fot. materiały prasowe
Piernikowe serce to komedia osadzona w Toruniu, gdzie tradycja pieczenia pierników staje się tłem dla historii o relacjach, dojrzewaniu i próbie budowania więzi. Głównym bohaterem jest Janek – nastolatek, który przyjeżdża do miasta na święta i trafia pod opiekę babci. To właśnie tutaj poznaje Zuzę, rówieśniczkę z sąsiedztwa. Dziewczyna pokazuję mu Toruń ze swojej perspektywy. Równocześnie toczy się życie dorosłych, którzy mają swoje problemy i codzienne emocje.
Film, który miał potencjał stać się ciepłą i świąteczną historią, niestety został reklamą Torunia i kilku zaangażowanych sponsorów. I nie byłoby w tym niczego złego, gdyby twórcom udało się umieścić je subtelnie. Niestety, lokowanie produktów jest tu tak nachalne, że co chwilę odrywałam się od historii z powodu lekkiej irytacji. Świąteczny klimat jest przeplatany z wielką nazwą firmy danego sponsora, który musiał pojawić się kilka razy w filmie.
Pod względem aktorskim tytuł również pozostawia wiele do życzenia. Najsłabiej wypadają młodzi aktorzy, bo ich gra sprawia wrażenie nadmiernie wyuczonej i pozbawionej naturalności. Jest to sztywne i męczące, jakby chcieli to po prostu odklepać. Ich dialogi brzmią tak, jakby dorosły próbował odwzorować młodzieżowe rozmowy, ale tak naprawdę nie miał z nimi do czynienia. W efekcie większość scen z udziałem młodych odtwórców ról jest niezręczna.
Bardzo przypadły mi do gustu role Olgi Bołądź i Piotra Głowackiego, którzy podeszli do materiału z autentycznymi emocjami. Ich postacie wypadają wiarygodnie, a każda scena przynosi prawdziwe uczucia. To takie momenty oddechu, gdy wyobrażamy sobie, jak mogłoby wyglądać Piernikowe serce, gdyby cała obsada i scenariusz były poprowadzone z podobną uwagą.
Humor w filmie niestety się nie udał. Żarty kierowane są wyraźnie do starszej publiczności, co samo w sobie nie jest wadą, ale skutkuje przepaścią między odbiorami różnych pokoleń. Na sali najlepiej bawiły się osoby 40+, które reagowały na dowcipy z entuzjazmem i chwaliły film po seansie. Dla młodszych widzów, szczególnie tych z generacji Z, humor jest jednak cringowy. Co ciekawe, jedyną sceną, która naprawdę rozśmieszyła mnie i młodsze towarzystwo, była soczysta wiązanka przekleństw rzucona przez Piotra Głowackiego. Dlaczego akurat to nas rozbawiło? Bo na tle całego filmu brzmi jak jedyny autentyczny moment. Przez cały seans bohaterowie kłócą się i denerwują, używając łagodnych, niemal szkolnych określeń. W świecie, w którym emocje rzadko układają się tak grzecznie, brzmi to jak ozdoba, a nie jak prawdziwa reakcja. A Głowacki daje nam prawdziwe, polskie świąteczne wkurzenie, które każdy zna aż za dobrze.
Piernikowe serce to tytuł skierowany do starszej publiczności – tej, która lubi lekkie, świąteczne historie i prosty humor. Nie jest to produkcja dla młodzieży ani dla osób, które szukają czegoś świeżego. To laurka dla sponsorów, a dopiero potem pełnometrażowy film.
Poznaj recenzenta
Małgorzata Szymikowska