Sposób na morderstwo: sezon 4, odcinek 15 (finał sezonu) – recenzja
Właśnie kończy się 4. sezon serialu. Pora na jego krótkie podsumowanie. Omówimy jego wady, zalety, rozczarowania i nadzieje na przyszłość.
Właśnie kończy się 4. sezon serialu. Pora na jego krótkie podsumowanie. Omówimy jego wady, zalety, rozczarowania i nadzieje na przyszłość.
Z góry trzeba zaznaczyć, że finałowy odcinek czwartego sezonu nie należy do najbardziej dramatycznych w historii serialu. Z łatwością da się zauważyć, że posiada dobre tempo, zamyka rozpoczęte w tym sezonie wątki i próbuje zakończyć pewien etap w życiu każdego z bohaterów. Pod tym względem odcinek ogląda się raczej z umiarkowanym zainteresowaniem, które bywa mniej lub bardziej podsycane, w zależności od wątku, który właśnie jest omawiany. Jednak pod względem czystej sympatii wobec serialu - tutaj pojawiają się zgrzyty, które po prostu mnie zmęczyły.
Na pierwszy rzut oka - wszystko zaczyna się układać po myśli naszych bohaterów. Odcinek rozpoczyna się dokładnie w tym samym miejscu, w którym pozostawił nas poprzednio, a mianowicie dostajemy szczegóły tajemniczego wypadku samochodowego. I gdyby to był pierwszy sezon, może jeszcze dałoby radę zawiesić naszą niewiarę tak bardzo, żebyśmy uwierzyli, że to Bonnie jest ofiarą wypadku. Przy czwartym sezonie jednak graniczy to z cudem. I właściwie cudu nie było. Moment, w którym Bonnie pojawia się na ekranie, nie przynosi ani ulgi, ani radości, ani nawet satysfakcji. Jest najzwyczajniej w świecie przewidywalny do bólu. Jedynym zaskoczeniem jest jednak tożsamość ofiary i tutaj przyznam szczerze, że dałam się złapać. Nie spodziewałam się, że to właśnie Denver zginął - rzadko bowiem tragicznie umiera tak wyraźnie negatywna postać. Widać ojciec Laurel nie może sobie pozwolić na brak lojalności wśród swoich pionków.
Tym samym przechodzimy zgrabnie do jego postaci. Pewien rodzaj satysfakcji przynosi zakończenie wątku Jorge Castillo vs Laurel i jej dziecka, Christophera. Jak na mój gust, wszystko poszło trochę zbyt gładko i płynnie. Po tygodniach walki, która wydawała się niemożliwa do wygrania, całość rozwiązuje się szybciutko, by spokojnie zmieścić się w tych kilku im przeznaczonych minutach. Annalise i Nate w końcu weszli w posiadanie zaginionego twardego dysku z danymi obciążającymi firmę Jorge Castillo ( kolejny pozytywny aspekt śmierci Denvera). Stało się to koronny argumentem, który pozwolił nie tylko uzyskać Laurel prawa rodzicielskie nad jej synem, ale również wsadzić do więzienia jej ojca za wszystkie machlojstwa i oszustwa. Duża w tym zasługa Tegan, która w dość spektakularny sposób dała się przekonać Annalise do zdemaskowania Jorge. Był to ciekawy dodatek, zwłaszcza trik z kartką. Takie drobnostki bardzo przypadają mi do gustu. Sprawiedliwości stało się zadość, można rzecz. Nareszcie wydaje się, że w końcu Laurel jest szczęśliwa, a jej synek jest bezpieczny. Rzecz w tym, że scenarzyści widzą to inaczej i przez cały odcinek wybitnie się nam sugeruje, że Laurel ma bardzo dużo wspólnego ze zniknięciem swojej matki. Czy jest ona za to odpowiedzialna? Czy ślady na jej przedramieniu są znakiem walki czy samookaleczenia? Z tymi pytaniami nas zostawiono na następny sezon, jeśli taki będzie.
Te dość pozytywne zakończenia wątków sprawiają, że jest to jeden z najbardziej pozytywnych odcinków serialu. Również dla Annalise, w której życiu następują zmiany, przełamujące serię tragicznych wydarzeń ostatnich miesięcy. Okazuje się, że Annalise wygrała sprawę w Sądzie Najwyższym Stanów Zjednoczonych dotyczącą pozwu zbiorowego więźniów, którym nie zapewniono wystarczającego wsparcia prawnego. Sam fakt, że wygrała został podany bardzo klasyczny sposób - z wiadomości telewizyjnych, bo przecież nikt inny nie musi poinformować samej zainteresowanej o wyniku jej sprawy. Jest to krok milowy w jej karierze, który wynosi ją, jako adwokata, na grunt międzynarodowy. O Annalise jest głośno, nikt więcej nie wspomina o jej przeszłości, a wszyscy chwalą jej spektakularne osiągnięcie. Pięknym podsumowaniem tej sytuacji jest monolog pani adwokat, który wypowiada podczas jednego z wywiadów radiowych. Pojęcie drugiej szansy nabiera tutaj nowego znaczenia.
Serial nie porzuca reszty swoich bohaterów bez żadnego komentarza. Największe konsternacje wzbudza Michaela, której postać nieustannie jest popychana do popełniania pochopnych decyzji o bardzo silnych konsekwencjach. Ponownie została jej rzucona zdrada, co jedynie potęguje negatywny wizerunek. Jest to widoczne tym bardziej, że jej działania, mające na celu deportację Simona do Pakistanu, też nie wzbudzają zbyt dużej sympatii widzów. Ewidentnie twórcy chcą zrobić z niej kobietę, która nie zawaha się przed niczym, byle tylko osiągnąć cel i względne bezpieczeństwo. Nieważne jakimi środkami. Niejednokrotnie porównuje się ją do Annalise i ten fakt pojawia się również w dyskusjach obu pań. W efekcie jednak Michaela staje się najmniej lubianą bohaterką serialu, mimo że tak naprawdę najbardziej troszczy się o swoich przyjaciół. W całkowitej opozycji pod względem kreacji jest reszta bohaterów. Happy end dotyczy również Olivera i Connora, którzy powoli zaczynają planować ślub z Asherem w roli świadka. Zaczątki romansu Bonnie z jej nowym szefem również jawią się jako pierwszy znak nadziei na lepszą przyszłość. Końcowa scena z Bonnie używającą aplikacji randkowej podbiła moje serce swoją nieśmiałością i niezdarnością.
I w gruncie rzeczy serial mógłby skończyć się w tym miejscu, jako całość. Mógłby to być ostatni sezon i serial miałby nawet dość zadowalające zamknięcie. Jednak dostajemy cliffhangera, który zepsuł mi samą końcówkę sezonu. Okazuje się bowiem, że na uczelni pojawia się młody chłopak, którego Frank identyfikuje jako dziecko… no właśnie czyje? Annalise? A może Bonnie, która też przecież straciła swoje dziecko, zanim Annalise stała się wybawicielką jej życia. I sam fakt, że Frank znów gra na wiele frontów i doskonale wie, kim jest młody student prawa… Podchodzę do tego sceptycznie. Ostatnia scena, mimo że daje solidne podwaliny pod kolejny sezon, pozostawia jednak bardzo mieszane uczucia. Zostajemy z wielkim znakiem zapytania. Oby okazało się, że odpowiedź będzie szalenie interesująca.
Czwarty sezon How to Get Away with Murder kończy się zatem dość spokojnie, dla odmiany bez tytułowego morderstwa. Nie da się ukryć, że był to nierówny sezon, posiadający kilka słabych wątków, które ciągnęły się długo za długo, nie wzbudzając większego zainteresowania. W ciągu piętnastu odcinków dostaliśmy jednak parę mocnych scen, które niejednokrotnie udźwignęły ciężar całego serialu i były godne polecenia i ponownego obejrzenia. Było też kilka wątków, których komentarz społeczny jest ważny dla współczesnego świata. Warto też wspomnieć, jak bardzo postać Bonnie rozkwitła w tym sezonie, dodając nowej głębi i kolorytu całej produkcji. Na duże uznanie zasługuje również postać Annalise, która mimo kilku słabszych, przeciągniętych momentów, zwłaszcza podczas terapii, zaliczyła również niezaprzeczalny rozwój pod względem swojego charakteru. Miło było zobaczyć ją ponownie jako kobietę u władzy i w pełni kontrolującą swoje własne życie. Dokładnie tę samą, którą pamiętamy z początków serialu i która tak bardzo nas urzekła. Serial kończy swój sezon, pozostawiając bohaterów w miarę bezpiecznej sytuacji, dając im chwilę wytchnienia i odpoczynku. I nam również pozwala złapać oddech, co być może sprawi, że jeszcze za nim zatęsknimy, porzucając w niepamięć jego słabsze momenty.
Źródło: zdjęcie główne: ABC/Mitch Haaseth
Poznaj recenzenta
Paulina WiśniewskaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1969, kończy 55 lat