Stacja Berlin: sezon 1 – recenzja
Zeszłoroczna szpiegowska produkcja telewizyjna okazuje się całkiem przyzwoitym serialem akcji. Mimo powolnych odcinków początkowych w drugiej połowie sezonu dzieje się naprawdę dużo, dzięki czemu ocena koniec końców jest pozytywna.
Zeszłoroczna szpiegowska produkcja telewizyjna okazuje się całkiem przyzwoitym serialem akcji. Mimo powolnych odcinków początkowych w drugiej połowie sezonu dzieje się naprawdę dużo, dzięki czemu ocena koniec końców jest pozytywna.
Fabuła serialu skupia się na agencie Danielu Millerze, który przyjeżdża do Berlina z ważną misją. Jak się dowiadujemy, w mieście działa tajemniczy szpieg, który upublicznia tajne dane dotyczące CIA, rujnując w ten sposób kariery jednostek oraz całych organizacji. Szpieg posługuje się pseudonimem Thomas Shaw i z każdym kolejnym ujawnionym skandalem pojawia się na ustach coraz większej liczby osób, w związku z czym należy go jak najszybciej zdemaskować. Jak się jednak okazuje, ta sprawa szybko zejdzie na dalszy plan, a sam Daniel odkryje, że to nie jedyny spisek, jaki toczy się w tym mieście.
Miałam poważny problem z kilkoma pierwszymi epizodami serialu. Ich największą bolączką była okropna monotonia – na ekranie nie działo się nic, co przytrzymałoby widza w skupieniu, a śledzenie dalszych powolnych perypetii poszczególnych bohaterów momentami było prawdziwym wyzwaniem dla cierpliwości. Okazuje się jednak, że nie ma co się zniechęcać. Od połowy sezonu wszystko diametralnie się zmienia, a twórcy dostarczają nam emocji niezwykle intensywnych - na tyle, że od ekranu rzeczywiście trudno się oderwać. Jestem miło zaskoczona, bo po średnim wstępie kompletnie nie spodziewałam się takiego przełomu.
Wszystkie wydarzenia w serialu obserwujemy tak naprawdę z perspektywy końca. Po dynamicznej początkowej scenie, przenosimy się w czasie o dwa miesiące wstecz. Zobaczywszy konsekwencje pewnych wydarzeń, dopiero dowiemy się, co je sprowokowało i jak główni bohaterowie znaleźli się w punkcie, w którym ich zastaliśmy. Widać wyraźnie, że cały schemat został ładnie dopracowany i zamknięty schludną klamrą – pierwsza seria daje satysfakcjonujące poczucie domkniętej całości, do której trudno się przyczepić. Jest tu co prawda kilka niedomówień, jednak nie mają one większego znaczenia względem całej fabuły. Pozwalają za to na głębszą i samodzielną refleksję na temat tego, co widzieliśmy na ekranie.
Poza główną osią fabularną, jaką jest afera wokół Thomasa Shawa, serial odwołuje się do innych aktualnych problemów. Mowa tu o ISIS, o handlu ludźmi czy spiskach politycznych – zarówno zewnętrznych jak i wewnętrznych. Nagromadzenie tylu tematów początkowo nieco wytrąca z równowagi, jednak gdy już poczujemy rytm tej opowieści, każdy z nich wydaje się równie interesujący. Nie przeczę – by go poczuć, potrzeba czasu, co wynika także z wspomnianej już monotonii na otwarciu. Serial rozwija się dość ostrożnie, jednak im dalej brniemy w fabułę, tym więcej potrafimy z niej wyciągnąć. Wniosek jest jeden – warto wytrwać.
Podobnie rzecz ma się z postaciami. Początkowo miałam wrażenie, że jest ich zdecydowanie za dużo, a przez fakt, iż każda walczyła o swoje pięć minut na ekranie, czułam pewien bałagan i chaos, nie mogąc przyzwyczaić się do żadnego z bohaterów. Jednak z biegiem wydarzeń można nie tylko się wśród nich odnaleźć, ale także wyrobić o każdym konkretną opinię – wbrew pierwszym wrażeniom, w zasadzie nikt nie jest tu przezroczysty, ani tym bardziej jednoznacznie dobry czy zły. Mam jedynie zarzut do głównej postaci, Daniela Millera – agent zupełnie niknie wśród pozostałych bohaterów, sprawiając wrażenie mało charyzmatycznego. Być może to wina samej gry aktorskiej Richard Armitage, który nie błyszczy, a raczej jest zupełnie przeciętny. Na największe brawa zasługuje Rhys Ifans wcielający się w Hectora DeJeana. Dobrze radzą sobie również odtwórczynie ról kobiecych, Michelle Forbes i Mina Tander. Za to kreacja Lelanda Orsera, serialowego Roberta Kirscha, to kompletny niewypał – bohater stara się być na siłę wulgarny, strzępiąc niewyparzony język i obnosząc się po całej agencji z nosem do góry. Nie jest to ani zabawne, ani ciekawe i wypada po prostu słabo.
Jeśli chodzi o realizację, wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Sceny akcji są dynamiczne i realizowane z rozmaitych punktów widzenia. Kamera czasem biegnie wraz z bohaterami, a czasem rejestruje ich działania z oddali czy z lotu ptaka. Na uwagę zasługuje też ciekawa scenografia – wprowadzenie do serialu często powracającego graffiti dodaje mu pewnego klimatu, dzięki czemu na obraz naprawdę dobrze się patrzy. Ścieżka dźwiękowa nie wybija się na pierwszy plan – poza jednym motywem w zasadzie trudno przypomnieć sobie szczególną muzykę, która ilustrowałaby wydarzenia. No, może poza czołówką – piosenka, jaką tutaj dobrano, tak bije po uszach, że łatwo się do niej zniechęcić.
Berlin Station to przyzwoity akcyjniak, który porządnie rozkręca się od szóstego odcinka. Rzeczywiście, to trochę późno jak na serial który liczy 10 epizodów, w związku z czym ma to swoje przełożenie w ocenie końcowej z mojej strony. Gdyby nie te dłużyzny i strata czasu na wejściu, produkcja miałaby u mnie 7, głównie dzięki zgrabnej intrydze, ładnym powiązaniu poszczególnych wątków i mocnym przekazie końcowym. Za małe minusy koniec końców oceniam na 6.5. I myślę, że mimo wszystko warto poczekać do końca.
Źródło: zdjęcie główne: Epix
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat