Supergirl: sezon 5, odcinki 12-16 - recenzja
Supergirl w ostatnich tygodniach dostaje od rzeczywistości solidne bęcki - serial tworzy bowiem narrację, która zupełnie rozmija się z tym, co dzieje się wokół nas.
Supergirl w ostatnich tygodniach dostaje od rzeczywistości solidne bęcki - serial tworzy bowiem narrację, która zupełnie rozmija się z tym, co dzieje się wokół nas.
Co prawda dziś 1 kwietnia, ale kartka z kalendarza nie ma w tym miejscu specjalnego znaczenia – twórcy serialu Supergirl stroją sobie z nas w końcu żarty przez cały rok. Zwodzą, mamią, obiecują fabularne gruszki na wierzbie, by potem w typowym dla siebie stylu sprawdzać, jak to jest pukać w twórcze dno od spodu. Nie inaczej rzecz ma się z 5 ostatnimi odcinkami, których samo obejrzenie staje się dla widza ogromnym wyzwaniem. Gdybyśmy potraktowali produkcję stacji The CW jako żywy organizm ludzki, musielibyśmy w trymiga zdiagnozować jego chorobę dwubiegunową. Z niejasnych przyczyn scenarzyści zapominają o istotnych wątkach, przeskakują pomiędzy poszczególnymi aspektami opowieści z gracją słonia w składzie porcelany, dorabiając jeszcze przy tym zasadniczą oś fabularną całego sezonu na poczekaniu. Nie to jest jednak największym problemem odsłon serii z ostatnich tygodni; Supergirl zaczęła bowiem przegrywać starcie z wydarzeniami z realnego świata. Odpowiedzialni za serial tak mocno zafiksowali się na nakreślaniu zagrożeń związanych z wirtualną rzeczywistością, że nie zauważyli, iż to właśnie Internet w dobie epidemii koronawirusa daje wielu ludziom chwilę wytchnienia, a media społecznościowe pomagają w ratowaniu życia. Koniec końców scenarzyści tworzą więc narrację coraz bardziej rozjeżdżającą się ze stanem faktycznym; gorzej tylko, że z uporem maniaka idą na tym polu w zaparte.
W tworzeniu pomysłów na ekranową historię jej autorom przyświeca młodzieżowa zasada "na przypale albo wcale", podrasowana jeszcze niemalże fanatyczną wiarą w politykę grubej kreski. Z nieznanych na razie powodów do fabularnej zamrażarki włożono najpierw Ramę Khana i organizację Lewiatan, później zaś Lexa Luthora, przesuwając narracyjny środek ciężkości w stronę, a jakże, emocjonalnych rozterek konkretnych postaci i straszliwej w mocy sprawczej wirtualnej rzeczywistości. Recenzuję aż 5 odcinków, lecz ich fabułę da się właściwie streścić w kilku krótkich hasłach: tatuś Winna, Toyman, jest już cacy; Lena byłaby rozsierdzona postawą Kary nawet przy próbie machlojek w czasie; USA zostały opanowane przez złych ludzi z Obsidian; osoby transpłciowe mają w życiu pod górkę; Alex jest podatna na emocjonalne zatwardzenia psychiki. Patrząc z innej perspektywy: znudzeni Amerykanie raz po raz logują się do sieci, by tam zdradzać, prześladować mniejszości, tworzyć zabójczą sztuczną inteligencję i stawać się częścią siatki internetowych zombie; panna Luthor wraz z bratem pragnie ograbić człowieka z wolnej woli, a Kara i jej pomocna gromadka dwoją się i troją, by dać kuksańca tej koszmarnie wyglądającej małpie czy niedorobionym w CGI botom Lexa. Śmieszno i tak straszno, że nawet mający na celu puszczanie oczka w kierunku widza i najeżony gościnnymi występami 100. odcinek ugina się pod swoim fabularnym ciężarem. Słaba kucharka z tej Dziewczyny ze Stali - w jej garze gotuje się cała rzeczywistość, jakby problemom mniejszości i sieciowych zagrożeń było do twarzy z dziecinnymi pogadankami o superbohaterskich ksywach. Dla amerykańskich nastolatków ten miszmasz będzie rarytasem, dla nas przeżutym przez tego czy innego czworonoga kapciem.
Gdyby nie to nieszczęsne i oklepywane z każdej możliwej strony na chybił trafił VR, 5. sezon Supergirl nie miałby żadnego większego spoiwa, chyba że za takowe weźmiecie przypominanie nam po raz enty, iż Kelly i Alex są parą - na przestrzeni 5 odcinków naliczyłem przynajmniej 7 wzmianek potwierdzających ich związek. Twórcy znów grzęzną na froncie samozwańczej batalii o prawa mniejszości, tworząc wyciosaną w schematach i politycznej poprawności narrację o krzywdzie ludzkiej. Brawa za intencje, pała za realizację. Na miłość boską, fani produkcji dojrzewają, więc nie można im po tylu latach tłumaczyć jak dzieciom z piaskownicy, że drugiego człowieka trzeba szanować. Trzeba, jednak nie za to, kim jest, a po prostu - bo jest. Scenarzyści odwracają kota ogonem, każąc widzowi lubić daną postać za jej orientację seksualną czy pochodzenie, co widać najlepiej na przykładzie sposobu ekspozycji współlokatorki Nii. Myślenie odpowiedzialnych za produkcję coraz częściej jawi się jako zero-jedynkowe; to nieustanne zderzanie ze sobą światów ludzi "dobrych" i "złych", przy czym brakuje tu kontrastów. Sama wirtualna rzeczywistość też ukazywana jest jako bezwzględnie okrutna - trudno dostrzec w serialu choć jeden jej pozytywny aspekt. Autorzy opowieści mają to jednak w głębokim poważaniu, bardziej niż autorefleksję ceniąc sobie szczucie widza. Odbiorcę traktuje się bowiem kijem i marchewką; zwabiać mają więc takie "smaczki" jak Alex w stroju superbohaterki, Dreamer rozprawiająca się z typem spod ciemnej gwiazdy czy powroty postaci. Jeśli tego typu zabiegi przypadkiem nie zadziałają, toś frajer, zaprzaniec, no po prostu przepełniony giga-ultra-hiper-nadzieją świat Dziewczyny ze Stali nie jest dla ciebie. Cóż za hipokryzja - opisując mankamenty funkcjonowania wirtualnej rzeczywistości, twórcy produkcji spreparowali własną. Taką, która obok nas nie istniała i nadal nie istnieje.
Krzysztof Stanowski, oceniając niedawną walkę Marcina Najmana, stwierdził, że "gdy cały świat stoi, on leży". Te słowa idealnie opisują obecną kondycję ekranowej historii o Dziewczynie ze Stali. Siadło tu prawie wszystko: od fabularnych podrygów po upiory wizualne, zaklęte choćby w latających małpach z odcinka o Toymanie - wyglądały prawdopodobnie tak źle, że widzowi pokazano je dosłownie na sekundę. Jasne, nikczemnicy z Obsidian i opowiadająca się po wszystkich stronach moralnego sporu jednocześnie Lena Luthor mogą sprawić, że aktualny sezon będzie konsekwentnie dążył do jakiejś konkluzji. To jednak stanowczo za mało jak na telewizyjną rzeczywistość superbohaterów roku 2020. Istnieje bowiem zasadnicza różnica pomiędzy ekranowym "odmóżdżaczem" a nieustannym traktowaniem widza tak, jakby tego mózgu nie miał już na starcie.
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1993, kończy 31 lat
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1976, kończy 48 lat
ur. 1974, kończy 50 lat