Scream Queens: sezon 1, odcinek 9 i 10 – recenzja
Scream Queens są na bieżąco z aktualnymi wydarzeniami z Ameryki. Czas na Halloween i Święto Dziękczynienia.
Scream Queens są na bieżąco z aktualnymi wydarzeniami z Ameryki. Czas na Halloween i Święto Dziękczynienia.
Ghost Stories to powrót starego dobrego Scream Queens, którego nieco zabrakło w poprzednim, spokojniejszym odcinku. Znowu więc mamy w nadmiarze szalonego humoru, absurdalnych zwrotów akcji i scen, które są mistrzostwem czarnego humoru. Znakomitym posunięciem było również wplątanie Królowych Krzyku w rzeczywistość znaną z miejskich legend, będących przecież nieodłącznym elementem amerykańskiej popkultury, którą serial pokazuje w krzywym zwierciadle.
Cały odcinek przypomina dzięki temu sentymentalny wieczór przy ognisku, podczas którego mroczne historie były największą atrakcją. Jedyną różnicą jest to, że ciemny las zastąpiony został tutaj pełen tajemnic dom bractwa, a ognisko - przez kominek. W roli opowiadającej historie świetnie sprawdziła się Niecy Nash jako Denise Hemphill, która pokazuje się z coraz ciekawszej strony, przepychając się na początek szeregu najciekawszych postaci serialu. Świetnie potrafi balansować na granicy powagi i humoru, dzięki czemu jej postać to prawdziwa kopalnia błyskotliwych tekstów.
Odcinek dziewiąty to też powrót do wątku trójkąta Chad-Hester-Chanel, który znów bryluje. Emma Roberts jest jak zwykle znakomita w roli uzależnionej od atencji Chanel, ale jeszcze lepiej w tym wątku wypada Lea Michele, która jako nieco psychopatyczna i pełna tajemnic Hester z jednej strony bawi, a z drugiej przeraża. Zadziwiające jest to, jak ewoluowała ta postać od pierwszego odcinka, kiedy to raczej nikt nie podejrzewał, jak jej dalsze losy się potoczą. Młoda aktorka znakomicie wykorzystała szansę, którą dostała od twórców, i w nieco horrororym wydaniu sprawdza się perfekcyjnie. W duecie z Glenem Powellem (Chad) wypada nawet lepiej niż Emma Roberts. Ghost Stories to niewątpliwy triumf jej nietuzinkowego charakteru i talentu.
Tytuł tego odcinka można rozpatrywać dwojako. Z jednej strony metaforycznie, właśnie pod kątem opowiadanych urban legends, z drugiej dosłownie: jako powrót z zaświatów jednego z bohaterów, którego obecność twórcy zaznaczyli już tydzień temu. Boone, bo o nim właśnie tu mowa, skutecznie namieszał nam w rozważaniach nad tożsamością Czerwonego Diabła. W chwili, kiedy wydawało się nam, że rozwiązanie najważniejszej zagadki poznaliśmy, twórcy postanowili zagrać nam na nosie i zabić dopiero co „przywróconego do życia” bohatera. Wciąż więc nie wiemy, kto tak naprawdę zabija, na czyje zlecenie i dlaczego. Mimo że teraz główną podejrzaną jest Gigi, tak naprawdę główne fakty wciąż pozostają ukryte.
Święto Dziękczynienia to dla Amerykanów ważny dzień. Obchodzony z odpowiednim namaszczeniem, przedarł się również do popkultury, która na własny, unikalny sposób decydowała się go uczcić. Tym razem indyk zagościł również w domach Królowych Krzyku i ich bliskich.
Gwoździem programu niewątpliwie stała się wizyta w domu państwa Radwellow. Słyszeliśmy od początku sezonu o ich niewyobrażalnym bogactwie i w końcu mogliśmy się przekonać, jak wyglądają naprawdę. Rodzice Chada, a także jego rodzeństwo to parada przedziwnych osobowości, które z jednej strony uosabiają wszystkie stereotypy bogatej, zblazowanej amerykańskiej rodziny, a z drugiej okrutnie je wyśmiewają. W małej, ale całkiem sympatycznej rólce mogliśmy zobaczyć chociażby Chada Michaela Murraya, który bardzo dobrze wyczuł konwencję serialu i sprawdził się jako najstarszy brat ukochanego Chanel nr 1. Momentami cała sytuacja w domu Radwellow robi się może trochę zbyt przerysowana, a sam humor zaczyna zmierzać w niebezpieczne rejony, niemniej jednak wszystkie sceny w tym nietypowym domostwie to prawdziwe perełki odcinka.
Mimo że wizyta u rodziny Chada początkowo wyglądała na kluczowy wątek odcinka, w ostatecznym rozrachunku całość zeszła na inne tory. Oto członkinie bractwa, porzucone przez swoje rodziny czy bliskich, spotykają się razem z innymi kluczowymi postaciami przy stole w domu bractwa, aby rozważać wszystkie za i przeciw na temat tego, kto tak naprawdę może być mordercą. Atmosfera gęstnieje, podejrzenia padają w kierunku każdego. Jeżeli myśleliście do tej pory, że ktoś jest bardziej podejrzany, zapomnijcie. Scenarzyści tak mieszają i utrudniają życie, że w zasadzie już nikomu nie jesteśmy w stanie ufać w pełni.
Thanksgiving przypomina w dużej mierze klimat starych powieści detektywistycznych i kryminalnych spod znaku Agaty Christie, w których to pewna grupka osób zamieszana była w próby rozwikłania morderczej zagadki. Jak widać, twórcy Scream Queens bardzo chętnie eksperymentują z różnym sposobem narracji czy też z całkowicie odmiennymi estetykami i wychodzi im to bardzo dobrze, tym bardziej że za każdym razem potrafią mocno zaznaczyć swój autorski pierwiastek. Dlatego zawsze, gdy wydaje się nam, że tym razem będzie już nieco poważniej i na serio, scenarzyści fundują nam pstryczka w nos. Tak było i tym razem, szczególnie w końcowej scenie, kiedy legły w gruzach wszystkie teorie spiskowe wysnuwane w ostatnich odcinkach. Jednego możemy być pewni: w końcówce sezonu może wydarzyć się jeszcze wszystko.
Poznaj recenzenta
Marta PłazaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat