Supergirl: sezon 2, odcinek 6 – recenzja
Serial Supergirl kontynuuje i nieźle rozwija zapoczątkowane tydzień wcześniej wątki. Dobrych pomysłów starcza nawet na drugi plan, ale tam ich potencjał nie jest niestety w pełni wykorzystany.
Serial Supergirl kontynuuje i nieźle rozwija zapoczątkowane tydzień wcześniej wątki. Dobrych pomysłów starcza nawet na drugi plan, ale tam ich potencjał nie jest niestety w pełni wykorzystany.
Nawet w serialu Supergirl wystarczy uciec się do zamysłu kultowego filmu The Thing i od razu czuć klimat. Nie jest to oryginalny chwyt, ale działa, a ciekawy wydźwięk stanowią motywacje opętanego doktora Jonesa, który za cel stawia sobie przecież walkę z ignorowanym ociepleniem klimatu. Szkoda, że ów ekoterroryzm nie znajduje dalej uzasadnienia, a złoczyńca zamienia się w potwora CGI, który kończy w podobny do swych narodzin schematyczny sposób (przeładowanie mocy!). Na plus efekty specjalne, które wypadły nieźle, ponieważ umiejętnie wykorzystano minimalne oświetlenie nocy. Stoczona walka była co prawda krótka i raczej niewymagająca, ale liczyło się to, co działo się wokół.
Zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią ujrzeliśmy bowiem pomagającego Olsena, który przywdział kostium/zbroję samozwańczego bojownika ochrzczonego prędko mianem Guardiana. W myśl powiedzenia, że „prostota jest najwyższą formą wyrafinowania”, wygląd bohatera ocenić należy pozytywnie. Choć niezgodny (póki co) kolorystycznie z komiksem i nieco niepraktyczny (ograniczona widoczność hełmu), to prezentuje się stylowo. Tarcza i motor to ciekawe dodatki, wyjątkowo dobrze pasuje także modyfikowany głos. Wespół z Winem stanowi barwny duet i choć to dopiero początki – zaledwie ujawnienie się – to już można określić je mianem najciekawszego wątku bohatera.
A propos ujawnień i coming outów – skomplikowano wątek miłosny Alex, który ostatnio stanowi ważny motyw przewodni serialu. Na happy end jeszcze chwilkę poczekamy i to wbrew pozorom udany zabieg, aby nie szufladkować od razu bohaterki i nie przylepiać jej z miejsca etykietki lesbijki. Ku temu scenariusz dąży, ale najpierw dobrze jest skonfrontować się z różnymi własnymi dylematami. Rozmowa z Karą poprowadzona została więc na poważnie, z wrażliwością aż do przesady skłaniającą Karę do przeprosin za brak środowiska do zwierzeń. Romantyczne perypetie to coś, w czym produkcje The CW zawsze czuły się dobrze, nie inaczej jest tym razem.
Dalszy plan stanowił z kolei wątek Mon-Ela, w którym Kara znów niespecjalnie popisywała się mentorskimi umiejętnościami. Nie wiadomo, czego może nauczyć się bohater podczas treningów, w których naciera jedynie jak taran. Zamiast tego protagonistka potwierdziła jednak, że nawet w stanie wskazującym zachowuje pociesznie niewinny, dziewczęcy urok. Co się tyczy zaś samego Mon-Ela, to intrygująca była jego postawa renegata – w końcu dlaczego od razu ma być superbohaterem? Szkoda, że nie pociągnięto tego dłużej, szczególnie, że Kara ideę heroizmu zaszczepiła w nim „fochem” i rozczarowaniem. To za mało, ale zobaczymy, gdzie mentalnie zaprowadzi go porwanie przez Cadmus.
Tajemnicą bliską wyjścia na jaw jest jeszcze background M’gann i te wszystkie przeplatające się fabularne nici serialu Supergirl sprawiają, że na ekranie dzieje się bardzo dużo. Można być zaciekawionym, a nawet jeśli nie, to przynajmniej ogląda się to bez zażenowania. Choćby względem końcówki pierwszego sezonu to znacząca poprawa.
Źródło: zdjęcie główne: The CW
Poznaj recenzenta
Piotr WosikDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1976, kończy 48 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1977, kończy 47 lat
ur. 1979, kończy 45 lat
ur. 1954, kończy 70 lat