Ted Lasso - sezon 2, odcinek 12 (finał sezonu) - recenzja
Finał sezonu Teda Lasso przyniósł całe spektrum emocji i to nie tylko związanych ze sportem ze względu na to, że zespół AFC Richmond walczył o awans. Odcinek nie zawiódł wysokich oczekiwań, potwierdzając swoją wyjątkowość na tle innych produkcji. Oceniam.
Finał sezonu Teda Lasso przyniósł całe spektrum emocji i to nie tylko związanych ze sportem ze względu na to, że zespół AFC Richmond walczył o awans. Odcinek nie zawiódł wysokich oczekiwań, potwierdzając swoją wyjątkowość na tle innych produkcji. Oceniam.
W nowym odcinku Teda Lasso tytułowy bohater musiał zmierzyć się z konsekwencjami wyjawienia prawdy prasie o jego ataku paniki. Niektórzy go surowo oceniali, wytykając mu słabość, ale większość osób okazała wsparcie, w szczególności piłkarze oraz Rebecca i Keeley. Dokładnie na takie reakcje liczyliśmy w tej historii, ponieważ największą siłą tego serialu jest to, że potrafi podnosić na duchu i pomaga odzyskać wiarę w ludzkie dobro i przyzwoitość.
W każdym razie tym, na co najbardziej czekaliśmy w finałowym odcinku 2. sezonu były dwie rzeczy: ostatni mecz sezonu AFC Richmond oraz konfrontacja Teda z Natem. Ten pierwszy wątek dostarczał emocji sportowych, ponieważ od wyniku spotkania zależał awans drużyny do Premier League. Po pierwszej połowie sytuacja wyglądała nieciekawie dla zespołu, ponieważ przegrywali 0:2. Humory w szatni nie dopisywały, ale widok „renesansowej męskiej melancholii” był rozbrajająco śmieszny. Piłkarze zaufali taktyce Nathana. Moment, w którym wszyscy dotknęli napisu „Believe”, był poruszający i miał większą siłę przekazu niż wielkie słowa. Dalszy ciąg meczu również ekscytował, ale nie aż tak jak ten z poprzedniego sezonu, gdy widzowie przeżywali emocjonalny rollercoaster. Mimo wszystko „zwycięski” remis sprawił dużo radości. Gol Daniego Rojasa, który przełamał swoją traumę po pierwszym odcinku tej serii, fajnie spiął klamrą ten piłkarski sezon.
Warto też zwrócić uwagę na gest Jamiego, który wywalczył karnego i oddał decydujący strzał właśnie koledze z drużyny - jak w finałowym odcinku poprzedniej serii, choć w nieco inny sposób. Choć ten bohater troszeczkę zszedł na drugi plan w tym sezonie, to jednak jego przemiana jest ogromna. Ale najważniejsze, że stając się lepszym człowiekiem, nie wpłynęło to na jego zadziorny charakter. Może troszeczkę stał się nudniejszy, ale powiedzmy, że w tym sezonie położono większy akcent na innych bohaterach, na przykład na Royu. Twórcy tę relację między nimi również ciekawie poprowadzili. Jamie wyraził skruchę za swoje wyznanie do Keeley, a Kent mu wybaczył i to bez zastosowania rękoczynów. To zaskoczyło, ale jednocześnie sprawiło, że było to tak zabawne. Ich wspólna radość z remisu potrafiła się udzielić widzom.
Ale nie tylko Jamie przeszedł ogromną przemianę w tym drugim sezonie serialu. Na „ciemną stronę Mocy” (nawet dosłownie, bo ubiera się już tylko na czarno) przeszedł Nate, który w przerwie meczu skonfrontował się z Tedem. To, co powiedział trenerowi, było okropne, bezduszne i złe. Oskarżył go o to, że go porzucił. Trochę racji w tym miał, ponieważ Lasso rzeczywiście rozwiązywał własne problemy mentalne i nieco go zaniedbał. Ale ten atak Nathana, jego złość, frustracja i zżerająca go zazdrość o to, że Teda wszyscy kochają, był odrażający. Wywoływało to wzburzenie, a jednocześnie współczucie do tytułowego bohatera, że go zawiódł. Scena była mocna i może dlatego wynik meczu, aż tak nie cieszył. Nate pokazał swoje mroczne oblicze. A żeby jeszcze bardziej znienawidzić tę postać, w epilogu zobaczyliśmy go jako trenera West Ham. Ten zwrot akcji jest całkiem szokujący, szczególnie że kompletnie osiwiał (można było zaobserwować ten proces w trakcie sezonu). Kto wie, czy za tą zmianą charakteru Nate’a częściowo nie stoi Rupert. Widzieliśmy, jak szeptał mu coś do ucha. W każdym razie nowy sezon zapowiada się intrygująco pod względem rywalizacji sportowej. Ale też ciekawi, jak twórcy poprowadzą wątek Nate’a, który wbił Tedowi nóż w plecy.
Rozwiązał się też wątek Sama, którego kusił Edwin Akufo, żeby przeszedł do jego marokańskiego klubu. Bohater zaufał swojemu sercu i znakom dawanym przez wszechświat. Można było przeczuć, że miliarder nie będzie zadowolony z odmowy i pokaże swoją prawdziwą twarz. Ale przynajmniej jego nerwowa reakcja wywoływała spore rozbawienie. Wiązanka wyzwisk i duszenie manekina było naprawdę śmieszne. Należy też dodać, że Sam pozostał w klubie dla siebie, a nie ze względu na Rebeccę, co może oznaczać, że raczej do siebie nie wrócą (w niezręcznej i zabawnej sytuacji znalazł się Ted). Mimo to bohater w tym sezonie wzbudził mnóstwo sympatii, wprowadzając dużo pozytywnej energii do serialu, troszeczkę odciążając z tego zadania Teda, który miał swoje sprawy na głowie.
Lekki kryzys w związku Keeley i Roya z poprzedniego odcinka nie przyniósł żadnych konsekwencji. Między postaciami wciąż kwitnie miłość i zrozumienie, co jak zwykle przyjemnie się obserwowało. Niespodziewanie Roy przejął się, że nie znalazł się na zdjęciach z sesji swojej dziewczyny, więc do akcji wkroczyły Diamentowe Psy, co dołożyło swoją cegiełkę do komediowej strony odcinka. A Keeley została doceniona i otrzymała propozycję pracy na własny rachunek. Radość mieszała się z żalem, że odchodzi. Scena z epilogu też zastanawia, w którą stronę potoczy się miłosna historia z Royem. Wzbudza obawy i niepokój, ponieważ twórcy w tym sezonie tak dobrze zbudowali ich wątek, że życzymy im jak najlepiej.
Nie można też zapomnieć o Trencie Crimmie, który w poprzednim odcinku zdradził trenerowi, kto jest jego informatorem o ataku paniki. Choć zachował się względem Teda bardzo przyzwoicie, to jednak jego czyn był kontrowersyjny, naruszający etykę dziennikarską. Twórcy bardzo sprytnie rozwiązali ten problem, ponieważ Trent sam przyznał się do tego i został zwolniony z gazety, ale postąpił równie honorowo, jak z Tedem. I zupełnie się tym nie przejął, ponieważ najwidoczniej ma już swoje plany. Natomiast ten żart, który wykorzystuje grę słowną między jego znaczeniem a nazwą gazety, był po prostu doskonały. Niezależny (ang. independent) Trent Crimm brzmi tak samo, ale jednak dumniej.
Finałowy odcinek drugiego sezonu Teda Lasso był świetny, ale dostarczył mieszanych emocji. Z jednej strony bawiły żarty, cieszył awans klubu, trochę smuciła reakcja Rebecki na wyznanie Sama, a z drugiej niesmak pozostawiło zachowanie Nate’a. Nie brakowało świetnego humoru (Higgins jak zwykle wspierał głównych bohaterów w kwestiach komediowych), życiowych mądrości oraz po prostu piłki nożnej. To było znakomite zakończenie tego sezonu, które też zbudowało grunt pod kolejny.
W drugiej serii twórcom nie zabrakło pomysłów na poprowadzenie fabuły w ciekawym kierunku. Nie ma żadnych oznak, że formuła Teda Lasso się wyczerpuje, a wręcz polepsza. Nie tylko w warstwie humorystycznej poczyniono postępy, ale również pod względem rozwoju postaci i pokazania ich dramatu. Owszem, w drugim sezonie znalazło się kilka słabszych odcinków, co czyni go nierównym, ale winę można zrzucić na niepotrzebne dodanie epizodów, co zaburzyło dobrą passę i rytm serialu. Mimo to przyniósł on mnóstwo frajdy i emocji, potwierdzając, że Ted Lasso jest jednym z najlepszych produkcji ostatnich miesięcy, która oferuje lekką i mądrą rozrywkę. Warto wspomnieć, że staje się też światowym fenomenem, który przeniknął do świata sportu i został doceniony na innych płaszczyznach. Pozostaje trzymać kciuki, żeby trzeci sezon był równie znakomity. I żebyśmy nie musieli zbyt długo na niego czekać!
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat