

Pisałem jakiś czas temu o reżyserach, którzy w niedługim czasie mogą podbić Hollywood. Wśród wymienionych przeze mnie osób był autor filmu Drobiazgi takie jak te, Tim Mielants. Po naprawdę dobrej, mrocznej, gęstej produkcji Belg poszedł za ciosem i wziął na tapet temat trudnej młodzieży osadzony w realiach lat 90. Steve to produkcja kameralna, bardzo intymna, zrealizowana w dość specyficzny sposób. Wszystko dzieje się tu bowiem na dwóch przecinających się płaszczyznach. Z jednej strony mamy „żywą”, bieżąca akcję, z drugiej coś a la dokument, z wypowiedziami poszczególnych bohaterów. Ten film zbudowany jest na nieprawdopodobnie naturalnych, prawdziwych, przejmujących do szpiku kości dialogach. Jednak poza nimi nie ma za czym się schować. Nie ma efekciarstwa czy wielkiej akcji. Tylko skomplikowane relacje interpersonalne i wchodzenie w skórę ludzi nieradzących sobie ze swoim życiem.
Steve nie raz potrafi zwyczajnie wzruszyć. Czasami wystarczy jedno zdanie czy nawet słowo, by widzowi delikatnie zacisnęło się gardło. To dzieło minimalistyczne, które jednak spełnia wszystko to, co założyło sobie na starcie. Ma być pokazana pewna uniwersalna prawda, to że nikogo nie warto skreślać, że warto w kogoś wierzyć mimo trudności. Inspiracją dla scenariusza była nowela Shy Maxa Portera. Jest to o tyle ważna informacja, że jednym z głównych bohaterów filmu jest chłopak o takim właśnie imieniu. Nie jest to postać centralna, ale bardzo ważna dla fabuły i niezwykle złożona. Widać to w jego wypowiedziach, ale przede wszystkim w wyrazie twarzy i głęboko smutnych oczach.
Jednak Steve to przede wszystkim popis aktorski Cilliana Murphy'ego. W tym roku będziemy mieli pewnie bardzo dużą rywalizację o miano najlepszego aktora. Na razie prym wiedzie Leonardo DiCaprio, który zaprezentował swój kunszt u Paula Thomasa Andersona w filmie Jedna bitwa po drugiej. Jednak Irlandczyk, który otrzymał już jednego Oscara za rolę w Oppenheimerze, daje w Steve popis godny wszelkich wyróżnień. Ciężko było zrobić tutaj coś wielkiego, a jednak Murphy'emu się udało. Wahania nastrojów, przejmujące rozmowy z młodzieżą, zrezygnowanie wypisane na twarzy, a jednocześnie walka mimo przeciwności nadchodzących z każdej strony. To wszystko jest udziałem aktora, który ukrył się w swojej postaci, stał się jeden do jeden rozbitym dyrektorem chylącej się ku upadkowi szkoły. Empatycznym, dającym się pokroić za swoich uczniów człowiekiem, który jest powoli pochłaniany przez swoje wewnętrzne demony.
Bardzo ciekawe jest zakończenie filmu. Otwarte, niedające jasnych odpowiedzi, choć moim zdaniem nakierowujące raczej na gorzkie, tragiczne rozwiązanie. Te ostatnie chwile produkcji z jednej strony w mistrzowski sposób rozczulają i dają nadzieję, z drugiej podskórnie uświadamiają, że dla niektórych ludzi nie ma już drogi powrotnej z obranego kursu. Jest to słodko-gorzkie pożegnanie. Ten film jest tak dobry dzięki małym rzeczom. Zbliżeniom na twarze, tym jak bohaterowie nawiązują kontakt wzrokowy i przekazują sobie pewne treści bez słów. Tym, jak film czasami nie mówi mówi rzeczy wprost, tylko pozostawia efektowne niedopowiedzenia. Jedni powiedzą, że przez to brakuje temu filmowi stawki czy głębi, ja odbieram to zgoła inaczej.

Jedną wadą tego filmu jest to, że to produkcja stworzona bezpośrednio do streamingu. Przez to, że Steve ominął światowe kina, stał się obrazem drugiej kategorii i pewnie wpłynie to na jego ogólną ocenę. Mimo ogromu wykonanej pracy zarówno Cillian Murphy, jak i Tim Mielants nie zostaną wystarczająco dostrzeżeni i docenieni. A przecież ten pierwszy ma już niezwykle uznaną markę i jest w środowisku ogromnie lubiany. A drugi wyrasta na króla poważnych dramatów poruszających najtrudniejsze tematy. Steve ma swoje tempo, swój pomysł na prowadzenie narracji i od początku do końca konsekwentnie się tego trzyma. Nie ma odchyleń i zmian. Jeśli w kinie doceniacie dobrze napisane ludzkie rozmowy, to Steve powinien się Wam spodobać. To kawał bardzo dobrze skonstruowanej historii, pełnej niuansów, które tworzą cały skomplikowany olbrzymi obraz. Nie zmarnowano tu ani minuty, nie ma jednej nieważnej, niewnoszącej czegoś istotnego wypowiedzi. Steve zmusza do refleksji i do zadawania pytań. Trzeba powtórzyć jeszcze raz, że jest on dogłębnie intymny, jakbyśmy zaglądali głęboko w prywatne życie pracowników szkoły oraz trudnej młodzieży, która w tej szkole uczy się i mieszka. Naprawdę bardzo chciałbym, żeby ten film został zauważony.
Ocena: 9/10
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński

