Riverdale: sezon 2, odcinek 12 – recenzja
Co słychać u rudego? Ano, bez wielkich zmian. Wciąż jest kolorowo, plastikowo, mrocznie, smacznie, stylowo... a zarazem niezbyt mądrze, stereotypowo, banalnie i schematycznie. Kogo to jednak obchodzi, gdy Josie i Veronica podczas bierzmowania w kościele intonują „Bitter Sweet Symphony”?
Co słychać u rudego? Ano, bez wielkich zmian. Wciąż jest kolorowo, plastikowo, mrocznie, smacznie, stylowo... a zarazem niezbyt mądrze, stereotypowo, banalnie i schematycznie. Kogo to jednak obchodzi, gdy Josie i Veronica podczas bierzmowania w kościele intonują „Bitter Sweet Symphony”?
Od sceny sakralnej trzeba rozpocząć recenzje tego odcinka, bo to cała esencja Riverdale. Segment ten był tak kuriozalny, a przy tym atrakcyjny audiowizualnie, że można oglądać go w nieskończoność. Mam wrażenie, że twórcy momentami świadomie przeginają pałę, serwując nam takie smaczki. Kicz sam w sobie nie jest niczym dobrym, ale kicz kontrolowany, zastosowany jako środek artystyczny to jedna z domen postmodernizmu.
Riverdale ścieżką dźwiękową stoi i bieżący odcinek tylko potwierdza tę tezę. Dla mnie podkład muzyczny i piosenki w wykonaniu młodych aktorów mogłyby zajmować większość czasu ekranowego. Oprócz sceny kościelnej, mieliśmy tym razem między innymi chwytliwy tarantinowski motyw podczas segmentu pokerowego oraz klimatyczną wstawkę w trakcie romantycznej schadzki Archiego i Veronici.
Tym podobne dźwięki doskonale współgrają z oprawą wizualną. Twórcy od samego początku serialu robią dobrą robotę, jeśli chodzi o architekturę, kostiumy, scenografię, grę świateł i ogólną pracę kamery. Pod tym względem Riverdale jest jednym z najlepszych seriali wyświetlanych w bieżącej ramówce. Mimo że opowieść momentami może wydawać się infantylna, to o formie trzeba wypowiadać się w samych superlatywach.
Warstwa fabularna to dużo bardziej złożona kwestia. Mamy tu do czynienia oczywiście z klasyczną teen dramą, ale wielkiej tragedii w żadnym wypadku nie ma. Wątki rozwijają się miarowo i równomiernie. Nie wychodzą poza przybraną konwencję. Opowieść nie zaskakuje pozytywnie, ale też jakoś dramatycznie nie obniża lotów. 90% wydarzeń w serialu jest przewidywalna – nie ma mowy o fabularnych niespodziankach.
Co tym razem zagrało właściwie, a co zawiodło? Przede wszystkim wieczorek pokerowy u pana Lodge’a mógłby być bardziej rozbudowany. Aż prosiło się, aby postawić Archiego w nietypowej sytuacji, tak aby musiał się trochę nagimnastykować i spocić (tak jak tydzień temu, na macie zapaśniczej). Tym razem twórcy zrezygnowali ze smaczków i szczegółów, przechodząc od razu do głównego wątku.
Można mieć też mieszane uczucia, obserwując perypetie Jugheada wśród Serpents. Z jednej strony mamy dobrą chemię pomiędzy ojcem i synem, z drugiej rivendale’owa wersja Synów Anarchii woła o pomstę do nieba i większość akcji z ich udziałem jest mało wiarygodna. Tym razem mieliśmy do czynienia z wewnętrzną intrygą, która została wyjaśniona zanim się na dobre zaczęła. Finalnie, wątek ten nie wniósł nic interesującego do opowieści.
Dobrze za to po raz kolejny serial radzi sobie z graniem stereotypami. W bieżącym odcinku mieliśmy okazję zobaczyć Betty odkrywającą swoją mroczną stronę i Veronicę w roli anioła. Ta chwilowa zamian ról doskonale wpasowuje się w konwencję i sprawia, że postacie nabierają nowego wyrazu, nie tracąc charakteru. Aktor wcielający się w Hirama Lodge’a nie jest może Jackiem Nicholsonem, ale jego postać ma potencjał. Tym razem twórcom udało się stworzyć dużo bardziej skomplikowanego bohatera. Na tę chwilę wiemy o nim wciąż bardzo mało, ale aura tajemnicy, która mu towarzyszy, jest jak najbardziej zachęcająca. Zdecydowanie jedna z ciekawszych postaci w serialu. Na dodatek przy nim nawet Archie nabiera barw i zyskuje na atrakcyjności.
Pozytywnie też trzeba ocenić cudownie odnalezionego brata Betty. Skrzywdzony w dzieciństwie, wykolejony gość, kontrastuje aż miło z perfekcyjną rodzinką Cooperów. Twórcy puszczają nam co jakiś czas oko co do tożsamości Black Hooda, sugerują, że to być może Chic jest mordercą. Na tę chwilę wydaje się to jednak mało prawdopodobne, zwłaszcza że jego osobisty wątek całkiem ciekawie się rozwija i nie ma potrzeby ładować mu na głowę czarnej kominiarki.
Wielu recenzentów, krytyków i widzów używa wobec Riverdale sformułowania guitly pleasure. Osobiście podchodziłem do tego z dystansem, jednak oglądając drugi sezon, muszę przyznać, że całkiem nieźle się bawię, śledząc losy Archiego i ekipy. Najnowszy odcinek nie wyróżnia się na tle pozostałych, co jest jego mocną stroną. Jeśli konwencja się sprawdza, a serial cieszy się niegasnącą popularnością, to po co zmieniać cokolwiek?
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1952, kończy 72 lat