Życie w wiosce smerfów toczy się radośnie i bez większych dramatów. Każdy z niebieskich ludzików ma jakąś cechę, która go definiuje i wyznacza mu cel. Wyjątkiem jest jedynie Smerfetka, która nie jest do końca prawdziwym smerfem, bo przed laty z gliny ulepił ją Gargamel. Dziewczyna czuje się zagubiona i zaczyna szukać swojego miejsca na ziemi. Chciałaby poczuć się normalnie, nie być jedyną wśród smerfów przedstawicielką płci żeńskiej. Podobno jest takie miejsce i znajduje się w Zakazanym lesie. Smerfetka (Małgorzata Socha) wraz z przyjaciółmi, Ważniakiem (Krzysztof Szczepaniak), Osiłkiem (Piotr Stramowski) i Ciamajdą (Grzegorz Drojewski), wyrusza w pełną przygód wyprawę w poszukiwaniu osady, w której być może żyje inny klan niebieskich stworków. Powiem szczerze, byłem rozczarowany pełnometrażowymi wersjami Raja Gosnella z 2011 i 2013 roku. Brakowało im tego bajkowego zacięcia, a dodanie prawdziwych ludzi i Nowego Jorku było strzałem w oba kolana. Może dlatego postanowiono podejść jeszcze raz do tematu i tym razem stworzono Smerfy, które pomimo tego, że wciąż są tworzone komputerowo, swoim wyglądem bardziej nawiązują do kreskówki z lat 80. i komiksów autorstwa belgijskiego rysownika Peyo. Dzięki temu powrócił klimat znany nam z lat dziecięcych. Smurfs: The Lost Village świetnie się ogląda. Tempo akcji jest dostosowane do najmłodszego widza. Dzieje się dużo w kolorowej scenerii, ale nie aż tak, by wywołać zawrót głowy. Do tego fajne dialogi i ciekawa fabuła. Jest to film z bardzo ciekawym przesłaniem – każdy ma swoją wartość i jest potrzebny. Niby banalne, ale jak często ludzie o tym zapominają. Niestety, to że bajka wygląda super pod względem wizualnym, jest niweczone przez słaby polski dubbing. Choć może słaby to złe słowo. Można tu mówić o źle dopasowanych głosach psującym efekt tym, którzy wychowali się na kreskówce z lat 80. Dla takiego widza (jak ja) tak drastyczna zmiana głosów wszystkich postaci jest trudna do zaakceptowania. Wydaje mi się, że można było znaleźć aktorów, którzy wydobyliby z siebie dźwięki bardziej podobne do tych, do których przywykliśmy. Najbardziej przeszkadza głos Macieja Stuhra jako Gargamela, który do tej postaci po prostu nie pasuje. Ja rozumiem, że dystrybutor chciał, aby na plakacie promującym film znalazło się znane nazwisko (w poprzednich filmach głosu czarnoksiężnikowi udzielał Jerzy Stuhr), ale nie tędy droga. Mam nadzieję, że reżyser Kelly Asbury, odpowiedzialny chociażby za Spirit: Stallion of the Cimarron czy Shrek 2, na dłużej zostanie przy tej serii, dostarczając nam co kilka lat ciekawy film o smerfach. Wiem, że mój syn będzie mu za to wdzięczny, bo na seansie bawił się przednio. Ja w sumie też nie najgorzej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj