Sanatorium pod klepsydrą według braci Quay - recenzja filmu [ANIMAFEST 2025]
Data premiery w Polsce: 11 kwietnia 2025Sanatorium pod klepsydrą według braci Quay to przedziwny film. Gdyby ktoś powiedział mi, że wystawił mu dziesiątkę, absolutnie nie byłabym zaskoczona. I całkowicie zrozumiałabym też ocenę jeden.
Fot. Gutek Film
Sanatorium pod klepsydrą według braci Quay to adaptacja prozy Brunona Schulza, głównie zbioru opowiadań pod tym samym tytułem, choć – jeśli się nie mylę – znalazły się też odniesienia do cyklu grafik Xięga bałwochwalcza. Prawdopodobnie większość naszych odbiorców czytała w szkole Sklepy cynamonowe. Artysta nie zostawił po sobie za wiele – zginął z rąk gestapowców, zanim w pełni zdołał wykorzystać swój potencjał. Autor Ferdydurke i zarazem jego przyjaciel, Witold Gombrowicz, napisał w swoich dziennikach (czytałam Wspomnienia polskie. Wędrówki po Argentynie), że Schulz miał niewyobrażalny talent i zadatki na jednego z najwybitniejszych artystów wszech czasów.
Tym bardziej wielu fanów jego twórczości może się cieszyć, że tak znani i uznani artyści jak bracia Quay po raz kolejny wzięli go na tapet. Duet reżyserów już wcześniej stworzył adaptację jego dzieła – Ulicy Krokodyli. Stała się ona jednym z najbardziej rozpoznawalnych tytułów w ich portfolio i walczyła o Złotą Palmę w Cannes. Terry Gilliam, członek grupy Monthy Python i nominowany do Oscara scenarzysta, uznał ją za jedną z dziesięciu najlepszych animacji wszech czasów. Fanem ich talentu i wyjątkowego stylu jest także Christopher Nolan, który nakręcił na ich temat jedyny dokument w swoim dorobku. Piszę to wszystko dlatego, by nakreślić, dlaczego Sanatorium pod klepsydrą według braci Quay może wzbudzać duże zainteresowanie i skrajne emocje wśród widzów. Reżyserzy mają unikalny styl, który można kochać albo nienawidzić. Wśród jego fanów są znani filmowcy i artyści, co zawsze podbija prestiż. W dodatku bracia Quay znów postanowili zmierzyć się z prozą Schulza, którą wielu czytelników darzy szczególnym sentymentem. W efekcie wielu widzów już zaczyna seans z ogromnymi oczekiwaniami. Wisienką na torcie jest fakt, że prace nad Sanatorium trwały dwie dekady. Fani dorobku reżyserów czekali więc na niego latami. Pytanie, czy efekt końcowy można porównać do wina, które staje się lepsze z biegiem czasu? A może do świeżego owocu, powoli gnijącego z każdym kolejnym dniem?
Gutek FilmProblem w tym, że na to pytanie nie ma prostej odpowiedzi. Mam wrażenie, że lwia część widzów wyjdzie z seansu, zastanawiając się, co zobaczyła, a raczej – czego doświadczyła. Sanatorium pod klepsydrą według braci Quay to surrealistyczna adaptacja surrealistycznej twórczości. Reżyserzy postanowili wykorzystać tylko jej fragmenty, co sprawia, że mogli poświęcić całą swoją uwagę tym elementom, które ich najbardziej interesowały. Zwykle owocuje to bardziej skondensowaną i przejrzystą historią, jednak nie w tym wypadku. Bo widzicie, film jest komentarzem do prozy Schulza i jednocześnie produktem bardzo „quayowym”. I według mnie musicie znać od podszewki oba te wymiary, by odnaleźć się w murach nowego Sanatorium. Ja nie jestem w nich specjalistką i zdaję sobie sprawę, że będzie to rzutowało na moją ocenę i recenzję. Tak naprawdę kwestią debaty pozostaje tylko fakt, czy adaptacja powinna stać na własnych nogach i być pełnoprawnym produktem sama w sobie, czy może tak samo, jak chociażby recenzja, być wartościowym i potrzebnym komentarzem do danego dzieła kultury. Bardziej skłaniam się ku tej drugiej opcji – na ekranie jest także miejsce na tego typu produkcje.
Co nie zmienia faktu, że Sanatorium pod klepsydrą według braci Quay jest filmem skierowanym do bardzo wąskiej grupy odbiorców, którzy znają zarówno dorobek reżyserów, jak i Schulza. Moim zdaniem tylko tacy widzowie wycisną sto procent z tego seansu. Jeśli nie należycie do tego grona, są dwie opcje – pójście na seans okaże się najgorszą decyzją w Waszym życiu i poczujecie się tak, jakbyście po pijaku wracali na piechotę do domu, albo to oniryczne i surrealistyczne doświadczenie rozpali Waszą ciekawość i poszerzy horyzonty. Nic pomiędzy.
Na pewno warto poświęcić osobny akapit na stronę wizualną filmu. Jest to bowiem najmocniejszy atut braci Quay. W produkcji mamy do czynienia z nietypowym połączeniem lalkarstwa z występami aktorskimi. Te dwa światy przenikają się wzajemnie, co tylko pogłębia skonfundowanie widza i surrealistyczny klimat. Jeśli chodzi o mnie, to właśnie ta pierwsza sfera mnie zachwyciła. Modele postaci przypominają zniszczone porcelanowe lalki z horrorów. Są niepokojące i przepiękne w swojej odstręczającej brzydocie. Wszystkie elementy scenografii są drobne, a jednocześnie – bardzo dopracowane. Od strony technicznej mamy tu do czynienia z małym arcydziełem. I to jeden z powodów, dla których warto dać produkcji szansę, nawet jeśli nie znacie twórczości Quayów ani Schulza. Jeśli interesujecie się animacją i grafiką, to będzie to dla Was po prostu fascynujący pokaz rzemiosła. Ja na przykład kocham temat filmowych kostiumów i byłabym w stanie rozprawiać tylko o tym elemencie godzinami. Nie jestem jednak przekonana do hybrydy z filmem aktorskim. Czułam się tak, jakbym powoli zasypiała i zaczynała piękny sen, czy też w tym wypadku – hipnotyzujący koszmar – tylko po to, by ktoś co jakiś czas brutalnie rozbudzał mnie z transu. I magia pryskała. Za to jestem chyba w mniejszości, której spodobały się czytane po polsku fragmenty książki. Dodawały baśniowości i świetnie współgrały z animowaną stroną filmu.
Bracia Quay interpretują twórczość pisarza w bardzo mroczny sposób. Obie wersje są surrealistyczne i oniryczne, ale według mnie Schulz miał zupełnie inny styl. To, co przebija się w ekranowej adaptacji, to uczucie niepokoju. Przyznaję, że po seansie sięgnęłam po opowiadania Schulza, bo byłam tak zaintrygowana i musiałam porównać słowo pisane i ekranową wersję. I byłam zaskoczona tym, jak bardzo się różnią. Po słowach Schulza się płynie. Ciągną cię z prądem do przodu. Jego historia jest fascynująca, a przy tym ma w sobie coś z bajkowości. Z kolei bracia Quay skręcają bardziej w stronę mrocznej baśni. Podsumowując, nowe Sanatorium pod klepsydrą to metakomentarz, w którym spoglądamy na dorobek Schulza, nakładając na oczy ciemne soczewki reżyserów. I nie jestem pewna, czy wszystkim fanom polskiego twórcy to się spodoba. To na pewno jednak ciekawy tytuł, któremu warto dać szansę, by poszerzyć własne horyzonty. I coś zupełnie innego niż poprzednia adaptacja Wojciecha Hasa.
Na koniec chciałabym przedstawić mój główny zarzut pod adresem Sanatorium pod klepsydrą. Przy czym pamiętajcie o tym, co napisałam wcześniej – nie jestem specjalistką ani od braci Quay, ani Brunona Schulza, więc na pewno wiele rzeczy mi umknęło w trakcie seansu. Jako przedstawicielka szarego tłumu w pewnym momencie zaczęłam po prostu się nudzić. Choć film trwa trochę ponad godzinę, dłużył mi się niemiłosiernie. Oczekiwałam, że w trakcie oglądania będę zafascynowana, a nie znużona. Szczególnie że niepokojący klimat i strona wizualna idealnie trafiły w moje gusta. Być może to kwestia środków stylistycznych, takich jak zapętlanie w kółko niektórych fragmentów. Wydaje mi się, że doszło tu trochę do przerostu formy nad treścią. Może właśnie dlatego, że film dojrzewał przez dwie dekady, w trakcie których tak wiele rzeczy mogło się zmienić? Choć osoby, które czytały prozę Schulza, będą wiedzieć, do czego odnoszą się reżyserzy, to niekoniecznie oznacza to, że adresat i odbiorca, w tym wypadku bracia Quay i widzowie, będą mówić tym samym językiem artystycznym i się zrozumieją. Reżyserzy zdecydowali się na naprawdę mroczną interpretację, w której trochę brakuje Schulzowej lekkości. Niestety według mnie odrobinę przeszarżowali.
Sanatorium pod klepsydrą to prawdopodobnie moja największa zagwozdka recenzencka od początku dziennikarskiej drogi. To bowiem film tak specyficzny, że trudno zamknąć go w ramach i skazywać na ocenę od jeden do dziesięciu. Tak jak wspomniałam, byłabym w stanie zrozumieć praktycznie każdą notę. W końcu zdecydowałam się dać tej produkcji 6/10. Doceniam stronę wizualną i uważam, że skonsternowanie po seansie oraz chęć zagłębienia się w prozę Schulza to już duży artystyczny sukces. Mimo to nie byłam zachwycona – szczerze przyznam, że pod koniec poczułam się zmęczona.
Poznaj recenzenta
Paulina Guz
naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1980, kończy 45 lat
ur. 1982, kończy 43 lat
ur. 1979, kończy 46 lat
ur. 1973, kończy 52 lat
ur. 1974, kończy 51 lat
Lekkie TOP 10