Stos-unkowo ciekawy sabat czarownic
Po dwóch świetnych sezonach American Horror Story, z naciskiem na "Asylum", Ryan Murphy miał do przeskoczenia poprzeczkę, którą sam zawiesił sobie bardzo wysoko. Oczekiwania widzów były ogromne, tym bardziej że motyw przewodni nowej serii zapowiadał się niezwykle apetycznie. Zawsze jednak istniało ryzyko, że dobra passa może wreszcie dobiec końca, pomysły się wyczerpią, a serial znacząco obniży loty - ale tak się nie stało. Produkcja FX znów czaruje, i to dosłownie.
Po dwóch świetnych sezonach American Horror Story, z naciskiem na "Asylum", Ryan Murphy miał do przeskoczenia poprzeczkę, którą sam zawiesił sobie bardzo wysoko. Oczekiwania widzów były ogromne, tym bardziej że motyw przewodni nowej serii zapowiadał się niezwykle apetycznie. Zawsze jednak istniało ryzyko, że dobra passa może wreszcie dobiec końca, pomysły się wyczerpią, a serial znacząco obniży loty - ale tak się nie stało. Produkcja FX znów czaruje, i to dosłownie.
Do seansu premierowego odcinka "Coven" zasiadałem z pewnymi obawami. Przede wszystkim, tematyka czarownic nie posiada według mnie odpowiednio dużego potencjału na straszenie. Co więcej, twórcy zapowiadali nieco lżejszą, bogatszą w humor atmosferę, a także więcej akcji na otwartym terenie, co automatycznie wyklucza klaustrofobiczny klimat poprzedniego sezonu. Jednak już po pierwszych minutach "Bitchcraft" i następującej po nich czołówce wszelkie obawy zostały rozwiane. American Horror Story nadal trzyma klasę.
Trzeci sezon to jak na razie w głównej mierze historia Zoe Benson (Taissa Farmiga), młodej dziewczyny, która cierpi na dziwną przypadłość - każdy jej stosunek płciowy kończy się krwawym zgonem partnera. Cóż, Zoe jest wiedźmą, a to jej nietypowa moc. Niestety jakiekolwiek uprawianie magii zawsze prowadzi na stos, więc i z troski o córkę, którą w przyszłości również mogłyby połechtać płomienie, matka postanawia wysłać ją do specjalnej szkoły dla dziewcząt obdarzonych specjalnym darem. W ten sposób młoda czarownica trafia do akademii prowadzonej przez podstarzałą, ale za to niezwykle potężną Fionę Goode (Jessica Lange). Rozpoczyna się seria dziwnych i niepokojących wydarzeń.
Wszelkie wprowadzone przez twórców zmiany nie odbiły się szczególnie na klimacie "Coven". Nadal jest mrocznie, miejscami brutalnie, a opowieść intryguje już od pierwszych scen. Wspomniany wcześniej humor także występuje, ale na szczęście jest na tyle czarny, że w żadnym wypadku nie razi, a stanowi miły dodatek do całości. Powracają też starzy znajomi w zupełnie nowych rolach, chociaż akurat w przypadku niektórych postaci aż tak wiele się nie zmienia. Jessica Lange raz jeszcze wciela się w silną, pewną siebie kobietę, która doskonale wie, czego chce. Natomiast pomiędzy Taissą Farmigą i Evanem Petersem prawdopodobnie znów zrodzi się romans. Przelotnie pojawia się też Frances Conroy oraz Lily Rabe, która w dość nieprzyjemnych okolicznościach znika z ekranu. Denis O'Hare, czyli pamiętny Larry, przepoczwarzył się w pozbawionego języka kamerdynera. Scenarzyści bardzo lubią się nad nim znęcać... Ciekawą rolę otrzymała Sarah Paulson; jej bohaterka jest w wyraźnym konflikcie z Fioną, a jak pamiętamy z "Asylum", tam również nie układało jej się najlepiej z postacią graną przez Lange. Twórcy nie stronią od mrugnięć w stronę widza, a budowanie powiązań względem poprzednich sezonów wyraźnie sprawia im frajdę.
[video-browser playlist="634637" suggest=""]
Realizacyjnie jest bez zarzutu. Efekty specjalne wypadają bardzo dobrze (jak na serial), muzyka to po raz kolejny jeden z najmocniejszych punktów produkcji, a obsada stanowi istne zbiorowisko talentów. Jednakże do tego American Horror Story zdążyło nas już przyzwyczaić, podobnie jak do natłoku różnorodnych wątków i premierowych odcinków, które pozostawiają widza z mętlikiem w głowie. I tu pojawia się niespodzianka, bo "Bitchcraft" się z tego schematu wyłamuje, będąc epizodem nad wyraz przystępnym. Mam nadzieję, że ma to na celu zachęcenie osób, które do tej pory nie miały styczności z serialem, a w dalszych odcinkach historia nieco bardziej się skomplikuje, bo jakby nie patrzeć, to właśnie zróżnicowanie motywów było motorem napędowym poprzednich sezonów. W "Coven" jedynym wątkiem poza Zoe i szkołą czarownic jest ten związany z madame Delphine LaLaurie, nota bene wyjątkowo pociągający. Z drugiej strony nawet on mocno wpisuje się w wiodącą opowieść. Do tej pory część wątków jedynie orbitowała wokół głównej osi fabularnej, stanowiąc poniekąd odrębne, samodzielne historyjki; tym razem wszystko za bardzo wydaje się ze sobą splatać, przez co całość jest zbyt przejrzysta, klarowna, na czym traci aura tajemniczości.
Niemniej większych powodów do narzekań nie ma, bo to dopiero pierwszy odcinek, a znając Ryana Murphy'ego, jeszcze niejednokrotnie nas zaskoczy. Grunt, że fabuła jest interesująca, a postacie intrygują. Szczególne uznanie należy się Kathy Bates, która wykreowała iście demoniczną personę. Madame LaLaurie autentycznie odpycha, a to, co wyprawia w swojej piwnicy z czarnoskórymi niewolnikami, jest, łagodnie mówiąc, bardzo nieprzyjemne. Tu zresztą widać też problem dyskryminacji mniejszości rasowych, o którym wspominano jeszcze przed premierą, choć jest on na razie ledwie zarysowany. Pozostaje czekać i zobaczyć, w jakim kierunku się rozwinie, aczkolwiek podejrzewam, iż w tej kwestii istotną rolę odegrać może postać Marie Laveau (Angela Bassett), która zaliczyła w odcinku krótki występ.
"American Horror Story: Coven" nie rozczarowało. Nie ma co prawda aż tak ciężkiego klimatu jak "Asylum", ale też i skupia się na zupełnie innej tematyce. Blisko 50 minut mija w zastraszającym tempie i od razu ma się ochotę na więcej. Ten serial uzależnia i dostarcza specyficznych emocji, których próżno szukać w innych produkcjach. Wiedźmy rzuciły na mnie urok, który zostanie zdjęty dopiero wraz z końcem finałowego odcinka. A później znów z niecierpliwością będę wyczekiwał kolejnego sezonu.
Poznaj recenzenta
Marcin KargulDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1977, kończy 47 lat