wadę tego serialu. Tak zwany world-building, czyli budowanie świata u podstaw. Ten bardzo ważny proces w ogóle w serialu nie zachodzi. Słyszymy o jakiejś firmie, organizacjach, rubieży korporacyjnej, rekultywacji, ale nic nam te nazwy nie mówią. Nie wiemy, kto jest w tym wszystkim potężnym graczem, a kto nie. Kto dysponuje większą siłą i wpływami? Jak owe siły rozkładają się w galaktyce? Dla twórców nie ma to żadnego znaczenia i dlatego widz otrzymuje obraz bez jakiegokolwiek tła, nawet delikatnie zarysowanego. Są jakieś relikty obcych, a my nawet nie wiemy, czy galaktyka w momencie trwania serialu jest zamieszkana tylko przez ludzi.
Pamiętniki Mordbota mają błyskotliwe momenty, ale zazwyczaj zawodzą. Na dziesięć odcinków solidna akcja występuje najwyżej w trzech. Reszta to wewnętrzne rozterki maszyny – podane czasem lepiej, z polotem i fantazją, a czasem dużo gorzej, jakby temat odrobinę twórców przerastał. Wahania formy są zbyt duże, a zabawa tempem kompletnie nietrafiona. To bardzo specyficzny projekt, niezwykle oryginalny, ale niestety marnujący swój potencjał, przez nieumiejętność twórców i krótki format odcinków. Minusy przeważają nad plusami. Z tego powodu uznaję ten serial za produkt drugiej kategorii, przy którym rzadko dobrze się bawiłem. Z perspektywy czasu powyżej średniej umieściłbym tylko 4. i 5. odcinek, cała reszta to poziom oceny 5, momentami mocno naciągane 6 (w skali 0-10).
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński