Proste rzeczy – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 4 czerwca 2021Proste rzeczy opowiadają o parze młodych bohaterów, którzy zgiełk wielkiego miasta zamienili na spokój prowincji. Balansujący na granicy fabuły i dokumentu film ukazuje jednak, że gdziekolwiek byśmy nie uciekli, to, co nosimy w sobie, i tak nas dogoni. Oceniam oryginalną produkcję.
Proste rzeczy opowiadają o parze młodych bohaterów, którzy zgiełk wielkiego miasta zamienili na spokój prowincji. Balansujący na granicy fabuły i dokumentu film ukazuje jednak, że gdziekolwiek byśmy nie uciekli, to, co nosimy w sobie, i tak nas dogoni. Oceniam oryginalną produkcję.
Wielu z nas ma czasami ochotę „wypisać się” ze społeczeństwa, uciec od wszelkich zobowiązań czy oczekiwań i zacząć po prostu żyć – według własnych zasad, jedynie na swoich warunkach. W większości przypadków na marzeniach się jednak kończy. Bohaterowie filmu Grzegorza Zaricznego mieli jednak tyle odwagi, by idealistyczne plany wdrożyć w życie.
Magda i Błażej to młodzi ludzie, jakich zapewne jeszcze kilka lat temu moglibyśmy spotkać na imprezie psytrance'owej. Teraz jednak wraz z córeczką i psem zamieszkują oddaloną o kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy wioskę, by sprawdzić, czy da się żyć zgodnie z tym, w co wierzą. Własnymi rękami wykańczają dom, w którym chcą wychować dziecko i budując swoje miejsce na ziemi. Proces tworzenia własnej przestrzeni zaburza jednak pojawienie się w wiosce wuja Błażeja, który choć pomaga młodym, to wnosi w ich mikrokosmos obcy element. Czy jednak aby na pewno przybycie brata zmarłego ojca Błażeja przyniesie tylko „wywoływanie duchów” przeszłości? Czy może właśnie jego obecność stanowi szansę na stawienie czoła trudnym wspomnieniom, by móc zbudować lepszą przyszłość?
Proste rzeczy to film interesujący przede wszystkim ze względu na koncept, na jakim się opiera. Produkcja stanowi bowiem połączenie dokumentu i fabuły. Magda (Magdalena Sztorc) i Błażej (Błażej Kitowski) nie są fikcyjnymi bohaterami. To, co oglądamy na ekranie, jest ich prawdziwą codziennością. Postacią stworzoną na potrzeby filmu jest za to grany przez Tomasza Schimscheinera krewny Błażeja. O ile warstwa dokumentalna filmu, w której bohaterowie odsłaniają przed widzami swoje życie, wypada całkiem dobrze, a jako widzowie możemy wynieść z niej coś dla siebie, to niestety wątek fikcyjny i to, co ze sobą niesie, pozostawia pewien niedosyt.
Zacznijmy jednak od tego, co jest w filmie dobre – czyli od bohaterów i ich autentyczności. Magda i Błażej są interesującymi postaciami – to świadomi ludzie, szukający prawdy w codzienności i realizujący alternatywny model życia. To bohaterowie, których nie trzeba było wymyślać czy ulepszać – wystarczyło ich ukazać takimi, jakimi są. Magdalena Sztorc i Błażej Kitowski nie musieli wcale tworzyć kreacji – wystarczy, że byli sobą, ponieważ ich życie stanowiło interesujący punkt wyjścia dla filmu. Autentyzm, pewien rodzaj prawdziwości, którą wnieśli do dzieła, jest wyraźnie wyczuwalny i działa na korzyść produkcji. Bez wątpienia pojawią się jednak głosy, że film jest źle zagrany. To, jak mówią bohaterowie, ich dialogi, zapewne może zostać tak odebrane. Rzecz jednak w tym, że Magda i Błażej nie tyle grają, co raczej ukazują siebie bądź improwizują. Są sobą i to się może podobać lub nie. Sposób ich wypowiadania się może drażnić, może nie przypaść do gustu. To jednak naturalne zachowania, naturalny sposób mówienia, a nie coś wyuczonego czy zaplanowanego. Ja tę naturalność i autentyzm oceniam na plus.
Jeśli polubimy samych bohaterów, to najprawdopodobniej polubimy cały film. Bo to film w dużej mierze o nich samych. Z ciekawością obserwujemy ich alternatywny model życia i filozofię, jaką ze sobą niesie. Od Magdy i Błażeja uczymy się, że życie toczy się tu i teraz, że w codzienności i prozaicznych czynnościach można znaleźć istotę życia. Taką wymowę wspiera też niespieszne tempo dokumentujące ich codzienność. Bo dopiero kiedy się zwolni, można zdać sobie sprawę z własnego istnienia. Poczuć, że się żyje. Często w natłoku ambicji, planów czy obowiązków zapominamy o najważniejszym - „ja jestem”. I to wystarczy. Dobrze, że film o tym przypomina.
Oczywiście elementy dokumentalne to zbyt mało na pełnometrażowy film. Dlatego sam pomysł dodania do produkcji warstwy fabularnej był bardzo dobry i interesujący. Sama zaś postać wujka, choć wymyślona, naturalnie wpasowuje się w świat przedstawiony, asymiluje z nim. Jednocześnie pozwala dostrzec, że tak jak nie da się wykończyć domu bez przestrzegania pewnych zasad, by dom „nie był zimny”, tak nie da się stworzyć pełnej ciepła rodziny bez podstawy, jaką jest bliskość, i bez stawienia czoła traumom z własnego dzieciństwa. I choć uciekniemy od hałasu wielkiego miasta, to nie da się uciec od tego, co jest w nas samych i co domaga się, by zostać usłyszanym. A może właśnie w ciszy własny głos słychać najlepiej.
Kwestia relacji Błażeja z wujem i tego, jak wyglądał kontakt chłopaka ze zmarłym ojcem, na początku jawi się bardzo obiecująco. Jesteśmy ciekawi, co się kryje pod pojęciem trudnego dzieciństwa Błażeja. Problem w tym, że wątek terapeutyczny nas rozczarowuje i nie poznajemy praktycznie żadnych konkretów poza tym, że ojciec Błażeja… nie mówił mu cześć. Dostajemy zbyt mało, by emocjonalnie zaangażować się w sytuację, zbyt mało, niż chcemy wiedzieć i zbyt mało, by w to wszystko uwierzyć. Mamy więc poruszony bardzo ciekawy temat, który w zapewne dotyczy wielu widzów – kwestia trudnych relacji z rodzicami jest bliska bardzo szerokiemu gronu odbiorców. Niestety w filmie trochę brakuje też przestrzeni, na której możemy spotkać się z bohaterami. Nie udało się do końca nawiązać relacji pomiędzy widzami a bohaterem. I to pozostawia pewien niedosyt.
Głównym tematem filmu wydaje się być konieczność przepracowywania czy przezwyciężania traum, by nie przenosić ich na potomstwo, na kolejne pokolenie. Niewątpliwie jest to więc film o tym, że choć relacje w rodzinie bywają trudne, należy jednak starać się przeciąć błędne koło dziedzicznego nieszczęścia. To bardzo piękna wymowa i chciałoby się powiedzieć, że uniwersalna. Niestety przez to, że w filmie w tym temacie zostało jednak powiedziane za mało, bardziej niż "uniwersalność" pasuje określenie "ogólność".
Możemy narzekać, że nie wszystko w filmie zagrało, ale nie da się zaprzeczyć, że Proste rzeczy są ciekawym eksperymentem. A w przypadku eksperymentów trzeba się liczyć z tym, że nierzadko trudno przewidzieć ich wynik. Samą wartością jest jednak ciekawość twórcza i odwaga w tworzeniu „czegoś innego”. Czasami oryginalność jest lepsza, niż chłodno wykalkulowany projekt, który ma z góry założony efekt. Czy tak jest w przypadku tej produkcji? Wygląda na to, że tak.
Poznaj recenzenta
Pamela JakielDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat