

Pierwszy tom serii Kurta Busieka i Brenta E. Andersona w zeszłym roku był prawdziwym objawieniem. Seria z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku nie ustępowała jakością największym twórczym dokonaniom w dziedzinie superbohaterskiego komiksu autorstwa Alana Moore’a czy Franka Millera. Co prawda można było mieć uwagi do przeciętnego dla wielu odbiorców stylu rysownika i pewnie woleliby oni na jego miejscu twórcę okładek do albumu, czyli samego Alexa Rossa. Cóż, musi im wystarczyć pełna współpraca Busieka i Rossa nad Marvels, szczególnie że w drugim tomie Przewodnika po Astro City rysunki Andersona wydają się już bardziej na miejscu niż przy poprzednim podejściu. I nie chodzi tylko o to, że przyzwyczailiśmy się do tego przyziemnego stylu, a bardziej o to, że doskonale pasują do wymowy, szczególnie tej najdłuższej historii w niniejszym tomie.
Pierwszy Przewodnik po Astro City był szeroko zakrojonym wprowadzeniem do fabularnego pejzażu miasta, w którym żyją najważniejsi w USA superbohaterowie. Nie jest to jednak opowieść, która toczy się zwykłym torem. Historie poszczególnych postaci poznajemy fragmentarycznie, w dużej mierze z opowieści zaprezentowanych w pojedynczych zeszytach. To wszystko twórcy przedstawiają nam stopniowo, nigdzie się nie śpiesząc, jakby ta historia była odmianą twórczej celebracji, z pomocą której zapragnęli stworzyć jedyną w swoim rodzaju wizję. I co najważniejsze – jak na razie znakomicie im się to udaje.
Na czym polega ta wizja? Zacznijmy może od wspomnianej wyżej, najdłuższej historii w drugim tomie. Na jego okładce widzimy postać o metalicznej skórze – to niemłody już złoczyńca o pseudonimie Steeljack, który właśnie wyszedł z więzienia po dwudziestu latach odsiadki. To bohater już od młodzieńczych lat mocno doświadczony przez los, kiedyś zapatrzony w superbohaterów, których do dziś określa mianem aniołów. Stało się jednak tak, że zszedł na złą drogę i po wyjściu na wolność ma marne perspektywy życiowe. Nie wybija go to jednak z przekonania, że odtąd chce żyć uczciwie, co – jak możemy podejrzewać – dość szybko obróci się przeciw niemu. W efekcie Steeljack wplątuje się w skomplikowany układ – na pierwszym planie jest kimś w rodzaju prywatnego detektywa, który ma znaleźć mordercę polującego na złoczyńców z Astro City. Drugi plan sięga dużo głębiej, bezpośrednio w tkankę miasta, do miejsc, gdzie mieszają się żale, obsesje i diaboliczne plany, którym ów bohater będzie starał się przeciwdziałać.
Te kilka zeszytów o perypetiach Steeljacka układają się na wzór kryminału noir – co nie jest oczywiście niczym nowym. Pamiętamy choćby doskonałe Gotham Central, mroczną opowieść o policjantach i złoczyńcach z miasta Batmana – i to jest to porównanie, które przytaczam tu celowo. W Gotham Central twórcy eksplorowali nowe możliwości fabularne – Batman był w tych historiach wcale nie częstym gościem. Autorom bardziej zależało na tym, by oddać klimat miasta w tym jego brutalnym wycinku, w którym z narażeniem życia pracują policjanci. W Przewodniku po Astro City w postaci historii o Steeljacku dostajemy podobny wycinek fabuły, skupiony na półświatku metropolii. I to może wielu czytelników zaskoczyć, bo w kontynuacji spodziewali się zapewne rozwinięcia i wyjaśnienia różnych wątków rozpoczętych w pierwszym tomie, ale jak się okazuje – nie taki był zamysł twórców Przewodnika po Astro City.
Powoli i dogłębnie budują oni przed nami obraz miasta na przestrzeni różnych dziesięcioleci jego współczesnej historii. Prawda jest taka, że wielkie metropolie zazwyczaj piękne i intrygujące są głównie dla zwiedzających (mamy zresztą rozdział poświęcony gościom Astro City w niniejszym tomie). Dla mieszkańców, tych zwykłych i niezwykłych, życie w mieście nie wygląda już tak kolorowo, nawet jeśli kostiumy fruwających suberbohaterów mienią się różnorodnymi, krzykliwymi barwami. W mieście jest niebezpiecznie i przyziemnie, miasto dla jego mieszkańców jest areną ciągłej walki na polu codzienności życia, co widać szczególnie w historii Steeljacka. To naprawdę jeden z ciekawszych bohaterów komiksu, z fizjonomią (nawet przy swojej charakterystycznej skórze o metalicznym połysku) typowego przedstawiciela proletariatu. Tacy też mają swoje marzenia – wydają się mówić twórcy – ale by je realizować, trzeba mieć do tego odpowiednio stworzone warunki. A ów bohater takich nie miał, co wcale nie znaczy, że powinien zrezygnować ze swoich pragnień.
Inne rozdziały drugiego tomu z pewnością przywołają reminiscencje z Marvels, bo widzimy w nich superbohaterów i złoczyńców oczami zwykłych ludzi. Zwyczajny jest nawet ów bohater, który wydaje się największą twórczą ekstrawagancją, a mianowicie powołany do życia kreskówkowy lew z pierwszej opowieści (W blasku reflektorów) w drugim tomie. Po samych planszach moglibyśmy sądzić, że jego życie jest naprawdę niezwykle, ale lektura weryfikuje ten osąd – żywot Leo to po prostu marność nad marnościami. Życie, które potrafi być straszne do tego stopnia, że trzeba z Astro City uciekać, jak bohater najmocniejszej, dwuzeszytowej opowieści w tym tomie (sam o niej mówi, że to opowieść grozy) – o prawniku, który broniąc miejscowego mafiosa, poszedł o jeden krok za daleko i wpłynął na równowagę miasta.
Z tego całego zestawu klaruje nam się epicka (choć poszatkowana) opowieść o blaskach i cieniach życia w wielkiej metropolii. Opowieść, która wciąga, wręcz zasysa czytelnika, gdy ten odsłania kolejne fragmenty historii Astro City. Na tym polu twórcy poruszają się bardzo swobodnie – skaczą między dziesięcioleciami lub wprowadzają bocznymi drogami nowych bohaterów, jak choćby Srebrnego Agenta, o którym opowiedzą szczegółowo dopiero za jakiś czas – widnieje on bowiem na okładce zapowiadanego, trzeciego tomu. Tę odsłonę należy uznać za dogłębne spojrzenie na półświatek Astro City. Można przypuszczać, że w kolejnym tomie uwaga twórców skupi się na służbach porządkowych metropolii. Wizja zatem poszerza się, a konstrukcja fabuły kojarzyć się może z serialowym Prawem ulicy, czyli najlepszym portretem miasta i jego mieszkańców, jaki mogliśmy zobaczyć na małym ekranie. I Przewodnik po Astro City w niczym nie ustępuje pod względem jakości serialowi Davida Simona, co jest chyba najlepszą rekomendacją dla tego superbohaterskiego komiksu.
Poznaj recenzenta
Tomasz Miecznikowski
