Shameless – 02×01
W momencie, w którym zobaczyłam Franka Gallaghera zaciągającego się papierosem i przypominającego nam zeszłoroczne dole i niedole swojej rodziny, poczułam jak bardzo stęskniłam się za Shameless. Gdy zaś chwilę później usłyszałam pierwsze dźwięki "The Luck You Got", zaczęłam się zastanawiać jak wytrzymałam bez tego serialu tak długo.
W momencie, w którym zobaczyłam Franka Gallaghera zaciągającego się papierosem i przypominającego nam zeszłoroczne dole i niedole swojej rodziny, poczułam jak bardzo stęskniłam się za Shameless. Gdy zaś chwilę później usłyszałam pierwsze dźwięki "The Luck You Got", zaczęłam się zastanawiać jak wytrzymałam bez tego serialu tak długo.
Produkcja Showtime, choć prawie w całości ściągnięta zza oceanu, dostarcza maksimum rozrywki. To nie jest serial dla każdego. Przede wszystkim średnio nadaje się dla tych, którzy od lat wnikliwie śledzą brytyjską wersję Shameless i darzą ja ślepym uwielbieniem. Osoby te najprawdopodobniej w trakcie seansów będą bardzo cierpieć, w nieskończoność zastanawiając się, co było lepsze, a co gorsze od pierwowzoru i frustrować się porównując postaci i wątki. A że są one niemalże takie same, frustracji i cierpienia może być całkiem sporo.
W lepszej sytuacji są ci, którzy przejawiają większą tolerancję w stosunku do wszelkiego przerabiania, remake’owania i powielania. Amerykanie zepsuli już w ten sposób kilka rzeczy (ostatnio choćby Skins), jednak tym razem naprawdę się im udało. Ten serial to kawał dobrej roboty. Nie jest to może Shameless lepsze, ale wciąż bardzo, bardzo dobre. Jak łatwo się domyślić, osoby na najlepszej pozycji to te, które pierwszy raz z Gallagherami spotkały się dopiero rok temu. Mogą czerpać z tej historii sto procent przyjemności. Wiadomo, że trudno jest oceniać produkcję, która oryginalności ma w sobie tyle co nic, ale jeśli jednak komuś uda się przymknąć na to oko, nie pożałuje.
[image-browser playlist="605842" suggest=""]©2012 Showtime
Nie ma tu słabych postaci i nie ma słabego aktorstwa. Mamy kilka gwiazd, sprawdzonych aktorów, którzy nie mogli sobie nie poradzić, jednak młode pokolenie też świetnie daje sobie radę. Gallagherów jest dużo. Większość z nich jest dziećmi, dodatkowo dziećmi, które z pewnością nie mogą służyć za przykład rówieśnikom. Przyczyną całego bałaganu jest szacowny i poważany przez wszystkich obywatel Frank Gallagher. Williama H. Macy’ego (czyli Jerry’ego z "Fargo") do tej roli świetnie kwalifikuje nie tylko wygląd bezdomnego alkoholika, aktorsko też radzi sobie bardzo dobrze.
W samym centrum wydarzeń mamy też Fionę, czyli znakomitą Emmy Rossum. W końcu nadarzyła się okazja do zaprezentowania umiejętności po tym, jak siedem lat temu wyśpiewała sobie drogę do sławy w "Upiorze w operze". Na szczęście Rossum nie tylko ślicznie wygląda, ale też świetnie gra (jednakże męska część widowni z pewnością nie ma jej za złe dość swobodnego podejścia do swojego ciała i częstego prezentowania jego zalet przed kamerą). Prawdziwą gwiazdą jest też Joan Cusack. Jej Sheila – przykładna gospodyni walcząca z agorafobią – jest po prostu perfekcyjna.
[image-browser playlist="605843" suggest=""]©2012 Showtime
W Shameless najlepsze jest to, że pojęcie nudy jest obce po obu stronach ekranu – nie narzekają na nią z pewnością członkowie tej zacnej rodziny, a tym bardziej nie uskarżają się widzowie. Przy takiej mnogości i różnorodności postaci akcja nie ustaje ani na minutę. Dzieci idą do szkoły, Fiona do pracy, a Frank jak zwykle pije w barze – jednak wśród tych ludzi nie ma możliwości, by był to zwykły, szary, nudny dzień. Właściwie nawet niepotrzebne nam jakieś wielkie wydarzenia i zwroty akcji. W zupełności wystarcza podsłuchiwanie rozmów przy śniadaniu, barowych monologów Franka, towarzyszenie im w codziennych zajęciach.
Każdy bohater jest zupełnie inny i jedyny w swoim rodzaju, a kiedy to zbiorowisko wszelkich możliwych osobowości zaczyna wchodzić w sobą w interakcje, robi się bardzo ciekawie. Mnogość poruszanych wątków może początkowo sprawić w lekką konsternację, ale gdy już trochę się przywyknie i wejdzie w to towarzystwo, trudno jest rozstać się z nim na cały, długi tydzień. Jest to też produkcja dość niegrzeczna... bądź twórcy chcą, żeby była tak postrzegana. Dużo seksu, jeszcze więcej alkoholu i przekleństw – to sprawdza się zawsze i tutaj chyba nie było inaczej.
[image-browser playlist="605844" suggest=""]©2012 Showtime
Co jeszcze? Mnóstwo humoru na wysokim poziomie. Tak, mówimy o tragicznej historii – bieda, alkoholizm, problemy wychowawcze. Historia ta podana jest jednak w taki sposób, że gwarantuję, iż nie znajdzie się osoba, która byłaby w stanie powstrzymać wybuchy śmiechu w trakcie seansu. Choćby nie wiem jak się starała, nie uda się. Do tego Shameless jest bardzo dobrze zrealizowane technicznie. Nie ma się do czego przyczepić.
Spotkania z Gallagherami przebiegają pod znakiem bałaganu i absurdu. Nie inaczej było w przypadku "Summertime". Pod naszą nieobecność nie wydarzyło się nic szczególnie ważnego, wiele się też nie zmieniło. Mamy do czynienia z tymi samymi problemami, nie są one jednak ani trochę nużące. Samobójstwo Eddiego nadal nie zostało odkryte. Jego żona nie przepłakuje jednak całych dni z tęsknoty – dzielnie walczy z agorafobią. Potrafi zrobić już 100 kroków w linii prostej i czuje, że zdobywa świat. Obawiam się, że na przeszkodzie niedługo stanie jej Frank, który zdążył już przywyknąć do domowych wygód i ciężko mu pogodzić się z nową sytuacją. Póki co możemy jednak cieszyć się jej szczęściem. Fiona dalej zarabia na wszelkie możliwe sposoby, czerpiąc przy tym trochę przyjemności z życia. Cieszę się niezmiernie z tego, że pożegnaliśmy Steve’a. Chociaż postać sama w sobie była dość intrygująca, to w wykonaniu lalusiowatego i zupełnie drewnianego Chatwina, zaburzała przyjemność oglądania. Co dalej? Frank, zachęcony kilkoma kieliszkami trunków w barze Keva, wciąż jest gotów objaśniać nam świat. Mój ulubieniec Lip wykorzystuje swoją niespotykana inteligencję bawiąc się w fight club, a Debbie z wielką wprawą opiekuje się gromadką cudzych dzieci. Pojawiły się nowe wątki – wymarzonej przyszłości Iana, uroczego, zrzędliwego dziadka – ojca Keva. Oba mają potencjał. Potyczki z bandziorami, próby zebrania dużej ilości pieniędzy w krótkim czasie i traktowanie Liama jako karty przetargowej – to już było, ale i tak bawi.
[image-browser playlist="605845" suggest=""]©2012 Showtime
Odcinek nie był ani lepszy ani gorszy od poprzednich – nie zachwyca, ale też nie rozczarowuje. Zachowana została świetna ciągłość fabularna, serial nadal bawi. "Summertime" możemy potraktować jako doskonałą bazę dla wydarzeń mających nadejść w kolejnych odsłonach drugiego sezonu. Ponarzekać będzie można za kilka lat. Póki co trzeba przymykać oczy na małe niedoskonałości i w pełni cieszyć się z możliwości cotygodniowego podglądania Gallagherów.
Źródło: fot. ©2012 Showtime
Poznaj recenzenta
Agnieszka DrabekDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat