Star Trek: Discovery: sezon 2, odcinek 12 - recenzja
Data premiery w Polsce: 25 września 2017Star Trek: Discovery nie ustrzegł się widocznych mielizn scenariuszowych, ale tym razem było zdecydowanie ciekawiej.
Star Trek: Discovery nie ustrzegł się widocznych mielizn scenariuszowych, ale tym razem było zdecydowanie ciekawiej.
Star Trek: Discovery w końcu pozwala na oddech kapitanowi Pike'owi, który w ostatnich odcinkach aż za bardzo został zepchnięty w tło. Jego rola nie jest być może szczególnie wielka, ale na pewno znacząca i w końcu odcięta od reszty załogi. Jego samotna misja po kamień czasu mówi wiele o nim jako o człowieku. O jego niezłomności, wartościach i sercu. Doskonale pokazuje to scena, gdy mówi sam do siebie, kim jest i w co wierzy, tuż po zobaczeniu koszmaru swojej przyszłości. Być może dzięki temu jego rola w ostatnich odcinkach również będzie na tyle istotna, bo czasem można było odnieść wrażenie, że jest on tylko statystą przytakującym reszcie załogi Discovery. Tu przejmuje inicjatywę i działa. Podobnie jak to robił choćby w odcinkach na planecie z ludźmi przeniesionymi z Ziemi. Pike dużo zyskuje w tym odcinku.
Spock jest dla mnie o tyle ważny, że gdy scenarzyści umieszczają go w duecie z Michael, niwelują wady głównej bohaterki serialu. W końcu jej brat często się z nią nie zgadza, a wręcz stara się torpedować jej wszechwiedzące działania. Wiemy, że może to nie wychodzi tak dobrze, jakby się chciało, ale gdzieś pryska wrażenie wszystkowiedzącej Michael. Jest za to Burnham, która tworzy interesujący duet z bratem i w którego emocje można uwierzyć.
Wątek misji Michael i Spocka to niestety popis słabości scenarzystów. Przede wszystkim przewidywalność zwrotu akcji z dawnym kompanem Burnham, który okazuje się nowym wcieleniem sztucznej inteligencji. A dalej jest przecież dziwniej. Czemu ta postać mówi mechanicznym głosem, skoro Leland mówił normalnie? Po co taki dziwny i niczym nieusprawiedliwiony zabieg? Tego typu decyzje pozostawiają z niesmakiem i pytaniem: czy scenarzyści wprowadzają tego typu rzecz... bo tak? Obok tego jest kontynuacja absurdu z błyskawicznym zmienianiem ludzi w terminatorów po zaledwie krótkiej chwili. Niby zasugerowano to nanitami, które wypełzły z martwego wroga, ale... to nie przekonuje, bo nie dostajemy tego, co w Star Treku zawsze powinno być priorytetowe: wiarygodnego naukowego wyjaśnienia. Temat jest zlekceważony, bo tak scenarzystom pasuje, a to sprawia, że znowu zbyt wiele tematów się gryzie. Choćby ta scena, gdzie niezwykle mądra sztuczna inteligencja, nie patrząc, widzi, że Burnham chce sięgnąć po fazer, by w chwilę później bezsensownie się obrócić i pozwolić jej chwycić za broń. To nie ma żadnego sensu,
Poprawny wydaje się powrót do wątku dziecka Asha i L'Rell. Twórcy wykorzystują go jako motor napędowy do rozruszania Pike'a oraz do przypomnienia Tylerowi, że to Michael jest jego wielką miłością. Niby nic nie razi, wszystkie klocki są na swoim miejscu, ale można odczytać miedzy wierszami do czego to doprowadzi: więcej czasu ekranowego dla związku Asha z Michael. To nie jest potrzebne temu serialowi.
Star Trek: Discovery dla odmiany daje odcinek przyzwoity. Z powielaniem mnóstwa problemów i niedociągnięć, ale nie tak rażący absurdalnymi dokonaniami scenarzystów, jak w ostatnich tygodniach. Zobaczymy, czy to światełko w tunelu zwiastujące poprawę jakości na koniec sezonu.
Źródło: zdjęcie główne: Russ Martin/CBS
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat