Star Trek: Strange New Worlds: sezon 2, odcinek 10 (finał sezonu) - recenzja
Niestety dochodzimy do finału znakomitego 2. sezonu serialu Star Trek: Strange New Worlds i co ciekawe, twórcy postanowili zakończyć go niezłym cliffhangerem.
Niestety dochodzimy do finału znakomitego 2. sezonu serialu Star Trek: Strange New Worlds i co ciekawe, twórcy postanowili zakończyć go niezłym cliffhangerem.
Star Trek: Strange New Worlds w pierwszym sezonie jeszcze się rozkręcał, ale w drugim, już po ustanowieniu bohaterów i złapaniu odpowiedniego rytmu na opowiadanie tych historii, postanowiono bawić się w m.in. dramaty sądowe, crossovery z serialem animowanym i musicale, ciągle jednak emanując miłością do tego świata. Niewątpliwie więc twórcy potrafią wyciągnąć bardzo wiele pozytywów z formuły, jaką jest antologiczne podejście do prezentowania odcinków z drobnymi elementami składającymi się na większą całość. Tym większym zaskoczeniem może być zatem finał, który urywa się w takim momencie, że staje się bolesna świadomość, że nie możemy zwyczajnie kliknąć guzika „następny odcinek”.
Finał sezonu zatytułowany Hegemonia nie będzie na pewno moim ulubionym w tym sezonie, bo może podkreśla wszystkie zalety, ale też jednocześnie niestety wady tej produkcji. Dalej jest bowiem ogrom miłości do postaci, umiejętne wprowadzenie kultowych bohaterów, jak choćby tutaj Montgomery'ego Scotta, ale też mamy świetnie zrealizowaną akcję i klimat, który nie po raz pierwszy przywołuje skojarzenia z Obcym Ridleya Scotta. Nie czułem jednak przez większość odcinka takiego napięcia, jak we wspomnianym klasyku.
Star Trek: Strange New Worlds oprócz świetnie pomyślanych wcześniejszych odcinków, doskonale podchodzi też do oryginalnych źródeł i pozwala sobie odważnie na pewne zmiany, które okazują się być bardzo korzystne. Dotyczy to w przypadku finału przedstawicieli rasy Gorn, będących w tym wydaniu przerażającym i bardzo silnym wrogiem, ale dopasowanym cały czas do zasad tego uniwersum. To działa, bo z jednej strony mamy coś znajomego, ale ciągłe odświeżanie tropów wypada korzystnie i zaskakująco. Mroczne istoty z ostrymi pazurami budzą respekt i budowanie intrygi finałowej wokół nich jest dobrym pomysłem, bo to pozwala na nieco horrorowych elementów, ale też na te związane z akcją.
Odcinek świetnie radzi sobie zatem z tym, jak załoga podchodzi do konfrontacji z zagrożeniem, ale też przy okazji (prawie) każda postać ma swoje pięć minut. Szczególnie mam tutaj na myśli Spocka i Chapel, którzy rozwijani są zarówno osobno, jak i razem wokół napisanej im relacji. Problematyczna sprawa jednak wysuwa się na pierwszy plan dopiero w przypadku cliffhangera, który będzie różnie odbierany przez fanów. W nim Kapitan Pike musi zdecydować, czy posłuchać rozkazów Gwiezdnej Floty, czy może podjąć olbrzymie ryzyko i spróbować odbić część załogi swojego statku z rąk Gorn. Oczywiście jest tutaj trochę sztucznego napięcia, bo raczej spodziewamy się, jaką decyzje podejmie bohater, ale zrobiono coś innego, co moim zdaniem zasługuje na brawa. Oddano złożoność tej sytuacji i Anson Mount świetnie to odegrał na ekranie. Długie sekundy trwa moment od prośby o rozkaz do braku jego wydania przez Pike'a w finałowym odcinku. Jego wahanie doskonale pasuje do jego charakteru. W końcu to poważna decyzja, która być może jest jedną z ryzykowniejszych w jego życiu, a też związana jest z osobistym stosunkiem do całej misji. Konsekwencje może mieć samo sprowadzenie na Enterprise Kapitan Batel, która została zainfekowana przez Gorn, co może pokazuje duże zaufanie Pike'a do swoich ludzi, ale też stawia ciekawe pytania o moralność człowieka, który odpowiada za wiele istnień na statku.
Skoro jednak jeszcze można powiedzieć coś o wadach odcinka, to właśnie trudno mimo rozwinięcia wielu postaci o emocjonalny stosunek do samej Batel, która prezentowana jest jako silna bohaterka, do której romantyczne uczucia żywi główny bohater, ale zrobiono za mało, żeby mogło to lepiej wybrzmieć w finale. Uważam, że to jest właśnie jedna z wad wynikających z antologicznej formuły, bo zwyczajnie utrudnia ona rozwijanie postaci z dalszego planu, a potem może niekoniecznie próba budowania napięcia poprzez jej wątek jest odpowiednią drogą w finale. Ba, nie pokazano nam nawet tego, co działo się z jej załogą przed tym, zanim została schwytana, co ma oczywiście sens z praktycznego punktu widzenia, ale brakowało zdecydowanie tej drugiej perspektywy.
Ostatecznie nie ma jednak powodów, by tak mocno narzekać na finał świetnego sezonu, bo różnorodność tej formuły pozwala na odmienne kierunki i dobrze, że zaspokojono też potrzebę akcji i większego mroku, a trudno o lepszy moment niż ostatni odcinek sezonu. Nie mam też nic przeciwko temu, żeby twórcy zaostrzyli nasz apetyt i wywołali potrzebę oczekiwania na kolejną odsłonę, bo dawno nie mieliśmy tak ciekawego i pomysłowego serialu science fiction, więc na pewno wielu widzów pragnie więcej.
Poznaj recenzenta
Michał KujawińskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat