
W The Studio Seth Rogen wciela się w Matta Remicka, nowego szefa Continental Studios. W czasie, gdy filmy mają problem z utrzymaniem się na fali i przyciąganiem zainteresowania, Matt i jego drużyna będą musieli walczyć z własnymi kompleksami i radzić sobie z narcystycznymi pobudkami artystów i chciwych korporacji pragnących tworzyć wielkie filmy.
Aktorzy:
Seth Rogen, Bryan Cranston, (54) więcejKompozytorzy:
Antonio SánchezReżyserzy:
Evan Goldberg, Seth RogenProducenci:
Shawn Dyrdahl, Seth Rogen, (10) więcejScenarzyści:
Alex Gregory, Evan Goldberg, (3) więcejPremiera (Świat):
26 marca 2025Kraj produkcji:
USAGatunek:
Komedia
Trailery i materiały wideo
The Studio - trailer
Najnowsza recenzja redakcji
Nigdy nie byłem fanem produkcji z Sethem Rogenem. Uważam je za produkty filmopodobne, przeważnie obrażające inteligencję widza. Aktor znalazł swoją mało ambitną niszę i brnął w nią przez wszystkie lata kariery. Kiedy jednak zobaczyłem trailer serialu Studio, byłem niemal przekonany, że to będzie coś naprawdę godnego uwagi.
Samoświadomość wielkich wytwórni filmowych to zjawisko, które w ostatnich dwóch czy trzech latach niezwykle się nasiliło. Niedawna gala Oscarów stała pod znakiem podnoszenia z kolan przemysłu filmowego. Były spoty zachęcające do wizyt w kinie i przemowy na temat produkcji artystycznych. Jednak trend samoświadomości rozpoczął się nieco wcześniej – od bardzo dobrego serialu The Offer, który składał hołd dawnej sztuce. Później pojawiła się Franczyza (moim zdaniem niesłusznie skasowana po pierwszym sezonie), czyli próba obśmiania samego procesu tworzenia kina superbohaterskiego. Dekonstrukcja mitu fabryki snów nabrała tempa. Odbiorcy popkultury zaczęli dostrzegać schematy i narzekać na przekomercjalizowanie branży.
I wtedy na scenie pojawił się Seth Rogen, cały na biało pokazujący swoją satyrę na Hollywood. Już po pierwszych dwóch odcinkach wydaje się, że Studio to serial niemal kompletny. Tyle że chyba nie jest on dla każdego. Ktoś, kto oczekuje ciągłych żartów, może się srogo rozczarować. Bardzo często trzeba wyłapywać szerszy kontekst, kojarzyć nazwiska twórców, znać ich upodobania i wzajemne zależności. To serial o kinie robiony dla kina.
Od strony technicznej wygląda to niesamowicie. Hollywood w pigułce, przeniesione na mały ekran, jest niezwykle zniuansowane, ale i chaotyczne. Wraz z bohaterami przeskakujemy między planami i gabinetami. Już w pierwszej scenie można poczuć wyjątkowy klimat. Każdy, kto kocha kino, zakocha się bez pamięci w tym serialu. Te przejścia pomiędzy kręconymi scenami a krzesłem reżysera ukazują magię tworzenia filmów, a jednocześnie bez skrupułów wyśmiewają cały ten proces. To jakby serialowa wersja Once upon time... in Hollywood (wspomnianego zresztą w pierwszym odcinku), która nie pokazuje złotego czasu fabryki snów, a jej absolutny schyłek, upadek artyzmu i triumf pieniądza zapisanego w excelowych tabelkach.
Seth Rogen robi w tym serialu za marzyciela, ostatniego sprawiedliwego, który miota się między swoją wizją kina a oczekiwaniami decydentów ustalających budżety. W pierwszym odcinku fabuła skupia się na jego lawirowaniu pomiędzy marzeniami a rzeczywistością. To twarde zderzenie ze ścianą jest podlane słodko-gorzkim sosem. Z jednej strony to wciąż komedia, rozrywka mająca dać widzowi powody do uśmiechu. Z drugiej strony to ukryta tęsknota za czasami, kiedy kino było czymś magicznym.
Jest jeszcze kilka rzeczy, które nadają temu serialowi magiczny klimat. Po pierwsze czołówka, ze staromodną czcionką, muzyką z przeszłości i jaskrawą kolorystyką. To jakby mały wehikuł czasu, mający odpowiednio nastroić widza. Kolejny ciekawy element, o wiele bardziej przystępny i niewymagający aż tak wysokiego progu wejścia, to cameo. Tylko w pierwszym odcinku na ekranie zobaczymy Paula Dana (Człowiek-Zagadka z Batmana Matta Rivesa), Bryana Cranstona (Breaking Bad), Nicka Stollera (autor scenariuszy komedii Jestem na tak czy Muppety), Martina Scorsesego (którego nie trzeba nikomu przedstawiać), Charlize Theron oraz Steve'a Buscemiego (Armagedon, Wściekłe psy). Z tym ostatnim wiążę się pewien żart, który pokazuje po raz kolejny samoświadomość (to słowo będzie się jeszcze przewijać) tego serialu i całej branży filmowej. Bo kto z szerszej publiczności od razu skojarzy nazwisko Buscemi z twarzą tego doskonałego aktora? Niewielu. Jak więc sprzedać tytuł z fantastycznym artystą, który na etapie promocji nie wywołuje w widzach większych emocji? Filmy sprzedają dziś wielkie nazwiska, które kojarzą tłumy – w serialowych rozmowach pada co najmniej kilkukrotnie Margot Robbie, przewija się też Leonardo DiCaprio. To oni przyciągają ludzi do kin. Tymczasem Buscemi jest tak anonimowy dla twórców Hollywood, że nawet nie potrafią wymówić poprawnie jego nazwiska.
Pierwszy odcinek przypomina mi nieco scenariusz Amerykańskiej fikcji – filmu, który w dość łopatologiczny sposób, ale z humorem, ukazywał mechanizmy rządzące światem rozrywki. W Studiu istnieje podobny schemat świata: im prostszy produkt, tym lepiej się sprzeda. Rogen chce obśmiać bezduszność branży i robi to doskonale. Jednak odnoszę wrażenie, że ten serial skierowany jest do mocno ograniczonej bańki widzów. Być może niewiele osób będzie czerpać przyjemność z jego oglądania. Jest mocno osadzony w pewnej głębokiej kontekstowości. Nieznajomość niektórych kwestii może wpłynąć na odbiór całości.
Jeśli jednak obedrzemy ten serial z całej powierzchni fabularnej, wciąż zostanie nam doskonałe aktorstwo głównych bohaterów i klimat Hollywood, a to nadal bardzo dużo. W tym miejscu trzeba wyróżnić przede wszystkim Ike'a Barinholtza, który jest doskonałym uzupełnieniem głównego bohatera granego przez Rogena. Wyważony, ogarniający większość tematów, zawsze na posterunku. To człowiek od czarnej roboty, osoba stojąca za swoim szefem i gasząca wywołane przez niego pożary. Jest jeszcze Kathryn Hahn, która nie raz pokazała doskonały warsztat aktorski. Tutaj także daje wspaniały popis. Każda scena z nią jest dynamiczna i pełna pasji. Z kolei Catherine O'Hara wprowadza element pewnego oldskulu. Jej postać jest wyważona, ale i władcza, pewna siebie, rozumiejąca panujące zasady. Producentka pamięta stare, dobre czasy, ale potrafi zaadaptować się do współczesności.
Mam mały problem z drugim epizodem. Jest on dużo bardziej komediowy niż pierwszy i odrobinę zbyt przerysowany. Jeśli chodzi o humor, jest go tutaj zdecydowanie więcej, ale minimalnie brakuje tej wielkości Hollywood. Wchodzimy na kameralny plan, obserwujemy pracę nad długim ujęciem. Ten odcinek jest bardziej techniczny, skupiony na ukazaniu niuansów pracy nad filmem. Można powiedzieć, że staje się odskocznią od zmuszającego do refleksji nad kinem epizodu pierwszego. Ten rozdźwięk jest dość wyraźny. Od monumentalnych hal i wielkich problemów twórcy płynnie przeszli do trudów dnia codziennego. I tu rodzi się pytanie: w którą stronę ten serial pójdzie? Czy to będzie zbiór skeczów przedstawiających niezdarność Rogena jako producenta? Czy prawdziwa satyra obśmiewająca w sposób inteligentny obecny stan kinematografii? Jeśli to pierwsze, to Studio może stać się zapętloną komedią, która szybko straci swoją świeżość. Druga opcja może jednak sprawić, że ludzie nie nadążą za kolejnymi aluzjami do współczesności. Jak zwykle, czas pokaże, co z tego wyjdzie.
Polecam zapoznać się z pierwszymi dwoma odcinkami Studia. Jeśli chodzi o poziom realizacji produkcji, Apple TV+ jak zwykle nie zawodzi. Chce dać jak najbardziej jakościowy produkt, pełen wielkich nazwisk. Na razie nie jestem zawiedziony. Dostałem niemal dokładnie to, czego się spodziewałem.
Pokaż pełną recenzję


