Star Trek: Discovery: sezon 1, odcinek 6 – recenzja
Najnowszy epizod Star Trek: Discovery zwalnia tempo i pozwala lepiej przyjrzeć się głównym bohaterom, o których – jak się okazuje – nie wiemy jeszcze zbyt wiele. Nie wszystko jednak działa, jak powinno – zwłaszcza wykorzystanie ładunku emocjonalnego pewnych elementów fabuły.
Najnowszy epizod Star Trek: Discovery zwalnia tempo i pozwala lepiej przyjrzeć się głównym bohaterom, o których – jak się okazuje – nie wiemy jeszcze zbyt wiele. Nie wszystko jednak działa, jak powinno – zwłaszcza wykorzystanie ładunku emocjonalnego pewnych elementów fabuły.
W Lethe wojna z Klingonami zostaje zepchnięta na dalszy plan. Tempo znacznie zwalnia, a odcinek skupia się przede wszystkim na wątkach dwóch postaci – kapitana Lorki i Michael Burnham, przy czym żaden z nich nie ma bezpośredniego i silnego wpływu na główną oś fabularną. Pozwalają za to lepiej poznać tę dwójkę bohaterów, co jest niewątpliwym plusem – dotychczas serial nie wyeksponował nam nikogo na tyle, by widz poczuł do kogoś większą sympatię lub bardziej się przywiązał, mnie jednak ta mozolna ekspozycja charakterów odpowiada: fajnie, gdy po pierwszych odcinkach jeszcze nie do końca wiadomo, z jaką osobowością mamy do czynienia.
Zacznę od Lorki, czyli wątku dla mnie bardziej interesującego (choć raczej ze względu na uwielbienie Jason Isaacs, niż głębokie zaciekawienie samą postacią). Dotychczas Lorca ukazywany był jako dowódca zrównoważony, silny, wydający przemyślane i słuszne rozkazy. Tutaj wtrącono nam nagle admirał Cornwell, jej próby rozpoznania stanu psychiki kapitana i, koniec końców, wystawienie oceny tejże psychiki jako absolutnie niestabilnej. Można się tu zastanawiać nad konsekwencją w eksponowaniu tej postaci, z drugiej strony – poza agresywnym zerwaniem się ze snu – nic nie wskazuje na poważniejsze uszczerbki w stanie jego pomyślunku. Zwłaszcza że po dokonaniu, prawdopodobnie, chłodnej kalkulacji, zaciągnął panią admirał do łóżka, by odsunąć na bok jej wątpliwości, co już zdecydowanie pasuje mi do tej postaci. Być może jednak w przyszłości okaże się, że jest z nim dużo gorzej, niż nam się wydaje – ciężko wydać więc jednoznaczną ocenę tego, jak poprowadzono Lorcę w odcinku.
Ścieżka fabularna Michael – czyli coś, co było, być może najmocniejszym punktem odcinka, mnie jednak pozostawiło... absolutnie obojętnym. Wyjaśnienie więzi między Michael a Sarekiem było przekonujące i ciekawe – podobnie jak ciekawa była akcja poszukiwania Sareka, walki w jego wspomnieniu i odkrycie sporej części przeszłości Burnham. Do tego sam Sarek – ojciec nieakceptowanych przez społeczeństwo dzieci, który musiał radzić sobie z trudami zaszczepienia w nich pełni wolkańskiej kultury i zamachem na córkę; ojciec, który w końcu zjednoczył się z córką swoją duszą, a do tego to nie za jego prośbą – jak można było przypuszczać – Michael nie została przyjęta do Wolkańskiej Grupy Ekspedycyjnej, a przez przymus dokonania wyboru, którego zresztą żałował. To wszystko ma dużą wagę dramatyczną i wielki potencjał emocjonalny... Szkoda, że o tego typu faktach dowiadujemy się z powtarzanego, jednego i tego samego mdłego wspomnienia. W moim odczuciu, gdyby rozbić to na retrospekcje, czy lepiej: więcej wspomnień Sareka, a wszystko ukazać zmieniając scenografię, odpowiednio operując obrazem i tonem rozmowy, całość wyszłaby dużo ciekawiej i mogłaby wywrzeć na oglądającym większe wrażenie. Niestety, przełknąłem te dane ze wzruszeniem ramion, choć ich potencjał zasługiwał na znacznie więcej. Być może to ja, lubujący się w szarpaniu wrażliwości widza za pomocą różnych bodźców, czepiam się szczegółów, niemniej nawet samą rozmową można było to wszystko rozegrać znacznie intensywniej, gdyby tylko inaczej rozpisać to w scenariuszu, a następnie pokusić się o ciekawszą realizację.
Ciężko mi być zadowolonym z zastawionej na końcu pułapki na admirał Cornwell (a właściwie pierwotnie na Sareka), bo mam wrażenie, że część podstępów w serialu jest zbyt oczywista i wychodzi nazbyt gładko. Sam wolniejszy ton odcinka i ukazanie codzienności na Discovery, takiej jak rozmowy przy posiłku, wspólne bieganie, trening Lorki i Asha – tego mi w serii bardzo brakowało. Liczę na więcej podobnych wstawek. Co do Asha – twórcy bardzo chcą, by widzowie uwierzyli w jego szczere intencje. To właściwie dzięki niemu Michael zrozumiała istotę wspomnienia swojego ojca. Jeśli teoria fanowska jest prawdziwa, to Voq jest bardzo przekonujący w nowej roli.
Nie od razu przekonałem się do Star Trek: Discovery, jednak ostatecznie seanse kolejnych odcinków sprawiają mi sporo radości. Choć w wypadku Lethe mam sporo do zarzucenia, część elementów wywołuje we mnie przekonanie, że serial jeszcze ustabilizuje się na jednym poziomie – i będzie to całkiem dobry poziom. A do oceny dodajcie olbrzymiego plusa.
Poznaj recenzenta
Michał JareckiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat