Pokój 104: sezon 1, odcinek 3 – recenzja
W Pokoju 104 robi się coraz dziwniej. Po ostatnim oczywistym epizodzie, teraz naprawdę trzeba wysilić wyobraźnię, by zorientować się, o co w ogóle chodzi.
W Pokoju 104 robi się coraz dziwniej. Po ostatnim oczywistym epizodzie, teraz naprawdę trzeba wysilić wyobraźnię, by zorientować się, o co w ogóle chodzi.
Najnowszy odcinek serialu w pewnym sensie jest inny niż wszystkie poprzednie – po raz pierwszy wchodzimy do ciemnego jeszcze pokoju wraz z główną bohaterką i nie zastajemy nikogo w środku. Być może ma to symbolizować pustkę i samotność jaka towarzyszy Debbie i o której z każdą minutą trwania odcinka przekonujemy się jeszcze bardziej. Nękana wątpliwościami i depresją kobieta wybrała ten właśnie pokój jako miejsce dokonania się rytuału, który miał przywrócić ją do pełnej sprawności psychicznej i pomóc podnieść się po traumach z dzieciństwa.
Nowością dla widzów jest też wejście do łazienki. Tajemnicze pomieszczenie zlokalizowane w tylnej części pokoju do tej pory było przez nas nienaruszalne, jednak za sprawą Debbie możemy wreszcie zobaczyć, co jest w środku. Nie spodziewałam się nagłego przełomu i rzeczywiście go nie ma – łazienka jak łazienka, jest prysznic, duże lustro na wprost drzwi... Wciąż jednak myślę, że to pomieszczenie odegra ważną rolę w całym sezonie i cieszę się, że postawiliśmy w tym względzie mały kroczek naprzód. Co ciekawe, tajemniczy Samuel, który odwiedził pokój 104 również wszedł później do łazienki, jednak tym razem mu w tym nie towarzyszyliśmy. Jeszcze bardziej uwypukla to postać głównej bohaterki i chcąc nie chcąc, czyni ją w pewnym sensie wyjątkową.
A zatem do rzeczy – co się tak właściwie stało w tym dziwnym, chaotycznym epizodzie? Rytuał oczyszczania, na który umówili się główni bohaterowie, początkowo odbywa się zgodnie z planem, zgrabnie i krok po kroku. Jak zdradza Samuel, trauma ciążąca na psychice Debbie jest jak pasożyt, obca istota, której zwyczajnie trzeba się pozbyć. Sposobem na to jest przekucie jej długim szpikulcem, który wsuwa się do delikwenta przez jedną z dziurek w nosie. W tym miejscu rytuał zawodzi – Debbie ma halucynacje, które przypominają jej całą traumę z dzieciństwa i rzuca się na Samuela, uniemożliwiając dalszy proces.
Interpretacji zakończenia prawdopodobnie jest kilka. Przez fakt, iż podczas całego rytuału oczyszczania, twarz Samuela zdawała się być twarzą szaleńca, można przypuszczać, iż był on tylko naciągaczem, który wykorzystywał swoje ofiary – przecież wyraźnie zależało mu na pieniądzach, a końcowy szał można tłumaczyć jako próbę zabójstwa. Z drugiej jednak strony, wspomnienia głównej bohaterki mogły być sygnałem jej wewnętrznej przemiany, a agresywne działania podjęte na koniec, pomogły jej się wyżyć za wszystkie krzywdy. W takiej wersji szalone zachowanie Samuela mogło być tylko jej przywidzeniem, co także jest uzasadnione. Niestety za wszystko zapłacił on sam, a urwane zakończenie nie daje nam odpowiedzi na pytanie, czy Bogu ducha winien mężczyzna to przeżył. Szkoda - wystarczyłaby jedna wskazówka więcej i wszystko mogłoby ułożyć się w zgrabniejszą całość. W zaprezentowanej formie zakończenie raczej rozczarowuje.
Jest jednak jeszcze inna, być może dalsza interpretacja. Bieżący odcinek co prawda nie daje wskazówek by podążać właśnie tym tropem, jednak jeśli przyjrzymy się poprzednim, można dostrzec pewną zależność. Furia Debbie to narodziny jej alternatywnej osobowości, która do tej pory pozostawała w uśpieniu. W każdym z dotychczasowych odcinków mieliśmy w pewnym sensie do czynienia z dwiema twarzami jednej osoby (umownie, bo to oczywiście kwestia sporna, a już na pewno w przypadku pilota). Małych chłopców było dwóch, dostawca pizzy także okazał się dwulicowy, więc może miałoby to zastosowanie także w przypadku Debbie? Do wyboru, do koloru - każda z powyższych teorii zdaje się mieć ręce i nogi, a wszystko przez to, że zakończenie pozostaje urwane w pół słowa. Ja osobiście skłaniam się ku drugiej - wizja uwolnienia się od przeszłości wydaje się mieć mimo wszystko największy sens.
Odcinek wypada znacznie lepiej niż epizod numer 2. Mamy niebanalną łamigłówkę, nad którą naprawdę trzeba pomyśleć zanim wystawi się ostateczny werdykt, a tego właśnie oczekiwałam od serialu. Za sprawą nagrań DVD w odcinku mamy do czynienia z hipnotyzującym klimatem, który także staje się pewnym kluczem do interpretacji – końcowa wizja bohaterki, pozornie będąca zlepkiem losowo posklejanych surrealistycznych kadrów, także jest uzasadniona. Debbie naoglądała się w końcu wszystkich nagrań autorstwa anonimowego guru, w związku z czym nic dziwnego, iż jej traumy także przybierają pstrokaty i kolorowy kształt. W oczy za bardzo rzucają się jednak elementy nagości – częstotliwość występowania męskich penisów w tym krótkim flashbacku wydaje się nadużyciem, co trochę razi i zniechęca.
Tak czy inaczej – bieżący odcinek jest zrealizowany po mistrzowsku, co widać już po samej grze światła, do której twórcy przywiązują ogromną wagę. Gdy ostatnio z łazienki wychodziła żona, pomieszczenie emanowało czerwoną łuną. Jeszcze wcześniej, gdy chował się tam Ralphie – było wyraźnie jasnoniebieskie. Tym razem jednak w łazience panuje pesymistyczny szarobury półmrok, który zdaje się przytłaczać nie tylko główną bohaterkę, ale także widza. Czy zmieniające się barwy dokądś nas zaprowadzą? Wciąż trudno powiedzieć. Nie sposób jednak ich nie zauważyć, zatem podejrzewam, że muszą coś znaczyć – tym bardziej, że z odcinka na odcinek kolorowych świateł jest coraz więcej - także w samym pokoju, gdzie tym razem Samuel zapalił aż trzy różne lampy, których światło warunkowało wygląd każdego pojedynczego kadru.
Istotną rolę w odcinku pełnią też rozbłyski piorunów, które widać zza okna. Burza symbolizować może niepokój głównej bohaterki, który udziela się także widzowi. To chyba pierwszy tak wyraźny przypadek, gdy znaczenie ma coś, co dzieje się poza pokojem. Choć za każdym razem na zewnątrz panowała brzydka i deszczowa pogoda, bohaterowie nie zwracali na nią większej uwagi. Teraz zaś, zarówno Debbie jak i Samuel, z niepokojem patrzą na kolejne rozbłyski. Do dyskretnych sygnałów świadczących o tym, że istnieje także coś poza tym pokojem, zalicza się również nadejście pani z recepcji, która przynosi bohaterom odtwarzacz DVD – wiemy już, że nie wszystko jest na wyposażeniu pokoju 104 i czasem trzeba wychylić z niego nos, by móc ruszyć naprzód. Bez DVD nie byłoby przecież całej zaprezentowanej nam akcji.
Wciąż nie jest dla mnie jasna główna idea serialu, jednak mam szczerą nadzieję, że poszczególne elementy ułożą się w satysfakcjonującą układankę. Póki co twórcy albo odsłaniają wszystko na tacy (tak jak to było z poprzednim odcinkiem), albo przeciwnie – gmatwają tak, iż wydaje się to przesadzone. Odcinek numer 3 jest dobry, jednak nie ma w sobie pewnej iskry, która pozostawiłaby mnie w poruszeniu lub zachwycie. To nic więcej jak przyzwoity materiał do głębokiej analizy - nie poraża, nie wzrusza, nie straszy... po prostu się toczy równym tempem przez te zaplanowane 27 minut. Nie mam wątpliwości przynajmniej w jednej z kwestii - dostawcę pizzy na pewno przebija, co po zsumowaniu z nietuzinkową zawiłością daje mu ocenę 7/10.
Źródło: zdjęcie główne: HBO
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat