Studio: sezon 1, odcinek 9 - recenzja
Epizod dziewiąty powiela najsłabsze elementy z poprzednich odcinków i nie daje zbyt wiele satysfakcji. Zamiast efektownego zwieńczenia satyry na Hollywood otrzymujemy marną komedię w stylu Kac Vegas – i to bardziej trzeciej niż pierwszej części.
Epizod dziewiąty powiela najsłabsze elementy z poprzednich odcinków i nie daje zbyt wiele satysfakcji. Zamiast efektownego zwieńczenia satyry na Hollywood otrzymujemy marną komedię w stylu Kac Vegas – i to bardziej trzeciej niż pierwszej części.

Przedostatni odcinek pierwszego sezonu Studia absolutnie nie dowozi. Tak jakby twórcy zapomnieli, co było siłą tego serialu. Do tego momentu to była piękna kpina z Hollywood, z jego najbardziej memogennych elementów. Praca z upartymi reżyserami, rasizm, wypuszczanie marnej jakości filmów opartych na znanych markach kosztem prawdziwie artystycznych produkcji. To wszystko było w tym sezonie i z tego naprawdę można było się śmiać. W ósmej odsłonie dostaliśmy prawdziwą esencję Studia. I chyba to powinien być odcinek finałowy. A dlaczego? Już wyjaśniam.
Seth Rogen postanowił bowiem zakończyć sezon swojego serialu naprawdę słabą sekwencją. Choć ten odcinek zaczyna się obiecująco. Mamy wybrać się na konwent filmowy. Wyobrażałem sobie, że będzie to komediowa wersja tego, co mogliśmy zobaczyć swego czasu w Sukcesji, albo zlot fanów rodem z innej produkcji współtworzonej przez Rogena, czyli The Boys. Nic z tych rzeczy. Dostaliśmy pół godziny totalnie nieśmiesznej bieganiny z narkotykami w tle. Porównałem to do Kac Vegas, ale trzeba przyznać, że pierwsza część tej trylogii była niezwykle śmieszna, miała polot oraz dobre tempo. Tymczasem tutaj wszystko przypomina absolutnie niestrawny trzeci film Todda Phillipsa z tej serii. Zerowy humor plus cała masa żenujących rozwiązań.
Dlaczego oceniam ten epizod tak surowo? Bo naprawdę nie było ani jednego zabawnego momentu. Wszystko orbituje wokół czekoladek z halucynogennymi grzybkami. Matt Remick, jak to on, zalicza wtopę, sądząc, że substancji narkotyzującej w smakołyku jest mało. Okazuje się, że jest zupełnie odwrotnie. Szkoda tylko, że tę kwestię poprowadzono niekonsekwentnie. Bohaterowie imprezy zorganizowanej przez Remicka raz zachowują się jak ludzie na absolutnym haju, a raz potrafią w jakiś sposób się kontrolować. Sam Matt raz ma halucynacje na poziomie podobnym do innych, by po chwili odzyskiwał totalną trzeźwość umysłu.
O tym, jak słaby był to odcinek, niech świadczą zaprezentowane cameo. Zmarnowano olbrzymi potencjał. Przecież Studio pokazało już, jak wspaniale potrafi wykorzystać nawet największe gwiazdy Hollywood. Tymczasem w epizodzie, który miał być kpiną ze święta kina i wejściem za kulisy wielkiego konwentu, z nowych rzeczy zobaczyliśmy tylko absurdalnie przerysowanego Dave'a Franco. Nie wiem, jak można uznać, że tak ogromne przeszarżowanie jest fajne, że kogoś to rozbawi. To był zabieg kompletnie nietrafiony. Podobnie jest z występem Zoe Krawitz i Bryana Cranstona. Ta pierwsza nie wniosła do tego epizodu zupełnie nic, temu drugiemu przypadła rola brzdąca w opałach, którego wszyscy szukają, ale jakimś nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności nikomu nie udaje się go złapać. Pogoń za Cranstonem w żadnym momencie nie jest zabawna.
Na koniec chyba najgorsza informacja. Kolejny odcinek wcale nie zapowiada się lepiej, będzie bowiem bezpośrednią kontynuacją tego fatalnego epizodu, z którego naprawdę nie da się wyłuskać jednej dobrej sceny. Scenarzystom Studia wyśmienicie wychodzi obśmiewanie Hollywood. Wszystkie dotychczasowe odcinki (poza piątym) były dziełem sztuki. Jednak twórcom nie idzie za dobrze, kiedy nie mogą schować się za jakimś stereotypem, kiedy nie mają na czym zbudować żartu i trzeba iść z własną fabułą. To wydarzyło się w rzeczonym epizodzie piątym i przy okazji dziewiątego – najsłabszego z całej serii. Przez pół godziny nie dostaliśmy ani jednego trafionego żartu, ani żadnych smaczków dla kinofilów.
Szkoda, że ten wybitny serial kończy się w taki sposób. Jeśli finał nie dokona jakiegoś spektakularnego zwrotu, to po Studiu pozostanie delikatny niesmak. Jeszcze raz powtórzę: ten sezon powinien skończyć się na Złotych Globach. To byłoby idealne podprowadzenie pod drugi sezon, którego produkcję niedawno ogłoszono. Finał nie popsuje mojej opinii o Studiu jako całości, ale dostrzegam elementy, w których ten serial nie dowozi. Oby w przyszłości było ich jak najmniej. Liczę na więcej odcinków takich jak czwarty czy szósty. Bo kiedy Rogen ma odpowiednie narzędzia, potrafi wyczarować coś wspaniałego. Nie powinien od tego odchodzić w kierunku zagrywek prostackich i tanich, śmieszących tylko jego.
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1982, kończy 43 lat
ur. 1954, kończy 71 lat
ur. 1981, kończy 44 lat
ur. 1978, kończy 47 lat
ur. 1978, kończy 47 lat

