Ted Lasso - sezon 3, odcinki 9-10 - recenzja
Data premiery w Polsce: 21 listopada 2024Dwa najnowsze odcinki Teda Lasso znowu były nierówne. Jedne wątki otrzymały satysfakcjonujące rozwiązania, a inne całkowicie rozczarowały. Tylko humor nie zawodzi w tym serialu.
Dwa najnowsze odcinki Teda Lasso znowu były nierówne. Jedne wątki otrzymały satysfakcjonujące rozwiązania, a inne całkowicie rozczarowały. Tylko humor nie zawodzi w tym serialu.
W dziewiątym odcinku Teda Lasso widzowie żyli wydarzeniami z meczu AFC Richmond z Brighton. Choć Roy przyznał, że zmiana taktyki i sposobu gry zespołu w środku sezonu wyszła na dobre, to w tym spotkaniu szło im słabo. Isaac bardzo nerwowo zareagował na homofobiczne zaczepki jednego z kibiców. Mieliśmy okazję obejrzeć budujące i podnoszące na duchu sceny w szatni po tym, jak Colin dokonał coming-outu. Napięcie błyskawicznie opadło i znowu zapanowała sympatyczna atmosfera. Stało się to za sprawą drużyny, która podeszła do tej informacji bardzo tolerancyjnie i bezproblemowo. Aż chciałoby się, aby wyglądało to tak w prawdziwym życiu. Swoją cegiełkę dołożył Ted, który opowiedział historię o wspieraniu innych w rzeczach, na których im zależy. I to właśnie uwielbiamy w Tedzie Lasso – ten emocjonalny rollercoaster i to, że w każdym wątku odnajdziemy morał, który często można odnieść do rzeczywistości. Dokładnie tak samo, jak to było przy poruszającej i pouczającej historii przedstawionej przez Roya na konferencji prasowej, w której głupi żart przeobraził się w dramat innego człowieka.
Te dwa odcinki pokazały, że twórcy nie mieli pomysłu na poprowadzenie wątku Nate’a po tym, jak zdradził Richmond w drugim sezonie. Akurat widzowie w naszym kraju mają powody do zadowolenia, bo więcej czasu w serialu dostaje Jade (Edyta Budnik). A to dało kolejne możliwości do kilku żartów związanych z Polską. Natomiast powód odejścia Nathana z West Ham, czym zostaliśmy zaskoczeni w dziesiątym odcinku, nie jest zbyt przekonujący. Wybrał miłość, a nie klub i niemoralne obyczaje Ruperta, ale zostało to przedstawione nieciekawie. I zupełnie nie zmienia postrzegania tej postaci. Nawet nie wpłynęła na to dość wzruszająca scena, w której ojciec Nate’a przeprosił syna, że był wobec niego tak wymagający i surowy, bo nie potrafił wychować geniusza. Niestety w bohaterze trudno jest odnaleźć tego „Wonder Kid”, choć niewątpliwie przyczynił się do zwycięstw – czy to w Richmond, czy w West Ham.
Ta skrucha i wyjaśnienia ojca Nate’a, które doprowadzą do rodzinnego pojednania, sprawiły, że zaczęło się odczuwać nadchodzący koniec sezonu. Zamykanie wątków szczególnie uwidoczniło się przy Keeley, z którą Jack definitywnie zerwała – a to pozwoliło na ponowne zejście się z Royem. Bohaterowie niemal się nie widywali przez cały 3. sezon, ale wystarczyły dwie dobre rady dla Roya od nauczycielki i Rebecki, żeby ogarnął swoje życie, a także szybkie przeprosiny, aby kobieta wskoczyła z nim do łóżka i znowu byli razem. To przykład leniwego pisania scenariusza, co jest zupełnie niepodobne do tego serialu. W dwóch poprzednich seriach relacja między bohaterami była żywa, pełna zwrotów akcji, humoru i dynamiki. Gdy tak po prostu jedną sceną załatwia się ten wymyślony na siłę kryzys w związku, to trudno odczuwać jakąkolwiek satysfakcję, że nasza ulubiona para w serialu się zeszła. Nie wywołało to żadnych emocji, bo cały wątek Keeley w nowym sezonie był kiepski. I to, że Juno Temple włożyła w swoją bohaterkę dużo serca i grała imponująco, nie zmieni faktu, że postać mocno straciła w naszych oczach. Twórcy starali się przedstawić jej historię w pogodnym, ciepłym i brokatowym stylu z kilkoma potknięciami, które miały wywołać emocje, ale koniec końców była ona po prostu zbędna dla serialu.
Tak naprawdę znacznie ciekawiej rozwijał się poboczny wątek Roya i Jamiego, w którym kwitła męska przyjaźń. Pokazywano go oszczędnie, ale obyło się bez zgrzytów fabularnych. Pojawienie się Tartta na imprezie dla wujka (zorganizowanej przez Phoebe – jak zwykle znakomita Elodie Blomfield) i jego prezent to naprawdę zabawne elementy. Do tego Roy w pomarańczowej koszulce wyglądał komicznie. Mniej sportowy wątek przy tym bohaterze zadziałał pozytywnie.
W 10. odcinku niespodziewanie powrócił miliarder Edwin Akufo z pomysłem stworzenia Superligi, co odnosi się do kontrowersyjnego projektu nowych rozgrywek między najbogatszymi klubami z 2021 roku. Podczas spotkania prezesów Rebecca w angażującej emocjonalnie przemowie przedstawiła swoje stanowisko. Opisała, na czym polega piękno piłki nożnej, wplatając w to nawet historię Ruperta, który jest co prawda toksycznym człowiekiem, ale też fanem tej dyscypliny. Podniosłość tych słów podkreślała poważna melodia grana na skrzypcach przez Nate’a, ale efekt był troszeczkę śmieszny i kiczowaty. Jednak najważniejszy był sam przekaz, że pieniądze to nie wszystko. W końcu dla niektórych piłka nożna to całe życie! To dyscyplina, która zmienia charakter – jak to miało miejsce w przypadku Daniego Rojasa. Bohater był przezabawny, gdy wszedł w śmiertelnie poważny tryb reprezentanta kraju – to doskonale odzwierciedlało nastroje panujące w Meksyku, gdzie piłkę nożną traktuje się ponad życie, a granie dla reprezentacji to rzecz święta i honorowa.
Dzięki Akufo usłyszeliśmy krytyczny i życiowy komentarz na temat Superligi, ale też parę zabawnych kwestii. Sam Richardson ma komediowy talent, więc każda scena z nim bawiła. Śmieszyło szczególnie dziecinne dręczenie Sama – choć też wywoływało to przykrość, bo bohaterowi zależało na reprezentowaniu swojego kraju. To była lekka mieszanka komedii i dramatu. Powrót Akufo okazał się powiewem świeżości w serialu.
Ted Lasso znowu faluje formą. Dziewiąty epizod miał odpowiednią dawkę emocji i humoru, a wątek Colina poprowadzono bez zaskoczeń, ale w stylu tego serialu. Szczególnie mogła się podobać sympatyczna końcówka jego historii z Isaakiem, gdy wyjaśniło się, dlaczego czarnoskóry bohater zdenerwował się na przyjaciela. Mężczyzna miał dobre powody, aby nie powiedzieć mu, że jest gejem. Krótki metraż (trochę ponad 40 minut) służy produkcji, bo opowieść jest zwarta i odpowiednio uderza w uczucia widzów. Natomiast dziesiąty epizod był rozwleczony na godzinę, choć nie zabrakło w nim sztuczek twórców, które sprawiają, że pozytywniej odbiera się słabnącą historię. Serial broni się humorem i wspaniałym aktorstwem, ale nie można zignorować tego, że główny bohater nie odgrywa już w nim żadnej roli – poza rzucaniem suchych żartów i przynoszeniem herbatników. Teraz wszyscy stali się Tedem Lasso i podążają za jego filozofią, dobrem i sposobem bycia. Miejmy nadzieję, że dwa finałowe odcinki wynagrodzą z nawiązką jego ograniczoną obecność na ekranie, a wątek Nate’a nie zawiedzie. Przyszedł czas, aby w końcu nasz wąsaty trener zabłysnął!
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1945, kończy 79 lat