Pora dorosnąć
Data premiery w Polsce: 9 sierpnia 2013Jeszcze większe dzieci cierpią na syndrom sequela. Wedle wszelkich prawideł w Hollywood kontynuacje robi się jedyną słuszną metodą – ma być więcej, lepiej, głośniej i drożej! I poniekąd tak właśnie jest, tyle że to się nie sprawdza. Zabrakło elementarnych rzeczy, jak chociażby scenariusza. To, co stanowiło siłę pierwszej części, w drugiej jest zaledwie pretekstem do ukazania serii niewybrednych żartów.
Jeszcze większe dzieci cierpią na syndrom sequela. Wedle wszelkich prawideł w Hollywood kontynuacje robi się jedyną słuszną metodą – ma być więcej, lepiej, głośniej i drożej! I poniekąd tak właśnie jest, tyle że to się nie sprawdza. Zabrakło elementarnych rzeczy, jak chociażby scenariusza. To, co stanowiło siłę pierwszej części, w drugiej jest zaledwie pretekstem do ukazania serii niewybrednych żartów.
Nie oznacza to wcale, że "Duże dzieci" były filmem wybitnym. Ot, kolejna moralizatorska opowieść o odnalezieniu sensu życia tam, gdzie się to wszystko zaczęło – w domu, wśród najbliższych. To, że każde, największe nawet dziecko, musi w końcu dorosnąć, wiadomo od dawna, jednak bohaterowie ekipy Sandlera starali się jak najdłużej pozostać w skórze Piotrusiów Panów. Dodajmy do tego jeszcze kilka elementów tradycyjnej sandlerowskiej komedii i dostaliśmy całkiem strawny film.
W sequelu zabrakło przede wszystkim fabuły. Wyjściowa historia o końcu roku szkolnego i organizowaniu imprezy przez nieoficjalnego przywódcę stada, Lenny’ego, najzwyczajniej w świecie się nie sprawdza. Raz, że jest mocno wymuszona, dwa, że nie niesie ze sobą żadnego przesłania. Traktowanie więc Jeszcze większych dzieci jako zbioru skeczów, w którym czterech niezłych komików i cała armia znanych, drugoplanowych postaci wygłupia się na ekranie, będzie odpowiednim podejście i w tym leży klucz do analizy sensowności powstania kontynuacji. A trzeba przyznać, że pomimo całkowitego braku pomysłu na fabułę, zaiste mamy tutaj zbiór komików. Adam Sandler od dawna współpracuje ze stałą ekipą, ale to pierwszy film, w którym wykorzystał ich niemal wszystkich. Na ekranie pojawiają się więc nie tylko tytułowe "dzieci" – Kevin James (rubaszny tłuścioszek w średnik wieku), Chris Rock (wesoło szarżujący w roli pantoflarza bojącego się własnej teściowej), David Spade (oprócz tchórzostwa dołączmy emploi wioskowego podrywacza), ale także cały zastęp drugoplanowej armii mniej lub bardziej znanych talentów komediowych: Tim Meadows, Nick Swardson, Jon Lovitz, a nawet Shaq O’Neal. Ba! Dla Steve’a Austina także znalazło się miejsce. O doskonałym Stevie Buscemim nie wspominając. Nie zmienia to faktu, że najlepiej na ekranie radzi sobie młodsza gwardia pod przewodnictwem Taylora Lautnera. Ten wesoły chłopak na sterydach udowadnia, że oprócz testosteronu ma jeszcze poczucie humoru i potrafi pozwolić sobie na dozę autoironii. Jego bohater, student, zachowuje się tak, jakby za chwilę miał zedrzeć z siebie koszulkę i zamienić się w wilkołaka.
To, co w komedii najważniejsze, czyli humor, niestety nie jest najwyższych lotów i wszystko zależy od nastawienia. Tym razem Sandler jako scenarzysta zaszarżował w pełni i wycisnął z PG13 tyle, ile się da. Żarty są rubaszne, często na granicy dobrego smaku, niekiedy mocno rynsztokowe. Fekalia, mocz i seksistowskie porównania są na porządku dziennym. Obśmiewa się zarówno wygląd fizyczny, jak i charaktery. Trzeba jednak oddać twórcom sprawiedliwość, że niektóre momenty są naprawdę śmieszne i gdyby tylko film utrzymał stały poziom, wyszłaby im doskonała komedia. Niestety takich momentów, gdzie autentycznie się uśmiejemy, jest zaledwie kilka, chyba że nasze poczucie humoru obejmuje sikanie łosia w usta jednego z bohaterów. Jeżeli tak, to będzie to najlepsza komedia, na jaką można było trafić. Sandler na szczęście jako scenarzysta przesadza, ale jako aktor gra już na spokojnych półtonach i choć jego Lenny ma coś w sobie z innych postaci, które aktor grywał, jest raczej w miarę spokojny i opanowany. Pozwala wyszaleć się młodszym i partnerom. Pozostali komicy mu dorównują, przez co ich postacie są zabawne, ale nie na granicy przerysowania. Czasami tylko wydają się gubić w nielogicznościach scenariusza i głupocie dialogów, bo grają tak, jakby sami nie wierzyli w to, co robią.
Jeszcze większe dzieci to typowa historia 40-latków, którzy nie chcą dorosnąć, a niestety muszą. Codzienne, szare życie ich przytłacza, ale jednocześnie autentycznie bawi i dostarcza wzruszeń. Morał z pierwszej części - "wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej" - gdzieś tutaj pobrzmiewa, ale na próżno szukać moralizatorskich stwierdzeń. Mamy za to autentyczną jazdę bez trzymanki, często bez polotu, ładu i składu. Plus za świetne nawiązania do lat 80. w jednej ze scen, minus za wszystko inne. Jeszcze większe dzieci upadły na poziomie pomysłu, stając się mocno przesadzonym zbiorem niby powiązanych ze sobą skeczów. Dla fanatycznych wyznawców Sandlera pozycja obowiązkowa (do oceny można dodać wtedy 2 oczka), dla pozostałych - niekoniecznie.
Poznaj recenzenta
Mateusz DykierKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat