Star Trek: Discovery: sezon 1, odcinek 5 – recenzja
Data premiery w Polsce: 16 października 2017Star Trek: Discovery po raz kolejny udowadnia, że to serial dobry, przemyślany i kapitalnie zrealizowany. Pojawiają się wątki, które wydają się naciągane, ale... czy aby na pewno?
Star Trek: Discovery po raz kolejny udowadnia, że to serial dobry, przemyślany i kapitalnie zrealizowany. Pojawiają się wątki, które wydają się naciągane, ale... czy aby na pewno?
Cieszy, że w nowym odcinku Star Trek: Discovery więcej do roboty ma kapitan Lorca. Pierwsze sceny narady wojennej z oficerami Gwiezdnej Floty mają wielkie znaczenie fabularne. Pewnie wiele osób, w tym i ja, zastanawiało się, czy Lorca w istocie może ot tak wcielić do załogi kogoś takiego jak Michael Burnham. W końcu kobieta nie jest zbyt lubiana wśród żołnierzy i to delikatnie mówiąc. Twórcy sprawnie poruszyli tę kwestię, wyjaśniając temat i rozwiewając wszelkie wątpliwości. Status Lorki w Gwiezdnej Flocie, jej zasady oraz najwyraźniej osobisty szacunek do tego kapitana ma największe znaczenie. Wystarczająco przekonujące.
Mam jednak problem ze sceną porwania Lorki, która wydała się dziwna i naciągana. Są w tym elementy, które wydają się nieprzemyślane lub niedopracowane. Przede wszystkim ktoś tak ważny jak Lorca wyrusza na naradę promem z jednym żołnierzem? Poza tym mamy na naradzie naprawdę ważnych oficerów Gwiezdnej Floty, a Lorca zbyt daleko nie odleciał od tego miejsca. Gdzie ochrona przed takimi sytuacjami? Wydaje się to wręcz absurdalne, wymuszone i pozbawione nutki wiarygodności. Nie mówiąc też o tym, że Klingoni z taką łatwości trafili do tego miejsca i wiedzieli, kiedy dokładnie się zjawić.
Największą zagadką są sceny na statku więziennym Klingonów. Towarzyszami Lorki są Mudd (postać dobrze znana w uniwersum z serialu z lat 60.) oraz żołnierz Gwiezdnej Floty, Ash Tyler. Do pewnego momentu wszystko wydaje się typowe i oczywiste. Tortury, zdradziecki współwięzień oraz próba ucieczki. Z jednej strony czuć, że coś tutaj nie gra. Łatwość, z jaką dwójka ludzi pokonuje w ręcz Klingonów i bez problemu dostaje się do hangaru, jest wręcz niedorzeczna i absurdalna. W końcu Klingoni to rasa wojowników, więc to nie powinno tak wyglądać. Dlatego powinniśmy krytykować ten wątek i niefrasobliwość scenarzystów, prawda? Z drugiej strony wchodzi tutaj teoria fanowska, która jak się przyjrzeć wydarzeniom, może tłumaczyć prostotę, a wręcz banalność tej ucieczki. Jeśli Ash w istocie jest Voqem, a to wszystko to mistyfikacja L'Rell i Klingonów, by przechylić szalę zwycięstwa na ich stronę... To może być wielki twist, który nada tym wydarzeniom większego wyrazu i znaczenia. Załóżmy, że Voq w jakiś sposób przeobraził się w Asha, pozostaje pytanie w jaki? Być może to, co się z nim stało, ostatecznie wpłynie też na wygląd całej rasy Klingonów. Na razie jestem daleki od krytyki dziwacznej ucieczki, bo czuć, że było zbyt łatwo. To musi mieć drugie dno i na to liczę.
Na statku mamy kontynuację świetnie kształtowanego konfliktu pomiędzy nauką a wojskowością. W tym przypadku sprawa dotyczy stworka, który napędza nowatorski napęd. Z jednej strony mam Burnham, która walczy o uratowanie niewinnego istnienia, z drugiej jest Saru, który jest zaślepiony nienawiścią do Michael oraz własnymi lękami. Tak naprawdę w obu przypadkach mamy pewne skrajności, brak odpowiedniego podejścia i naprawdę mocnych argumentów. Burnham jest w tym wszystkim najbardziej "startrekowa", bo podchodzi naukowo, merytorycznie i podaje swoje dowody. Saru może nawet irytować swoim zachowaniem, bo momentami wydaje się ono przerysowane i absurdalne. Wydaje się, że bardziej było ono podyktowane emocjonalnymi problemami z Michael (o czym wspomina w rozmowie), niż misją czy strachem przed stratą kolejnego kapitana. Koniec końców decyzje Saru są w pewnym stopniu usprawiedliwione, a świadomość popełnionych błędów może doprowadzić do koniecznej ewolucji tego bohatera. Ten odcinek dobitnie pokazuje, że w odróżnieniu od Burnham, która nawet jak ryzykowała, miała ku temu podstawy, tak Saru kompletnie nie nadaje się do dowodzenia statkiem. Jego decyzja nie tylko mogła doprowadzić do utraty kluczowej dla Gwiezdnej Floty technologii, ale jeszcze pozbawić życia niewinną istotę. A tak w ogóle to cieszy mały smaczek w postaci wspomnienia o kapitanach Pike'u oraz Archerze, który znani są w uniwersum.
W tym wszystkim dobrze rozwinięto znaczenie Sametsa, który jako naukowiec całkiem ciekawie lawiruje w tej hierarchii. Jego ryzykowna decyzja o podłączeniu technologii do siebie pokazuje go jako otwartego i inteligentnego badacza. Coś, co jest potrzebne w kontraście dla Saru i Lorki, by ten dysonans pomiędzy nauką, a wojskowością nadal był kształtowany. Cieszy też fakt, że kwestia jego orientacji seksualnej jest wprowadzana naturalnie i subtelnie. Jest częścią jego charakteru, buduje jego osobowość, ale sama w sobie nie ma znaczenia fabularnego. Jego wspólne mycie zębów z partnerem mogło wydawać się sceną niepotrzebną, ale twórcy wykorzystują to perfekcyjnie, by zaintrygować. Widzimy, że wpływ technologii na człowieka może zagwarantować interesujący wątek, a lustro sugeruje wprowadzenie tzw. Lustrzanego Uniwersum, które pojawiało się w historii serialu kilkakrotnie.
Star Trek: Discovery to nadal serial z dobrym poziomem. Daje rozrywkę z klimatem, pomysłem i świetnym wykonaniem. I choć nie wszystko w tym odcinku jest przemyślane tak, jak powinno, inne aspekty skutecznie to nadrobiły. Cieszy też fakt lepszego poznania Lorki dzięki jego historii z poprzedniego okrętu. Fani Star Treka prawdopodobnie nadal się nie przekonają, bo jest to coś innego, świeżego i intrygującego. Ja w tym wszystkim dostrzegam jednak klimat Star Treka wymieszany z czymś nowym. I to jest kluczowe dla rozwoju tego uniwersum, by zainteresować widzów i wyjść z ram skostniałej formy poprzednich seriali.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat