See: sezon 1 - recenzja
See to jeden z głośniejszych seriali Apple+, który miał przyciągać do platformy. Szkoda, że zmarnowano potencjał.
See to jeden z głośniejszych seriali Apple+, który miał przyciągać do platformy. Szkoda, że zmarnowano potencjał.
See ma wszystko, co powinno dać nam wielki serial: budżet 120 mln dolarów, gwiazdę w głównej roli w osobie Jasona Momoy oraz Stevena Knighta, uznanego scenarzystę i twórcę Peaky Blinders za sterami. Do tego pomysł, choć w dużej mierze wymagający zawieszenia niewiary przez widzów z uwagi na brak wzroku bohaterów, ma duży potencjał na ciekawą historię, w zupełnie innym stylu ukazującą postapokaliptyczny świat. Czemu więc nie wyszło to tak dobrze, jak powinno?
Trzeba przyznać, że ten budżet jest dostrzegalny na ekranie. Duża w tym zasługa Francisa Lawrence'a (znany z Igrzysk śmierci), który wyreżyserował pierwsze trzy odcinki, nadając wizualny styl serialowi. Takim sposobem mamy kapitalne zdjęcia, pracę kamery często wręcz idealnie grającą z aktorami i podkreślającą różne intymne niuanse w ich kreacjach. Do tego wszystko jest kręcone w prawdziwych lokacjach - przepięknych krajobrazach, w których zbudowano wielkie scenografie. To wszystko daje poczucie realizacyjnego rozmachu pomimo braku estetyki widowiska opartego na spektaklu i akcji. Trudno przyczepić się do czegokolwiek, bo właśnie sfera wizualna jest dopracowana do perfekcji i niezwykle klimatyczna (pomaga w tym muzyka Beara McCreary'ego).
Tak samo dobrze wypadają wszelkie sceny akcji, które są najjaśniejszym punktem See. Począwszy od faktu dopasowania choreografii do walki niewidomych osób, skończywszy na formie nakręcenia i efekciarstwie. Jest wszytko to, czego oczekujemy od popisów kaskaderskich na najwyższym poziomie. Czy to na początku w bitwie w lesie, czy potem, gdy Baba Voss w wykonaniu Jasona Momoy rozpoczyna taniec śmierci z wrogami na wysokim poziomie czynnika "wow", który przekracza wszelkie granice. Zwłaszcza w połowie sezonu jest niezwykle krwawe starcie Vossa z handlarzami niewolników - to nie jest po prostu brutalne, to zahacza o gore i walkę bez skrupułów, wręcz barbarzyńską, jakby ktoś chciał tymi zwłokami dać przykład, jak kończą podobni ludzie. Scen walk jest bardzo mało w tym sezonie, ale gdy są, ich poziom realizacyjny jest po prostu zachwycający. Chciałoby się tego więcej - aby właśnie to był fundament See, który w tych kilku scenach już gwarantuje wielkie emocje. To właśnie Momoa jest najjaśniejszym puntem See i nie tylko ze względu na kapitalne sceny walk. Sprawdza się również w poważniejszych, bardziej emocjonalnych, wręcz intymnych momentach pomiędzy postaciami. Nie jest tego dużo, ale postać wręcz wydaje się napisana według tego, co fani uwielbiają w aktorze. I tym samym czuć, że Jason Momoa traktuje to na 100%.
Problemem See jest to, że twórcy nie wiedzą, co tak naprawdę chcą tym serialem osiągnąć. Czym on ma być. Dramatem postapokaliptycznym? Akcyjniakiem? Przygodówką? Obyczajowym serialem? Trudno orzec, bo twórcy motają się raz w jedną stronę, raz w drugą. Przez to też jest w tym wiele nietrafionych pomysłów, nuda i całkowity brak tempa, które siada tak naprawdę w 2. odcinku i momentami wzrasta pod koniec sezonu. Tak jakby twórcy w pewnym momencie zmienili koncept z postapo na obyczajówkę o niewidomych ludziach z elementem kina drogi. Kłopot w tym, że nic się nie dzieje, relacje pomiędzy bohaterami są trywialne, nieangażujące, a niektóre zachowania wręcz wołają o pomstę do nieba (zwłaszcza dzieci Baby Vossa). Jest w tym wiele sztampowych rozwiązań i po prostu głupich pomysłów - choćby kwestia królowej Kane, kształtowanej na szaloną, ale inteligentną władczynię, która po jakimś czasie podejmuje jedną absurdalną decyzją po drugiej. Nie zapomnijmy też o jej podejściu do religii, w której modleniem jest... masturbacja. To takie rzeczy, które mogą wywołać jedynie konsternację. Jest to marnowanie talentu Sylvii Hoeks, która ma charyzmę pasującą do takiej roli złoczyńcy.
See ma naprawdę ciekawie wykreowany świat z pomysłem i jakąś wizją. Oczywiście, jak wspomniałem, wiele w tym nietrafionych rozwiązań i przede wszystkim problem w spójności tego, czym See ma tak naprawdę być. A powinno być świetnym serialem przygodowym w świecie postapo, a nie sztampą, chcącą być artystycznie wybitną produkcją. To powinien być serial rozrywkowy, bo to, co daje właśnie rozrywkę, działa wyśmienicie, ale zostało to obudowane kiepską formą opowiadania historii, która marnuje potencjał. Szczególnie pod koniec, gdy jeszcze do wszystkich niedociągnięć wkradają się oczywistości związane z główną historią sezonu. Miało być zaskoczenie, a pozostała tylko obojętność.
Nawet oczywiste tropy na drugi sezon (Dave Bautista jako brat Baby!), choć optymistyczne, nie są gwarancją poprawy jakości. Tutaj trzeba wyciągnąć mnóstwo wniosków z formy budowy struktury fabularnej i przestania udawania, że jest się czymś artystycznie ponadprzeciętnym. Bycie efektowną rozrywką to nic złego, ale twórcy muszą sobie zdać z tego sprawę, bo tak mamy do czynienia z jednym z największych rozczarowań serialowych ostatnich lat. Powinno być wyjątkowo, a jest przeciętnie.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat