Tacy jesteśmy - sezon 6, odcinek 4 - recenzja
Czwarty odcinek Tacy jesteśmy wzruszał do łez w swoim niezwykłym stylu. Tym razem wydarzenia skupiały się wyłącznie na Jacku oraz jego smutnych przeżyciach z przeszłości, które wzbudzały ogromne emocje. Oceniam.
Czwarty odcinek Tacy jesteśmy wzruszał do łez w swoim niezwykłym stylu. Tym razem wydarzenia skupiały się wyłącznie na Jacku oraz jego smutnych przeżyciach z przeszłości, które wzbudzały ogromne emocje. Oceniam.
Czwarty odcinek This is Us skupił się na postaci Jacka, w którego wciela się Milo Ventimiglia. Zapowiadało się na to już w poprzednim epizodzie, gdy w retrospekcji okazało się, że jego matka umarła. Dlatego w tej odsłonie oglądaliśmy tylko wydarzenia z przeszłości, w których bohater przygotowywał się do pogrzebu. Oglądaliśmy też jego wspomnienia z rodzicielką. Odcinek wymagał trochę większej koncentracji niż zwykle ze względu na przeskoki między scenami, które dzielił nieduży odstęp czasu. Po prostu Jack wyglądał tak samo z tą swoją charakterystyczną brodą, więc potrzeba było krótkiej chwili, żeby zorientować się, kiedy rozgrywa się akcja.
W tym odcinku twórcy sprytnie grali na kontrastach postrzegania matki głównego bohatera. Z jednej strony mieliśmy perspektywę Jacka, a z drugiej jej znajomych czy Debbie, którzy znali Marilyn po opuszczeniu domu Pearsonów. W retrospekcjach, które obserwowaliśmy oczami bohatera, widzieliśmy obraz straumatyzowanej kobiety, która panicznie bała się swojego męża. Aż tak, że nawet przyjazd w odwiedziny do Jacka, Rebecki i jej wnuków wiązał się dla niej z wielkim stresem. Ciągle też czuła, że stanowi problem, i nie chciała się narzucać. Ten widok był wstrząsający, więc dla jego zrównoważenia twórcy ocieplali sceny z przeszłości, gdy matka dzwoniła do syna o ustalonej porze, co było ich tradycją. Ich rozmowy były raczej prowadzone w biegu, ale jak się dowiedzieliśmy i tak Marilyn sobie je bardzo ceniła. Trzeba przyznać, że Laura Niemi w tej roli zagrała znakomicie, ponieważ jej postać wzbudzała głębokie współczucie.
Z kolei w bieżących czasach, gdy Jack starał się być pomocny przy przygotowywaniu pogrzebu, odkrywał nowe oblicze matki, gdy zabrał ją z rodzinnego domu. Okazało się, że znalazła sobie hobby (książki, robienie na drutach), a także przyjaciół oraz partnera. Mike okazał się trochę dziwnym, ale sympatycznym mężczyzną, który też cierpiał po stracie Marylin. Jim Cody Williams w tej roli wypadł również świetnie, podobnie jak Camryn Manheim w roli Debbie, która w nieco oschły sposób odnosiła się do Jacka. Nie można też zapomnieć, że matka opiekowała się kotem, który odwiedzał bohatera podczas pobytu u dalszej kuzynki. Trzeba przyznać, że ten piękny zwierzak był niezwykle zdyscyplinowany przed kamerą, co warto podkreślić (koty po prostu trudno jest wytresować). Jack zdał sobie sprawę, ile go ominęło, odkrył, że matka stała się szczęśliwsza, gdy nie musiała już doświadczać przemocy domowej. Dlatego jego rozmowa telefoniczna z ojcem, któremu powiedział o śmierci żony, uderzała w emocjonalne struny.
Oczywiście, najbardziej wzruszający moment miał miejsce podczas pogrzebu. Najpierw wiersz przeczytała Debbie, którą do pisania zachęcała Marilyn. Ale łzy wyciskał Jack, który podczas przemowy początkowo nie umiał wydusić z siebie słowa, ale po zobaczeniu Rebecki i dzieci nabrał sił i wiary w siebie. Nawiązał do traumy z przeszłości, którą udało się w pewien sposób przezwyciężyć, budując nowy dom i lepsze wspomnienia. Jego podziękowania kierowane w stronę Debbie i znajomym, że dali jej szczęście, dogłębnie poruszały. Milo Ventimiglia nie zawiódł w tych scenach, które też zostały kapitalnie napisane przez scenarzystów.
Na koniec historia zatoczyła koło, gdy Jack zabrał swoje dzieci na łyżwy, które kupiła im jego matka, ale już nie miała okazji zobaczyć, jak na nich jeżdżą. Następnie zrobił im hot dogi i pomidorówkę, którą przygotowała mu matka, gdy był smutny. Wyjaśniły się też sceny z jeszcze dalszej przeszłości, gdy młody Pearson złamał sanki. Oboje drżeli przed gniewem ojca, ale jednocześnie też przeżywali wspólne miłe chwile przy tej prostej potrawie. Więc widok zajadających to samo Kate, Kevina i Randalla rozczulał. Tak samo też wzruszała scena, gdy Jack pozwolił sobie na chwilę słabości w ramionach Rebecki poza czujnym wzrokiem dzieci.
Czwarty odcinek This is Us można nazwać wyciskaczem łez, bo emocji było tu co niemiara. Mimo że epizod był bardzo smutny ze względu na śmierć matki Jacka, to jednocześnie też podnosił na duchu. Zdaje się, że twórcy takim odcinkiem przygotowują widzów na wydarzenia z końcówki sezonu. Lubią nas wzruszać od czasu do czasu, ale robią to z dużym wyczuciem. This is Us to naprawdę wyjątkowy serial, ponieważ takich momentów, z którymi możemy się utożsamiać i ronić łzy, pragniemy jeszcze więcej!
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat