Quantico: sezon 1, odcinek 11 – recenzja
Finał jesieni to zarazem najgorszy odcinek Quantico. Skutecznie pozwala zapomnieć, że oglądamy produkcję o agentach FBI, oferując dziwaczne zabiegi fabularne rodem z serialu młodzieżowego, w którym najważniejsze są wątki obyczajowe.
Finał jesieni to zarazem najgorszy odcinek Quantico. Skutecznie pozwala zapomnieć, że oglądamy produkcję o agentach FBI, oferując dziwaczne zabiegi fabularne rodem z serialu młodzieżowego, w którym najważniejsze są wątki obyczajowe.
Serial Quantico w przeszłości nie oferuje kompletnie nic z tego, za co tę produkcję można w jakimś stopniu lubić. Zero spraw, zadań czy szkolenia - dostajemy jedynie ogólnik w postaci sprawdzania spraw, które zatrzymały się w jednym miejscu. Gdzieś ten wątek przemyka na trzecim planie i nie ma żadnego znaczenia. Nawet motyw syna Mirandy jest nic niewnoszącą oczywistością.
Spora część 11. odcinka Quantico to babski wieczór bohaterek. Piją, rozmawiają o facetach, pijana Alex chce zadzwonić do Ryana. Do tego wszystkie ją mobilizują, by rozmawiała na głośnomówiącym. Można odnieść wrażenie, że oglądamy kiczowatą wersję Seksu w wielkim mieście o agentkach FBI, a nie serial z intrygą, w którym sceny retrospekcji miały rzucić więcej światła na bohaterów. Twórcy robią to po prostu źle, a w Inside schodzą poniżej akceptowalnego poziomu i zbliżają się niebezpiecznie do opery mydlanej. Nic w scenach z przeszłości nie ma znaczenia. Wszystko tutaj kręci się wokół mdłych romantycznych relacji, które wyglądają strasznie.
Do tego wprowadzono okropne zamieszanie z byłą żoną Ryana. Zachowanie Alex, potoki łez i brak sensownego, racjonalnego rozwiązania sprawiają, że ogląda się to z prawdziwym bólem głowy. Nie ma w tym żadnego pomysłu na relacje pomiędzy bohaterami, a sztuczne wytwarzanie dramatyzmu poprzez wciskanie chaosu w romantyczne wątki jest pokazem braku kreatywności scenarzystów tego serialu. To w ogóle nie działa.
Teraźniejszość to jedna wielka sztampa i nuda. Twórcy już nawet nie próbują zachowywać tajemnicy i rzucać mylnych tropów. Od początku odcinka wiadomo, że Asher jest niewinny i to Elias ma coś za uszami. Każdy etap to wyprane z emocji i napięcia sceny, w których wszystko jest przewidywalne, oczywiste i nie ma mowy o zwrotach akcji. Nawet sam fakt, że detonator nie był podłączony do tej bomby, tylko do innej, wydawał się w pewnym momencie formalnością.
Problem tego odcinka podsumowuje wątek Caleba. Pokazanie sceny zerwania z Shelby i tego, co dzieje się potem, zmusza do jednego wniosku: on jest terrorystą, bo rzuciła go dziewczyna. To wydaje się jedynym rozwiązaniem. Tylko że jeśli twórcy chcą wytłumaczyć jego motywy zerwaniem z Shelby, to ja już dziękuję i wysiadam. Nie kupuję czegoś takiego. Ten serial z każdym odcinkiem robi się coraz gorszy.
Quantico nie zaoferowało w finale jesieni emocji, fajnej historii, zwrotów akcji i niespodzianek. Całość jest nudna, mdła, a absurdalnie banalne oparcie na wątkach romantycznych jedynie pogrąża ten serial. To jedyny serial tej jesieni, do którego nie mam ochoty powrócić po przerwie.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat