Peaky Blinders: sezon 3, odcinek 3 – recenzja
Trzeci odcinek najnowszej serii Peaky Blinders przypomina, że Steven Knight nie pozwala sobie na spadki poziomu czy tempa akcji w środku sezonu (tak, wraz z trzecim odcinkiem dotarliśmy już, niestety, do środka). Emocje rosną, dramaturgia zaakcentowana jest należycie intensywnie, lecz bez cienia przesady, a postacie otrzymują kolejne bodźce do rozwoju.
Trzeci odcinek najnowszej serii Peaky Blinders przypomina, że Steven Knight nie pozwala sobie na spadki poziomu czy tempa akcji w środku sezonu (tak, wraz z trzecim odcinkiem dotarliśmy już, niestety, do środka). Emocje rosną, dramaturgia zaakcentowana jest należycie intensywnie, lecz bez cienia przesady, a postacie otrzymują kolejne bodźce do rozwoju.
Wszelkie nadzieje i wątpliwości zostają rozwiane już w pierwszej minucie odcinka – Grace Shelby jest martwa. Mimo cliffhangera, który pozostawiał dość szerokie pole do snucia przypuszczeń, w epizodzie trzecim rodzina Shelby jest już w żałobie. Przyznam, że wprawiło mnie to w nieliche zaskoczenie – ten serial, mimo wszystko, nie przyzwyczajał widzów do częstych zgonów głównych bohaterów. Ponadto od wesela minęły zaledwie dwa odcinki, a sam wątek małżeństwa wydawał się solidnym fundamentem dla przyszłych rozterek Tommy'ego, opierania na nim elementów zagrożenia i krzyżowania z motywami biznesowymi (które przecież nie mogą tak szybko zostać wyparte przez legalne interesy), a przede wszystkim sprawiały, że głowa Peaky Blinders w końcu okazywała uczucie, które wcześniej wydawało się jej obce - strach. Jak widać, twórcy mają wobec głównego bohatera zgoła inne plany, a ja po seansie trzeciego odcinka jestem skłonny w pełni im zaufać.
Śmierć Grace musiała przynieść konsekwencje. Były one osią fabularną większej części odcinka, nadały mu ponurej, gorzkiej (choć z elementami słodyczy – mam tu głównie na myśli odstąpienie Arthura i Johna od bezrefleksyjnego posłuszeństwa i bezwzględności) atmosfery, dały szanse bohaterom na ukazanie kolejnych aspektów ich osobowości. Z zachwyceniem obserwowałem już nie znakomitego, a doskonałego Cilliana Murphy'ego w roli Thomasa, zazwyczaj chłodnego i wyrachowanego, teraz targanego emocjami i – jakkolwiek jeszcze niedawno trudno byłoby tę postać o to posądzić – tak prostą, atawistyczną wręcz żądzą brutalnej, bezmyślnej zemsty. Scena w podziemiach była wizualnym (świetne ujęcia i oświetlenie!) i aktorskim majstersztykiem. Kto by pomyślał, że głosem rozsądku w zaistniałej sytuacji okażą się dwaj bracia Toma, z naciskiem na Arthura, którego przemiana wydaje się już zachodzić znacznie głębiej, wzbogacając tę postać i coraz bardziej przykuwając do niej uwagę widza? Scenarzyści nie pozwalają bohaterom popaść w schematyczność; każdy z nich jest na swój sposób nieprzewidywalny, a to jest niewątpliwie jedną z najmocniejszych stron Peaky Blinders.
Klimat i ścieżka muzyczna wciąż utrzymują świetny poziom, nie ma więc sensu rozwodzić się nad nimi przy okazji każdego epizodu. To jedna ze stałych składowych serii, element flagowy i - aktualnie - niezmiennie satysfakcjonujący.
Ostatnia partia odcinka, w której wracamy do upolitycznionego przymusem, obecnie głównego biznesu Tommy'ego, choć krótka, jest bardzo intensywna. Zdrajca wydaje się ujawniony (choć przyznam, że jego tożsamość nie zaskakuje), a wyrok pozostaje już tylko kwestią czasu. Jak więc widać, mimo tego, że serialowi zdarza się czasem podążyć za innymi wątkami, nie przytrafiają mu się zastoje fabularne. Końcówka satysfakcjonuje, a zarazem zastanawia – jak bardzo do przodu w swych planach wybiega Shelby i czy przypadkiem nie trafił jednak na kogoś, kto w końcu mógłby prześcignąć go w umiejętnościach przewidywania prowadzonej gry? Emocje konsekwentnie rosną, a Peaky Blinders bez najmniejszego elementu zawodu wzmagają oczekiwanie na kolejne odcinki.
Źródło: zdjęcie główne: BBC
Poznaj recenzenta
Michał JareckiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1946, kończy 78 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1979, kończy 45 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1978, kończy 46 lat