Servant: sezon 3, odcinek 1 - recenzja
Jeśli ktoś liczył, że Servant w trzecim sezonie przejdzie metamorfozę i fabularnie ruszy z kopyta, to gorzko się zawiedzie. Serial nadal stoi w miejscu i wszystko wskazuje na to, że całkiem mu dobrze w tej pozycji.
Jeśli ktoś liczył, że Servant w trzecim sezonie przejdzie metamorfozę i fabularnie ruszy z kopyta, to gorzko się zawiedzie. Serial nadal stoi w miejscu i wszystko wskazuje na to, że całkiem mu dobrze w tej pozycji.
Podczas seansu premierowej odsłony trzeciego sezonu Servant zauważymy pewne zmiany, ale już po chwili zdamy sobie sprawę, że są one tylko pozorne. Epizod trwa około czterdziestu minut, a nie ponad dwadzieścia, jak miało to miejsce w poprzednich sezonach. Co z tego jednak, jeśli w przeciągu tego czasu nie dzieje się praktycznie nic? Twórcy marnotrawią cenne minut ekranowe na znamienne dla formatu kręcenie się w kółko i zasypywanie nas sugestiami, że oto dzieje się coś „strasznie strasznego”. W bieżącej odsłonie dostajemy również nieco więcej przestrzeni, scenerii i krajobrazów. Nasi bohaterowie wyjeżdżają nad ocean, żeby odpocząć po ciężkich wydarzeniach z poprzedniej serii. Ponownie jednak nie jest dane nam odetchnąć pełną piersią, bo otwarty teren obserwujemy jedynie z ekranu telefonu komórkowego Leanne. Zrozumiałe jest, że powyższe ma służyć stworzeniu klaustrofobicznej atmosfery, ale przerabialiśmy to wcześniej wielokrotnie, więc teraz, po raz enty, nie jest już tak efektowne.
Kolejna zmiana dotyczy relacji pomiędzy głównymi bohaterami - to na szczęście jest nieco bardziej znaczące. W domu Turnerów panuje wreszcie pokój, a nawet coś na kształt rodzinnego klimatu. Trio nie jest już wobec siebie nieufne, bohaterowie nie zwalczają się nawzajem i działają w jednej drużynie. Tworzą front przeciwko temu, co jest na zewnątrz. To duża zmiana w stosunku do wcześniejszych wydarzeń, kiedy to kluczem do opowieści było napięcie panujące pomiędzy postaciami. Zmiana jest odczuwalna, a serial w dość udany sposób przerysowuje pozornie radosny nastrój. Zakochani w Jericho Turnerowi uśmiechają się od ucha do ucha. Cali w skowronkach groteskowo dokazują, tak jakby dramat, z którym się zmagali, był już tylko pieśnią przeszłości. Zagrożenie jednak nie odeszło i serial co chwilę nam o tym przypomina. Złowrogie omeny towarzyszą Leanne, a celem tajemniczych mocy staje się tym razem Julian. Skądś to znamy? Oczywiście, w ten sposób działały przecież poprzednie sezony. Wcześniej ofiarami byli Turnerowie (szczególnie Sean), a Leanne znajdowała się w centrum wszystkiego, co niewyjaśnione i tajemnicze. Serial podąża dalej tą drogą. Słowo „podąża” wydaje się jednak użyte tu nieco na wyrost, bo trudno to nazwać krokiem do przodu.
Reżyserem pierwszego odcinka trzeciego sezonu jest M. Night Shyamalan, artysta słynący z permanentnego marnowania potencjału. Jego autorskie produkcje bardzo często mają doskonały punkt wyjścia, ale później wszystko zostaje rozmienione na drobne i ślad po dobrych koncepcjach szybko znika. Niestety, tak jest i w omawianym odcinku Servant. Motywem przewodnim jest tutaj pozostawienie Leanne samej w domu. Miotana demonami przeszłości dziewczyna zachowuje się jak zaszczute zwierzę. Nie potrafi otrząsnąć się z prześladujących ją traum, uwięziona w czterech ścianach zanurza się w wewnętrznej ciemności. Shyamalan kusi nas więc koncepcją znaną chociażby ze Wstrętu Polańskiego, ale zamiast uskuteczniać fantasmagorie, spuszcza napięcie i prowadzi nas na fabularne mielizny. W domu Turnerów nie dzieje się nic, co by nas mogło wzruszyć, przestraszyć czy zafrapować. Symbolem tej emocjonalnej bezbarwności jest złodziej, który zakrada się do rezydencji. Przestępca okazuje się wydmuszką – kapiszonem, który podnosi nam ciśnienie na jedną chwilę, tylko po to, żeby zniknąć w fabularnym niebycie. Jaką rolę miał odegrać złodziej? Pokazać, że Leanne jest zastraszona i każde potencjalne zagrożenie odbiera jako coś wielce złowrogiego? Wydaje się, że obcy przestępca w domowych pieleszach każdemu napędziłby strachu. Nie trzeba mieć doświadczeń z nadprzyrodzoną sektą, żeby w takiej sytuacji zareagować podobnie jak Leanne.
Włamywacz to tylko jeden z niewypałów, którymi twórcy Servant chcą nas przestraszyć. Niepokój mają budzić ćmy, osły, wpatrzeni w dal starcy i spadające kawałki gzymsu. Epizod wydaje się krzyczeć: „Szykujcie się, nadchodzi groza!”. Niestety, u wielu widzów odcinek wywoła efekt odwrotny. Zaznajomieni z memem „Ah s**t, here we go again”, będą dobrze wiedzieć, o co chodzi.
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat