Star Trek: Discovery: sezon 2, odcinek 11 – recenzja
Data premiery w Polsce: 25 września 2017Star Trek: Discovery z kolejnym odcinkiem powiela wszelkie błędy tego sezonu, dodając kolejne. Intencje dobre, ale niektóre zabiegi fabularne wołają o pomstę do nieba.
Star Trek: Discovery z kolejnym odcinkiem powiela wszelkie błędy tego sezonu, dodając kolejne. Intencje dobre, ale niektóre zabiegi fabularne wołają o pomstę do nieba.
Star Trek: Discovery bardzo szybko wraca do największego problemu tego serialu: Michael Burnham. Twórcy nawet nie kryją zadufania bohaterki, która myśli, że jest ponad wszelkimi prawami i zasadami Gwiezdnej Floty. Szkoda tylko, że nie pociąga to za sobą konsekwencji w czasie jej służby, tak jak to miało miejsce w pierwszym sezonie z buntem. Być może to wynika z tego wątku? Koniec końców wróciła do łask i jest na pierwszym planie na pokładzie Discovery, więc podświadomie postać może sądzić, że jest bezkarna. Bo jak inaczej tłumaczyć kuriozalne przeciwstawianie się rozkazom kapitana Pike'a? I jeszcze wmawianie, że jej prawo córki jest ważniejsze od zasad Gwiezdnej Floty, w której służy? Kolejne popisy niesubordynacji Burnham sprawiają, że trudno to wszystko traktować serio i przymykać oko na tego typu błędy.
Michael to główna bohaterka tego serialu i zarazem jego największy problem. Pamiętam, jak mówiono, że tym razem centralną postacią nie będzie kapitan statku i w porządku, ale to poszło w totalną skrajność. Jeśli mnie pamięć nie myli, w żadnym z seriali Star Trek, pomimo jednej najważniejszej postaci, scenarzyści nie pokusili się o zrobienie z niej centrum wszechświata i lekarstwa na każdą dolegliwość oraz problem. A tak przecież jest po raz kolejny w tym odcinku, gdzie to z jej strony wychodzi rozwiązanie zagadnienia i jego realizacja. Sytuacji też nie ratuje jej spotkanie z matką, które najpewniej w intencjach miało być emocjonalne i poruszające, a jest sztampowe i kiczowate. Nie przekonują mnie zaprezentowane na ekranie emocje, nie kupuję ich i nie trafiają do mnie. Wyznanie matki na tym etapie odcinka stało się pasmem oczywistości. Aż zanadto widać, że twórcy nie mają pomysłu, by wyjść ponad fabularne klisze.
I tak największym absurdem i niedorzecznością odcinka jest postać Lelanda, którego przejmuje sztuczna inteligencja. W pięć minut zrobiła z niego niezniszczalnego terminatora bez najmniejszego fabularnego usprawiedliwienia i krzty wiarygodności. Trudno w to wszystko uwierzyć, gdy scenarzyści idą na skróty i liczą, że widzowie w to uwierzą, bo tak. Bez powodu. A przez to budowa dramaturgi kulminacyjnego etapu odcinka kompletnie nie działa i gdyby nie po raz kolejny charyzma i sensowna rola Georgiu, trudno byłoby dostrzec w tym jakąkolwiek zaletę. Oczywiście to wszystko kojarzy się z jakąś dziwaczną genezę Borgów... problem w tym, że na tym etapie trudno o zainteresowanie, gdy scenarzyści budują historię po linii najmniejszego oporu. Obojętność wobec losów bohaterów jest aż nadto odczuwalna.
Nie powiem - Star Trek: Discovery, pomimo coraz zatrważających wad i niedopracowań, ogląda się całkiem przyzwoicie i lekko. Z pozytywów nadal przekonuje mnie rozwój relacji Spocka z Michael. Twórcy dali sobie czas, by stopniowo budować tę wieź i ona ma swoją wiarygodność na poziomie emocjonalnym. Nawet w tej jednej scenie, gdy Spock przychodzi pograć z siostrą. Niby nie padają oczekiwane słowa, ale taki gest mówi bardzo dużo.
Star Trek: Discovery ma przed sobą kilka odcinków do końca sezonu. Trudno znaleźć jakieś światełko w tunelu, by odwrócić fatalne decyzje i dziwne pomysły. Mimo wszystko jestem ciekaw, czym to zakończą i obawiam się, nauczony doświadczeniem tej serii, że może to wszystko być nie takie, jakbyśmy wszyscy chcieli.
Źródło: zdjęcie główne: Steve Wilkie/CBS
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1952, kończy 72 lat