Tajne wojny. Oblężenie – recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 5 grudnia 2018Tajne wojny. Oblężenie to kolejna odsłona ważnego dla Marvela eventu - gorzej tylko, że bez niej całe wydarzenie w zasadzie w ogóle by nie ucierpiało. Na próżno tu szukać fabularnych fajerwerków.
Tajne wojny. Oblężenie to kolejna odsłona ważnego dla Marvela eventu - gorzej tylko, że bez niej całe wydarzenie w zasadzie w ogóle by nie ucierpiało. Na próżno tu szukać fabularnych fajerwerków.
Event Secret Wars na dobre zagościł na rodzimym rynku komiksowym. Nie ma się czemu dziwić - to wydarzenie na trwałe zmieniło bowiem oblicze całego uniwersum Marvela. Rzeczywistość herosów Domu Pomysłów, jaką znaliśmy, bezpowrotnie przeminęła; ocalała grupa bohaterów zaczęła funkcjonować na Bitewnym Świecie, planecie, której przewodzi nowe uosobienie bóstwa, Doktor Doom. Choć kraina ta na poziomie wizualnym jawi się iście postapokaliptycznie, skrywa ona w sobie jeszcze więcej tajemnic i zagrożeń, które warunkują życie jej mieszkańców. To właśnie w takim kontekście zostaje osadzona akcja opowieści Tajne wojny. Tajne wojny. Oblężenie, która dla polskich czytelników będzie dobrą szansą na to, by odkryć ogrom i zasady funkcjonowania Bitewnego Świata. Gorzej tylko, że to bodajże jedyny walor poznawczy, jaki dostarcza nam ten komiks.
Tarcza (nie mylcie jej z nazwą organizacji) to jedyna bariera, która oddziela ucywilizowaną część planety Dooma od bezkresnych pustkowi, po których jak mary snują się hordy zombie, maszyny śmierci, Ultronowie, Fala Anihilacji i cała rzesza innych, śmiertelnie niebezpiecznych istot. Na ten mur trafisz wtedy, gdy złamiesz prawo bądź w jakikolwiek sposób narazisz się władcy Bitewnego Świata; sęk w tym, że walka ze złowrogimi potworami jest tutaj w zasadzie codziennością. Najważniejszą postacią dla tej lokacji wydaje się Abigail Brand, którą czytelnicy powinni skojarzyć z organizacjami S.H.I.E.L.D. i S.W.O.R.D. - to głównie dzięki jej staraniom nieumarli nie przedostali się jeszcze do innych rejonów. Na horyzoncie pojawia się jednak zagrożenie w postaci tytułowego oblężenia, które sprawi, że Bitewny Świat zatrzęsie się w posadach; jeśli runie Tarcza, cywilizowany obszar krainy przestanie istnieć. Brand ruszy więc do walki ramię w ramię z Kangiem Zdobywcą, Legionem Wiecznych Summersów i resztą zaskakujących sojuszników, wśród których obecność przynajmniej jednego może wprawić odbiorcę w osłupienie...
Największym problemem scenariusza autorstwa Kieron Gillen jest jego rażąca infantylność - protagoniści w wielu momentach tej historii okładają, kogo tylko się da, rozmawiają, o czym się da i w dodatku ganiają bez celu zapewniając nas, że lada chwila to wszystko obróci się w perzynę. Nawet jeśli atmosfera większego zagrożenia udzieli się czytelnikowi, to względnie szybko zostanie rozładowana całym festiwalem nazw i bojowych okrzyków; niektórzy bohaterowie nie wylewają za kołnierz, ale cóż począć, skoro w ich życie chcą bez zapowiedzi wbić się... ludzie-mrówy? Tego typu kwiatków znajdziemy w tej pozycji całe mnóstwo; co więcej, pojawiają się tu postacie, które z zupełnie niejasnych przyczyn przybierają modus operandi wypisz wymaluj Czarodziejek z Księżyca. Miało być do bólu przystępnie, wyszło jednak banalnie, by nie powiedzieć po prostu siermiężnie. Całą opowieść ratują wkomponowane w nią rozdziały poświęcone X-Men, jak również fakt, że to z tego tomu dowiemy się, co w czasie tajnowojennej zawieruchy porabia nie kto inny jak Thanos. Fanów złoczyńcy może jednak zasmucić to, że antagonista sam pakuje się do izolatki, a jego debiut na kartach tej historii wątpliwie okraszają dialogi typu: "Jestem Thanos. Przyszedłem porozmawiać", dopełnione później znajdującym się w dymku: "Dobra, masz celę i pożywienie". Jeśli w słowa Szalonego Tytana się nie wsłuchamy, to możemy jeszcze stracić sprzed oczu właściwy kontekst jego obecności.
Zupełnie niedopracowana jest też warstwa graficzna, za którą odpowiadał Filipe Andrade. Już z okładki uśmiecha się do nas Thanos, który jawi się tu tak, jakby właśnie przeniesiono go z którejś z dostępnych w supermarketach kolorowanek. Choć rysownik jest jeden, z sobie tylko znanych powodów chce on nas uraczyć całym spektrum stylów, które z natury rzeczy ani się nie dopełniają, ani nie przechodzą zgrabnie w jedną całość. Postacie wyglądają doprawdy dziecinnie; ba, napotkamy tu na kadry, w których wyraźnie czuć, że Andrademu zwyczajnie się... nie chciało - widać to zwłaszcza w kanciastych kształtach twarzy tudzież ich całkowitym rozmazaniu.
Tajne wojny. Oblężenie to komiks, który przynajmniej na poziomie fabularnym wydaje się kompletnie bezcelowy - Gillen podchodzi zbyt asekuracyjnie do sposobu prowadzenia narracji, przez co tak pod względem stylistyki, jak i oprawy wizualnej pozycja ta w niektórych odbiorcach będzie budzić skojarzenia z kreskówkową tonacją. W dodatku w końcowym akcie scenarzysta decyduje się na takie rozwiązania, jakby chciał samemu sobie i nam wytłumaczyć, że z tej historii nie mógł wycisnąć absolutnie nic więcej. Tak, pełna zgoda, przy czym bez Oblężenia tajnowojenny pejzaż nie uległby żadnej destrukcji. Opowieść tę wypada więc polecić jedynie tym, którzy chcą być Tajnych wojen Alfą i Omegą; jestem przekonany, że i tacy znajdą się wśród polskich fanów komiksów.
Źródło: Zdjęcie główne: Marvel
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat