Servant: sezon 1, odcinek 1-3 - recenzja
Pierwsze trzy odcinki serialu Servant M. Night Shyamalana mogą być zapowiedzią zarówno czegoś niesamowitego, jak i zwiastunem totalnej porażki. W przypadku reżysera Glass wszystko jest możliwe. Nie zmienia to jednak faktu, że omawiane epizody to kawał świetnej rozrywki i każdy fan kina grozy powinien je obejrzeć.
Pierwsze trzy odcinki serialu Servant M. Night Shyamalana mogą być zapowiedzią zarówno czegoś niesamowitego, jak i zwiastunem totalnej porażki. W przypadku reżysera Glass wszystko jest możliwe. Nie zmienia to jednak faktu, że omawiane epizody to kawał świetnej rozrywki i każdy fan kina grozy powinien je obejrzeć.
Twórczość M. Night Shyamalana ma kilka charakterystycznych cech, które powtarzają się w większości jego dzieł. Filmy autora Split prawie zawsze mają interesujący punkt wyjścia, jednak wypracowany potencjał zostaje rozmieniony na drobne przez niewłaściwe rozwinięcie i nieadekwatne zakończenie. Druga ważna kwestia jest taka, że Shyamalan dużo lepiej prezentuje się w kameralnych produkcjach niż w epickich i wielowątkowych historiach. Przykładowo - reżyser świetnie poradził sobie w Wizycie i Split, a dużo gorzej wypadł w Glass i w serialu Miasteczko Wayward Pines
Jak na tle powyższego prezentuje się Servant? Mówiąc krótko - bardzo dobrze. Autorem konceptu jest uznany scenarzysta Tony Basgallop (Outcast: Opętanie, Hotel Babylon). Shyamalan wyreżyserował jedynie pierwszy odcinek (jest producentem wykonawczym całości), ale to jego styl odgrywa tu pierwsze skrzypce. Servant to format intrygujący, wciągający i bardzo niepokojący. Potencjał na niesamowitą opowieść jest ogromny, ale pohamujmy entuzjazm. Znając reżysera Szóstego zmysłu, różnie to może się potoczyć. Na szczęście Servant jest też serialem kameralnym. Większość akcji toczy się w domu głównych bohaterów. Tylko momentami opuszczamy progi rezydencji. Obsada również nie jest zbyt duża, jednak historia jest tak skonstruowana, że absolutnie nie ma potrzeby wprowadzania na scenę kolejnych bohaterów. Mamy więc ciekawy pomysł i kameralną konwencję. Nic, tylko "shyamalanić" na potęgę. Czas więc odpowiedzieć na pytanie, czym właściwie jest Servant.
Tu pojawia się poważny problem, ponieważ jest to jeden z tych seriali, których fabuły nie da się streścić bez wyjawiania szczegółów toczących się wydarzeń. Praktycznie na każdym kroku czai się znaczący twist. Już w pierwszym odcinku ma miejsce zwrot akcji, który stawia całą opowieść na głowie. Spróbujmy jednak w kilku słowach nakreślić sytuację wyjściową. Do domu małżeństwa w średnim wieku przybywa dziewczyna, która ma zostać opiekunką ich dziecka. Niania Leanne sprawia wrażenie osoby co najmniej dziwnej, żeby nie powiedzieć niepokojącej. Wkrótce okazuje się, że dom państwa Turner również kryje tajemnice. Zaskakujące jest jednak to, że opiekunka doskonale się w nich odnajduje.
Niestety, nic więcej napisać nie mogę, jednak daję gwarancję, że serial już od pierwszych minut wciągnie Was bez reszty. Odcinki trwają po 30 minut, a całość jest tak zajmująca, że nim się obejrzymy, wszystkie trzy odsłony mamy już za sobą. Co ciekawe, Basgallop nie robi w serialu nic nadzwyczajnego, jeśli chodzi o konstrukcję fabularną. Korzysta ze sprawdzonych tropów i utartych schematów. Działa to jednak tak dobrze, że trudno oprzeć się wrażeniu, iż mamy tu do czynienia z czymś świeżym i oryginalnym. Do tego dochodzi doskonała atmosfera budowana przez oprawę audiowizualną, scenografię i umiejętną grę światłem. Jest mrocznie i to jak! Klimat wylewa się z ekranu prawie w każdej scenie, a jak wiemy to pierwszy krok do wielkości w konwencji grozy.
Dużo dobrego dla serialu robią aktorzy wcielający się w głównych bohaterów. Nie ma tutaj mowy oczywiście o oscarowych kreacjach, ale wydaje się, że wykonawcy dobrze rozumieją grane przez siebie postacie. Przykładowo - znana z kultowego Sześć stóp pod ziemią Lauren Ambrose, od pierwszych do ostatnich minut szarżuje aż miło. Twórcy specjalnie pokazują ją w nienaturalnych zbliżeniach, żeby zintensyfikować dziwaczne zachowania pani domu. Jej sposób grania wywołuje początkowo konsternację i sprawia wrażenie mocno przerysowanego. Wkrótce przekonujemy się, że nic tu nie jest przypadkowe i taka, a nie inna maniera znalazła się tutaj w konkretnym celu. Teatralna forma serialu sprawia, że w dużej mierze od aktorów zależy powodzenie całego przedsięwzięcia. Jak na razie nie można mieć zastrzeżeń do ich pracy, ale z pewnością najlepsze wciąż przed nami.
Dziecko, tajemnice i gotowanie – to motywy przewodnie pierwszych epizodów. Czemu gotowanie? Jeden z bohaterów zawodowo zajmuje się kulinariami, wynikiem czego, co chwilę raczeni jesteśmy scenami przygotowywania i spożywania bardzo wykwintnych dań. Shyamalan wraz ze scenarzystą Tonym Basgallopem wykorzystują kuchnię do zintensyfikowania klimatu i podkręcenia napięcia. Wytworne kolacje przy których napięcie sięga zenitu - znamy takie motywy z najlepszych dreszczowców. Zdarzają się też ujęcia mogące przywodzić na myśl słynną czołówkę Dextera. Jeśli chodzi o grę sekretami i tajemnicami, to tutaj nie ma niespodzianki. Wszystko toczy się według zasad obowiązujących w telewizyjnych serialach poruszających się w ramach gatunku mystery. Każda ujawniona niewiadoma rodzi dwie kolejne i tak dalej. Jaką rolę odgrywa natomiast mały szkrab? Jest on kluczem do zrozumienia fabuły i największą zagadką Servant. Mimo że na tym etapie nie uczestniczy czynnie w wydarzeniach, wszystko, co się dzieje, dotyczy przede wszystkim jego.
Servant zalicza świetny początek. W konwencji grozy jest to wręcz książkowe zawiązanie akcji. Ważne, żeby nie szukać tu emocjonalnej głębi, psychologicznego dramatyzmu czy odpowiedzi na egzystencjalne pytania. Produkcja nie ustrzega się kilku znamiennych dla horrorów błędów fabularnych (reakcja bohaterów na pierwszy twist jest mocno nielogiczna), ale ponownie – zanim usiądziemy do seansu, zastanówmy się, czego oczekujemy od tego serialu. To czysto rozrywkowe dzieło, które będzie właściwie działać tylko wtedy, gdy odpowiednio do niego podejdziemy. Z drugiej strony, przypominając sobie wcześniejsze dokonania pana Shyamalana, trudno o huraoptymizm. Nie zdziwiłbym się, gdyby serial rozjechał się po kilku następnych odcinkach, zamieniając tę dobrze rokującą opowieść w głupkowatą ganianinę w tę i we w tę. Twórca Osady tak po prostu ma, więc ostrożność jest jak najbardziej wskazana. Na zachętę daję jednak 8/10, bo dawno nie obejrzałem z tak wielką przyjemnością trzech odcinków z rzędu. Miejmy nadzieję, że tym razem M. Night Shyamalan pokaże, na co naprawdę go stać.
Źródło: zdjęcie główne: Apple TV
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat