W Szkole zabójców przyszedł czas na kolejne, mordercze wyzwanie dla adeptów sztuki pozbywania życia. Tym razem wiąże się ono z niewykonaniem przez grupę Marcusa pracy domowej, która polegała na zabiciu szkodliwej społecznie osoby. Trud zadania, które prawie okazało się zabójcze dla uczniów, sprawia, że Marcus i spółka postanawiają zorganizować imprezę w domu szkolnego outsidera, Shabnama. Dobra zabawa przeradza się w festiwal odkrywania wzajemnych animozji, uczuć i żółci, która siedzi w bohaterach. W tym odcinku gdzieś ulotnił się ciekawy pomysł na fabułę, w którym młodzieżowy koncept łączy się z akcją i trochę przerysowanym thrillerem. Jednak tutaj to, co mogło decydować o sile produkcji, niestety ustępuje miejsca słabej opowieści obyczajowej dla nastolatków. Poza właściwie jedną sekwencją szkolnego zadania na początku odcinka, która mogła się podobać, reszta epizodu to tania historia z gatunku young adult jakich wiele dzisiaj na ekranach. W tym wypadku dostajemy zlepek słabym scen, w których wszelkie animozje i relacje między poszczególnymi postaciami są zarysowane z subtelnością walca drogowego. Wątek romantyczny między Sayą a Marcusem, który twórcy starają się nam przedstawić od początku, tutaj kompletnie nie wychodzi a chemia w więzi tych postaci jest na bardzo niskim poziomie emocjonalnym. Postać Williego w tym epizodzie irytuje w każdym momencie, gdy się pojawia. Ma to związek z tym, że praktycznie przez cały epizod powtarza ten sam monolog bez ładu i składu. Mam wrażenie, że twórcy nie do końca mają pomysł na tę postać. Inne postacie oferują nam kaskadę przerysowanych zachowań, będących kliszą wielu młodzieżowych produkcji, nie bawiąc się przy tym w żaden sposób z tą konwencją. Mamy zatem między innymi nieszczęśliwie zakochanego wesołka, outsidera, który stara się wpasować w grupę, i osiłka, który nie grzeszy inteligencją. Ta plejada stereotypowych postaci niestety nie wniosła niczego ciekawego do opowieści, po prostu stanowili tylko mało interesujące tło dla opowieści. Najbardziej jednak irytował mnie motyw z dążeniem Marcusa do sprzeczki z każdym obecnym na imprezie prosząc się o śmierć. Tak naprawdę motywacja bohatera nie została w ogóle nakreślona i całość jego zachowania jest mało wiarygodna i momentami zupełnie głupia. Jeszcze scena, w której sprzecza się z Willie'm ma swoje podłoże związane z pracą domową, która razem wykonywali, ale już starcie młodego adepta zabójczej sztuki z Brandy i Lexem nie ma jakiegoś fabularnego sensu. Wątek głównego bohatera w tym odcinku niestety stanowił jeden ze słabszych punktów całości. Aspekt fabularny związany z Chico i Marią również nie był do końca tym, na co liczyłem, ale reprezentował pewien poziom. Obydwoje nie są jakimiś świetnie napisanymi postaciami, mają wiele słabych stron w swoim rysie psychologicznym. Szczególnie Chico póki co nie ma jakiejś wielkiej głębi w sobie. Jednak tutaj bohater udowodnił, że nie jest tylko jakimś osiłkiem, który potrafi rzucać tylko groźby na około i groźnie spoglądać spode łba. Scena, w której zabija przyjaciela rodziny, udowadniając Marii, że nie warto mu się przeciwstawiać świadczy, że może on być kimś w rodzaju ciekawego, niejednowymiarowego antagonisty. Zobaczymy. Ponadto twórcy zastosowali ciekawy cliffhanger, w którym Lin dowiaduje się, że to nie Marcus odpowiada za masakrę w sierocińcu, a my poznajemy znaną z komiksów postać Snake Pita. To może świadczyć, że produkcja wejdzie w końcu na odpowiednie tory. Oby. Nowy odcinek serialu Deadly Class niestety nie reprezentował dobrego poziomu. Słabo rozpisane wątki i rozwiązania fabularne sprawiają, że ten epizod nie oglądało się z przyjemnością.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj