Stranger Things: sezon 4, część 1 - recenzja spoilerowa
Data premiery w Polsce: 23 listopada 2024Stranger Things powróciło wraz ze swoim 4. sezonem, wobec tego czas przyjrzeć się produkcji spoilerowo. Oceniam.
Stranger Things powróciło wraz ze swoim 4. sezonem, wobec tego czas przyjrzeć się produkcji spoilerowo. Oceniam.
Stranger Things w nowym sezonie bardzo mocno stawia na horror i jest to fantastyczny zabieg twórców. Do tej pory w produkcji Netflixa mieliśmy sporo elementów grozy, jednak najnowsza odsłona bije je na głowę, dając nam prawdziwą ucztę, jeśli chodzi o wspomniany gatunek. Mamy zatem straszne potwory, mroczny i dziwny inny wymiary, opętanie czy mordercę, który bierze na swój cel nastolatków. Te wszystkie składowe dobrze się ze sobą łączą, tworząc szalony, czasem mocno krwawy mix, który zadowoli każdego fana, a nawet zachęci do oglądania te osoby, które nie są za pan brat z kinem grozy. Nowy sezon Stranger Things to również najbrutalniejsza jak do tej pory odsłona. Warto zaznaczyć, że każdy element związany z przemocą ma swoje fabularne wytłumaczenie lub napędza historię. Przykład? Wątek Jedynki i masakry, której dokonała w laboratorium na swoim "rodzeństwie". Bracia Duffer dali nam wyjątkowo mroczny sezon, w którym mrok nas fascynuje. Mimo że początek zapowiadał młodzieżowy, szkolny dramat, to potem twórcy weszli w poważne, czasem bardzo okropne rejony. To sprawia, że 4. sezon Stranger Things jest najdojrzalszy ze wszystkich.
W tym miejscu należy omówić również głównego sprawcę kolejnego koszmaru w Hawkins, mianowicie Vecnę. Nie ukrywam, że w poprzednich sezonach nie do końca mogłem przekonać się do antagonistów, chociaż byli dobrze zrobieni i zaznaczeni w fabule. Byli pewnego rodzaju większymi niż życie złolami. Z Vecną jest podobnie, poza jednym aspektem. Jego wątek jest bardziej ludzki i mocniej wiąże się z życiem głównych bohaterów oraz samym miasteczkiem. Jest w nim zarówno element demonicznego, niepowstrzymanego zła, jak i dramatyczna tajemnica. Dobrze, że twórcy na głównego antagonistę wybrali właśnie Jedynkę, czyli pierwszą osobę z wyjątkowymi zdolnościami w programie doktora Brennera. To stanowi zgrabny pomost między nową odsłoną a 1. sezonem, ale również sprawia, że tym razem działania złoczyńcy nabierają charakteru pewnego rodzaju zemsty. Nadal nie wiem, jak interpretować finał. Czy to Jedenastka stworzyła Drugą Stronę, czy po prostu wepchnęła do niej Jedynkę, ponieważ już istniała? Myślę, że dwa finałowe epizody w 2. części to wyjaśnią, ale nie ukrywam, jest to temat z ogromnym potencjałem, który może jeszcze namieszać w serialu.
Jeśli natomiast chodzi o wątki poszczególnych bohaterów, to dobrze, że twórcy zgrabnie podzielili je na cztery odrębne opowieści. Założę się, że jeśli całość działaby się w Hawkins, to niektóre postacie zostałyby zdegradowane do roli statystów. A tak Dufferowie prowadzą płynną narrację, w której wątki nie przeszkadzają sobie nawzajem, bohaterowie mają swoje pięć minut, aby zabłysnąć, a historie zyskują odpowiednią ilość czasu, aby przedstawić intrygę. Jest jednak pewien wyjątek, z którym mam problem, mianowicie wątek Willa, Jonathana i Mike'a. Początek zapowiadał się dobrze, gdy jeszcze Jedenastka im towarzyszyła. Niestety, im dalej, tym gorzej. Panowie zostali trochę zredukowani do trzeciego planu, o czym świadczy choćby fakt, że w finałowym dla 1. części odcinku w ogóle ich nie było. W poprzednich odsłonach mieli o wiele więcej do roboty. Mam nadzieję, że to się zmieni w 2. części, ponieważ nasi bohaterowie z ważnych dla fabuły postaci, stali się jej obserwatorami. I nie zmienia tego bardzo dobra scena z dziewczyną Dustina, która pomaga im w hakowaniu.
Bardzo ciekawy wątek miała za to Jedenastka. Zgrabnie zlepiał się on z intrygą z 1. sezonu. Fabuła naszej bohaterki sprawnie uzupełnia luki dotyczące historii postaci z debiutanckiej odsłony. Jednak nie aspekt odzyskiwania mocy Jedenastki jest tu najciekawszy. Najlepiej bowiem prezentuje się ludzki, emocjonalny pierwiastek. Bracia Duffer oraz sama Millie Bobby Brown doskonale ograli temat badania własnego człowieczeństwa. Rozterki Jedenastki są najmocniejszą stroną jej wątku - sprawdzanie własnych granic, zastanawianie się, czy pasuje do "zwykłego" świata. To zgrabne połączenie nastoletniej opowieści o dojrzewaniu, science fiction, horroru, a nawet rodzinnego dramatu. W rozterkach bohaterki nie ma nutki fałszu, naprawdę wierzymy, że ma się za potwora. A jeśli chodzi o jej relację z Vecną/Jedynką, to została zaledwie zarysowana, ale ma ogromny potencjał na rozwój w kolejnych odcinkach.
Wątek rosyjski w serialu cały czas trzyma poziom. To świetne połączenie przygodowej historii i opowieści więziennej. Joyce jest w formie. Widać, że Winona Ryder bawi się swoją rolą. Im dziwniejsza sytuacja, tym bohaterka prezentuje się lepiej. Joyce wiedzie prym, gdy musi wydostać na zewnątrz swoją charyzmę i zadzior. Do tego postać tworzy doskonały duet ekranowy z Murrayem, który jest bardzo dobrym elementem komediowym w produkcji. Bohater potrafi naprawdę znakomicie rozładować napięcie, gdy staje się ono nie do wytrzymania. Natomiast wątek Hoppera stanowi interesujący kontrast dla historii Joyce, przez to obydwie opowieści są spójną całością. Twórcy serwują nam w przypadku byłego szeryfa świetny, dobrze napisany dramat więzienny. Wspaniale dodają również do niego wspomniany już wyżej horror. Sekwencja walki z Demogorgonem to prawdziwe złoto. Mamy szalony i krwawy spektakl na ekranie. Dufferowie nie bawią się w subtelności, ale to wychodzi na dobre całej produkcji.
Moim zdecydowanym faworytem jest wątek w Hawkins dotyczący sprawy Vecny. On najlepiej pokazuje, czym jest Stranger Things. To ciekawa, dobrze napisana produkcja grozy, z ciekawymi bohaterami i relacjami między nimi. A to wszystko okraszono wyjątkowym klimatem lat 80. Fabuła związana z Hawkins jest kwintesencją projektu Dufferów i czymś, co sprawia, że chce się oglądać naszą grupę bohaterów cały czas. A ta grupa nadal trzyma poziom. Dustin to wciąż fantastyczna postać, mózg ekipy. Sceny, w których główkuje i wpada na kolejny dobry pomysł, są świetne. Steve cały czas sprawdza się jako dobry duch ekipy. Trochę brakuje mi jego duetu z Robin, ponieważ był mocną częścią poprzedniego sezonu. Niemniej jednak Robin i Nancy tworzą nowy, zgrany duet, który po prostu chce się oglądać. Sceny z ich udziałem, w którym stonowana, spokojna postawa tej drugiej łączy się z nadekspresją i słowotokiem pierwszej, dają zabójczy efekt.
W tej grupie moją ulubienicą jest zdecydowanie Max, która miała najlepszy solowy wątek ze wszystkich postaci. Bracia Duffer dali jej więcej czasu i ciekawą historię o stracie. Sekwencja, w której czyta pożegnalny list do swojego brata Billy'ego, była najbardziej wzruszającą sceną w tej odsłonie, a także jedną z najbardziej ściskających za gardło w całej produkcji Netflixa. Bardzo podoba mi się to, jaką metamorfozę przeszła, bo z zadziornej kumpeli głównych bohaterów stała się dojrzałą postacią z rysą na psychice. Chcę więcej takiej Max w serialu.
Natomiast jeśli chodzi o nowych bohaterów, to moją uwagę przykuł Eddie, który wnosi świeżą energię do historii. Stanowił mocny punkt ekipy z Hawkins, chociaż nie dostał wiele czasu ekranowego. To ciekawa postać z potencjałem, dlatego stawiam przy nim plusa. Jego wątek wrobienia w morderstwo Chrissy, w pewnym momencie mocno napędzał fabułę. Drugą interesującą postacią jest Dmitri. Tworzył on świetny, niecodzienny duet z Hopperem. Poza nimi reszta nowych osób w obsadzie to zbiór stereotypów, których nie chce się oglądać. Chrissy na początku była ciekawą postacią z jakąś tajemnicą, ale szybko została sprowadzona do roli ofiarą Vecny. Jason to typowy osiłek, który dostaje dwie motywacyjne przemowy dla ludzi, ale w jego ustach to wszystko trąci fałszem. Bardziej irytuje, niż wzbudza podziw. Natomiast Argyle to gość, który wrzuca trochę humoru do historii, jednak nie wychodzi poza poziom "głębokich" myśli po zjaraniu.
Nowa odsłona Stranger Things to prawdziwa kopalnia popkulturowych easter eggów. To nerdgasm dla fanów kultowych filmów, seriali i książek. Dufferowie czasem dają nam easter eggi wprost, a w wielu momentach również pięknie przemycają je do scen. Dobrym przykładem jest choćby sekwencja upokorzenia Jedenastki na torze wrotkarskim, która nawiązuje do Carrie. Do tego mamy wspomnienie filmu Akademia Policyjna 3: Powrót do szkoły, cały dialog, który jest odniesieniem do Władcy Pierścieni czy gościnny występ Roberta Englunda, gwiazdy serii Koszmar z ulicy wiązów (tak, to on grał Freddy'ego Krugera). A to tylko kilka z nich. Po raz kolejny Stranger Things udowadnia, że to ogromna enklawa popkultury, którą chce się odkrywać w poszczególnych scenach.
Poszczególne wątki nowej osłony serialu tworzą piękną wizualną mozaikę. Dufferowie zadbali, aby każdy wątek się wyróżniał. Mamy zatem zimową Kamczatkę u Hoppera i Joyce, pustynne rejony i słoneczną Kalifornię w wątku Mike'a i reszty, sterylne białe wnętrza laboratorium w historii Jedenastki, mroczne Hawkins oraz Drugą Stronę. To razem tworzy wspaniałą, efektowną całość wizualną. Dobrze również, że Dufferowie w końcu więcej czasu poświęcili wspomnianej Drugiej Stronie, bo pod względem walorów estetycznych robi największe wrażenie. W nowym sezonie inny wymiar stał się pełnoprawnym aktorem i uczestnikiem wydarzeń, co tylko sprawiło, że całość historii nabrała dodatkowej mocy. Druga Strona jest zarazem fascynująca, ale i przerażająca, a to wielki plus dla speców od efektów specjalnych.
Nowy sezon Stranger Things trzyma bardzo dobry poziom poprzedników, a w wielu elementach, choćby w sposobie ogrania gatunku horroru, jest moją ulubioną odsłoną produkcji Netflixa. Jest kilka słabszych momentów, jeśli chodzi o jeden z wątków i nowe postacie. Koniec końców to znakomita historia ze świetnie napisanymi głównymi bohaterami i relacjami między nimi. Przy tym to bardzo dojrzała opowieść, ale niezapominająca o rozrywce. Jak najbardziej polecam i czekam na 2. część.
Poznaj recenzenta
Norbert ZaskórskiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1977, kończy 47 lat
ur. 1966, kończy 58 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1992, kończy 32 lat