

Netflix opiera główną fabułę na biblijnej Księdze Rut. Najważniejsze filary tej historii są zachowane, ale romans został osadzony w XXI wieku. Aktorzy zostali naprawdę dobrze dobrani i widać, że starali się jak najlepiej odegrać swoje role. W tle mówi narratorka, która komentuje i podsumowuje działania Rut, co na początku mnie irytowało, ale po czasie przyzwyczaiłam się do jej istnienia. Film jest poprawny i tylko tyle mogę powiedzieć.
Można odnieść wrażenie, że twórcy bali się podjąć głębszego ryzyka artystycznego i postawili na bezpieczną, przewidywalną formę. Brakuje tu mocniejszego napięcia dramatycznego, a relacje między bohaterami rozwijają się zbyt szybko i gładko, przez co trudniej emocjonalnie się zaangażować. Nie jestem także fanką unowocześniania historii starożytnych. O wiele bardziej wolę oglądać filmy, które mają choć trochę odzwierciedlenie historyczne. Takie jak Pasja, Gladiator czy Troja. Mamy stroje, rekwizyty, całe miasta, które przenoszą nas w tamte czasy. Ma to wtedy swój klimat, nastrój, a przede wszystkim przekaz. Scenografia i realia współczesności nie zawsze współgrają z powagą i głębią, która jest w Biblii, przez co historia chwilami traci na wiarygodności.
Szkoda, bo sam motyw lojalności i zaufania Bogu ma ogromny potencjał, który mógł zostać wykorzystany w bardziej poruszający sposób. Tutaj natomiast zabrakło tej głębi świata codziennego – realiów, które budują atmosferę i pozwalają zanurzyć się w historii. Nawet jeśli film stara się zachować duchowy wymiar opowieści, to przez współczesną scenerię traci część swojej symboliki. Może też to mieć wpływ na odbiór osób, które utożsamiają się z tą historią, przez to, że jest osadzona w czasach współczesnych. Zbyt mało miejsca poświęcono też wewnętrznym przeżyciom bohaterów – ich decyzje wydają się prostsze niż w biblijnym wydaniu.
Jest to film romantyczny i familijny ze standardowym happy endem. Może być dla niektórych aż za bardzo „cukierkowy”, bo wszystko wychodzi idealnie, lecz tak w Biblii wygląda ta historia, która ma ukazać, że Bóg daje nam wszystko co najlepsze.
Choć przesłanie jest pozytywne, to forma bywa zbyt uproszczona, jakby twórcy bali się poruszyć trudniejsze wątki czy pokazać prawdziwe emocje wynikające z cierpienia i wyborów. Całość jest lekka, ale jednocześnie powierzchowna.
Jeśli szukacie dobrego, chrześcijańskiego filmu, to lepiej obejrzyjcie Pasję, Chatę bądź Spotkanie. Film Rut i Boaz sprawia wrażenie produkcji „na jedno obejrzenie” – przyjemnej, ale bez większego echa.
Poznaj recenzenta
Małgorzata Szymikowska

