Superman – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 11 lipca 2025James Gunn rozpoczyna swoje kinowe uniwersum opowieścią o Supermanie. Czy ma na tego kultowego bohatera jakiś inny pomysł niż Richard Donner, Zack Snyder czy Bryan Singer? Sprawdzamy.
James Gunn rozpoczyna swoje kinowe uniwersum opowieścią o Supermanie. Czy ma na tego kultowego bohatera jakiś inny pomysł niż Richard Donner, Zack Snyder czy Bryan Singer? Sprawdzamy.

Od tego wszystko tak naprawdę się zaczęło. James Gunn został zatrudniony przez Warner Bros. do napisania nowego filmu o synu Kryptona. Współpraca układała się na tyle dobrze – a do tego doszły całkiem niezłe wyniki Legionu Samobójców – że wraz z Peterem Safranem otrzymał propozycję objęcia stanowiska współzarządzającego DC Studios. Od tego czasu minęły trzy lata i do kin trafia nowy Superman, który ma przywrócić całe uniwersum DC na właściwe tory. Pierwsze jaskółki – w postaci serialu Peacemaker i animacji Koszmarne Komando – zapowiadały, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, ale to właśnie kino ma kluczowe znaczenie. Podobnie jak w Batmanie Matta Reevesa, zrezygnowano z origin story. Gdy tytułowy bohater pojawia się po raz pierwszy na ekranie, jest już znany z tego, że zapobiegł eskalacji militarnej pomiędzy dwoma zwaśnionymi narodami. I nie spotyka się z powszechnym uznaniem. Opinia publiczna jest podzielona: część uważa, że postąpił słusznie, inni uznają jego ingerencję za niedopuszczalną. Teraz mierzy się z konsekwencjami swoich czynów. Walczy z zamaskowanym metaczłowiekiem, który mści się na nim za to, co zrobił jego narodowi. I tę walkę nasz bohater zaczyna przegrywać. Widzimy go mocno poturbowanego, potrzebującego pomocy. To oczywiście tylko wprowadzenie do większej intrygi, za którą stoi Lex Luthor (Nicholas Hoult).
Gunn postanowił czerpać pełnymi garściami ze Srebrnej Ery komiksów. Jego Superman jest chyba najbardziej „komiksowy” ze wszystkich zaprezentowanych na dużym ekranie. Jeśli miałbym go do kogoś porównać, to najbliżej mu do pierwszego filmu Richarda Donnera – ma w sobie szczerość i niemal wypisane na twarzy dobro. Gunn przywraca też rozwiązania, o których większość widzów zdążyła już zapomnieć, jak choćby hipnotyzujące okulary Clarka Kenta, dzięki którym ludzie nie rozpoznają w nim Supermana. Tego typu smaczków jest mnóstwo – fani komiksów będą mieli ogromną frajdę w ich wyłapywaniu. Są one jednak tak subtelnie wplecione w fabułę, że widzowie szukający zwykłej rozrywki nie poczują się zagubieni ani wykluczeni.
W tytułową rolę wcielił się David Corenswet, którego widzowie mogą kojarzyć z ról w filmach Pearl czy niedawnym Twisters. I muszę przyznać, że to casting niemal idealny. Kal-El w jego wykonaniu to postać z krwi i kości – targany emocjami człowiek, który niejednokrotnie staje przed trudnymi dylematami. W trakcie filmu obserwujemy trzy wersje tej postaci: tradycyjnego Supermana – spokojnego, racjonalnego, z uśmiechem na twarzy; jego alter ego Clarka Kenta – błyskotliwego, ale niezdarnego dziennikarza; oraz Kal-Ela, czyli człowieka, który kocha swojego psa, ma własny gust muzyczny, którego się nie wstydzi, i własne zdanie, którego broni w rozmowach ze swoją dziewczyną.
James Gunn napisał tę postać w taki sposób, że Superman po raz pierwszy wydaje się naprawdę ludzki. Ma słabości. Nie jest tylko superbohaterem z czerwoną peleryną, który ratuje świat. Cieszy mnie, że twórca otoczył go taką liczbą postaci, które pomagają wydobyć z niego te wszystkie emocje. Początkowo obawiałem się, że ich natłok rozwodni fabułę i zepchnie Supermana na dalszy plan, ale tak się nie stało.
Dostajemy świetną Lois Lane w wykonaniu Rachel Brosnahan – to nie jest kobieta, którą trzeba bez przerwy ratować z opałów. Jest silna, ma swoje zdanie, potrafi go bronić, a gdy sytuacja tego wymaga, bierze sprawy w swoje ręce. Równie dobrze prezentuje się Nathan Fillion jako Guy Gardner – jeden z najbardziej kontrowersyjnych członków Korpusu Zielonych Latarni. Egoista z ogromnym kompleksem, zapatrzony w siebie, a mimo to postać bardzo wyrazista. Gunn wyciąga z niego maksimum, a Fillion gra go po mistrzowsku. Wizualnie też wypada znakomicie – charakterystyczna fryzura Gardnera została odwzorowana perfekcyjnie.
Największe wrażenie robi jednak Nicholas Hoult jako Lex Luthor. To chyba najlepszy Luthor, jakiego widziałem – zarówno na dużym, jak i małym ekranie. Przebiegły, zły, sfrustrowany, rozgoryczony, mściwy, a jednocześnie wiarygodny. Hoult doskonale balansuje między realizmem a komiksową przesadą, nie popadając w karykaturę, czego nie udało się uniknąć ani Jesse’emu Eisenbergowi, ani Kevinowi Spaceyowi.
I wreszcie dochodzimy do prawdziwej gwiazdy filmu – psa Krypto. Nie wiem, jak Gunn to zrobił, ale to zwierzę kradnie serce od pierwszej sceny i trzyma je aż do końca seansu. Gdy dzieje mu się krzywda – cierpimy. Gdy merda ogonem – śmiejemy się razem z nim. Gdy Superman w furii wpada do biura Lexa, doskonale rozumiemy jego złość i kibicujemy mu z całego serca. Nie czułem takiej sympatii do filmowego zwierzęcia od czasu pierwszego Johna Wicka.
James Gunn obiecał Supermana najwyższej klasy – i moim zdaniem dotrzymał słowa. Jego film jest pozbawiony mroku i szarości charakterystycznych dla kina Zacka Snydera. Jest kolorowy, ciepły, nastrojem przypominający animowany serial z lat 90. Przyjemnie się go ogląda. Do tego historia to udany miks dramatu, komedii i science fiction. Superman ma wszystkie znaki firmowe Gunna – twórcy, który doskonale wie, jak trafić do fanów komiksów, bo sam do nich należy. Widać, że wiedział, co chce osiągnąć – zarówno na etapie pisania scenariusza, jak i realizacji filmu.
Ja jestem zadowolony i z nadzieją patrzę na kolejne produkcje pod jego batutą.
Poznaj recenzenta
Dawid Muszyński



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1956, kończy 69 lat
ur. 1987, kończy 38 lat
ur. 1976, kończy 49 lat
ur. 1982, kończy 43 lat
ur. 1966, kończy 59 lat

