Suits – 01×12
To ostatni czwartek… dzisiaj się rozstaniemy, dzisiaj się rozejdziemy… do przyszłego roku. – w ten oto sposób można sparafrazować słowa znanej polskiej piosenki. Pierwszy sezon nowej produkcji USA Network dobiegł końca. Ale jaki był właśnie finał Suits?
To ostatni czwartek… dzisiaj się rozstaniemy, dzisiaj się rozejdziemy… do przyszłego roku. – w ten oto sposób można sparafrazować słowa znanej polskiej piosenki. Pierwszy sezon nowej produkcji USA Network dobiegł końca. Ale jaki był właśnie finał Suits?
Produkcja ta nas zauroczyła już od pierwszego wejrzenia. Pragnęliśmy z nią kolejnej randki, która nadchodziła zaledwie raz na tydzień. Aż wreszcie mieliśmy się spotkać ostatni raz w tym roku. Miało być to coś niezapomnianego, a było ledwo powyżej przeciętnej. Tak, niestety, finał zatytułowany „Dog Fight” może nie zawiódł kompletnie, ale i nie zachwycił. Brakowało polotu, który był od zawsze. Był to poważny odcinek i chyba jednak nieco za poważny. Natomiast cliffhanger miał być zaskakujący, a był… niestety przewidywalny i chyba jednak rozczarowujący.
Jak każdy z odcinków - miał swoje plusy i minusy. Mimo że tym razem tych gorszych rzeczy było odrobinę więcej, zacznę od pozytywów. Bez wątpienia do pozytywnych stron należy zaliczyć kolejną „twarz” Harveya. Z tygodnia na tydzień odsłania on nam swoje oblicze. Nie ma śladu po ukształtowanym facecie z pierwszych odcinków. Postać grana przez Gabriela Machta się rozwija i to w dużej mierze dzięki scenariuszowi, który na to pozwala, a aktor to po prostu wykorzystuje. Pokazuje determinację, konsekwencję w dążeniu do celów, a także chyba to, co najważniejsze: przyznanie się do błędów oraz próby ich naprawienia. To wszystko sprawia, że postać nie jest nudna i ma nam wciąż wiele do zaoferowania.
[image-browser playlist="" suggest=""]
©2011 NBCUniversal, Inc. All Rights Reserved.
Kolejną mocną stroną był wątek miłosny, który summa summarum doprowadził do cliffhangera. I tutaj bardzo zaimponowała mi ponownie Rachel. Pokazała charakter. Tym jednym telefonem, a raczej wiadomością na poczcie głosowej pokazała, że Mike nie jest jej obojętny. Zamierza o niego walczyć. Zresztą to było widać od początku odcinka. Twórcy również zręcznie wykorzystali moment „złapania za rękę”, który był niezwykle wymownym nawiązaniem do sceny z poprzedniego odcinka. Nasuwa to tylko jedno pytanie: jak zareaguje Jenny? Na dodatek w to wszystko wplątał się Trevor, który nieoczekiwanie powrócił i był postacią wiodącą w ostatniej scenie, ale o tym później.
Niestety dosyć blado w tym odcinku wypadła fabuła. Była nijaka. Sprawa ani ciekawa, ani nie wprowadzająca nic nowego do serialu. Jedyny pozytyw, to że Harvey mógł się pokazać z innej strony i wykorzystał to z nawiązką, zgarniając sporo minut w finale. Również dialogom brakowało tego polotu co zwykle. Poziom zachowała jedynie rozmowa między Rachel a Donną oraz niektóre z konwersacji Mike’a z przełożonym. Nawet Louis, który mimo że zazwyczaj nie ma wiele scen i wykorzystuje je maksymalnie, tym razem nie wybił się ponad przeciętną. I ten wcześniej już wspomniany cliffhanger z udziałem Trevora. Oczywiście w domyśle chodzi o to, że Ross nie jest po Harvardzie. Zero zaskoczenia, gdyż jak wiemy, młodziak w jednym z odcinków otrzymał dyplom absolwenta jak i wpis do bazy danych uczelni. Chyba że twórcom chodziło o coś innego. Jednak w to wątpię i myślę, że ta mała niedogodność zostanie szybko skorygowana podczas premiery drugiego sezonu. I wszyscy będą zadowoleni – w końcu serial musi się toczyć dalej, a twórcy raczej nie pozbędą się jednego z dwóch głównych bohaterów.
[image-browser playlist="607993" suggest=""]
©2011 NBCUniversal, Inc. All Rights Reserved.
Podsumowując: wysokie oczekiwania po trailerze i całym sezonie nie zostały niestety spełnione. Twórcy po raz pierwszy zawiedli, używając wcześniej przez siebie przygotowanych fundamentów. Na całe szczęście wykorzystali kilka ze swoich atutów i finał stał na przyzwoitym poziomie, jednak zabrakło mu nieco polotu i elementu zaskoczenia, który by nas trzymał w niepewności do premiery kolejnego sezonu. Niemniej jednak wystawiam z czystym sumieniem 7+ twórcom i mówię: do zobaczenia w przyszłym roku.
Ocena: 7+/10
Poznaj recenzenta
Łukasz AncyperowiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat