Farmer Johnny Saxby (Josh O'Connor) to z pozoru typowy przykład prowincjonalnego twardziela skupionego wyłącznie na pracy, która jest jedynym źródłem utrzymania dla rodziny. Po pracy Johnny opiekuje się babcią (Gemma Jones) oraz schorowanym ojcem (Ian Hart). Każdy jego dzień wygląda praktycznie identycznie: praca, upijanie się, sen, praca… Prawie jak w Dniu Świstaka. Jednak sytuacja ulega zmianie z momentem pojawienia się w okolicy przystojnego emigranta, Gheorghego (Alec Secareanu), z Rumunii. Początkowo relacja między Johnnym a Gheorghem opiera się wyłącznie na zwierzęcej namiętności, ale z czasem ujawnia swą głębię. ‎God's Own Country to debiut reżyserski Francisa Lee, który został entuzjastycznie przyjęty na festiwalu w Sundance, gdzie zresztą zdobył statuetkę dla najlepszego reżysera. I nie ma w tym nic dziwnego. Lee pod płaszczykiem kina romantycznego porusza wiele ciekawych, a niekiedy nawet kontrowersyjnych tematów. Skupia się na pokazaniu, w jaki sposób otaczające nas środowisko traktuje odmienność seksualną. Jednak by nie opierać się na stereotypach, reżyser pokazuje również, że sami homoseksualiści boją się swojej orientacji. Ukrywają ją nie tylko przed światem, ale i przed samymi sobą. Johnny nie obnosi się ze swoją seksualnością. Na początku nie wiemy, czy to ze wstydu, czy może z niechęci, by pokazywać intymność otaczającej go społeczności. Lee postanowił także sportretować społeczność małego angielskiego miasteczka, w jakim sam się wychowywał. Nie jest to miły obrazek. Ludzie są tutaj bardzo zamknięci i nie tolerują nikogo z zewnątrz. Każdy przyjezdny jest traktowany jak intruz. Jak przedstawiciel gorszej kategorii. I nie chodzi tutaj tylko o obcokrajowców, ale wszystkich przyjezdnych. Reżyser stara się pokazać wszystkie plusy, które niosą ze sobą nowe jednostki. W tym wypadku pojawienie się emigranta scala rozpadającą się rodzinę, która przez brak zrozumienia i komunikacji zaczyna się rozpadać. Wydaje mi się, że widniejące na plakacie porównanie Pięknego kraju do „Brokeback jest bardzo krzywdzące. Z góry narzuca pewną interpretację. Oba filmy łączy w sumie tylko to, że opowiadają o miłości dwóch mężczyzn. I tyle. Francis Lee wybrał bardzo trudny temat na swój debiut reżyserski, ale potrafi go obronić, a nawet opowiedzieć coś nowego. Wielu reżyserów marzyłoby o takim starcie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj