Teoria wielkiego podrywu: sezon 11, odcinek 4 – recenzja
O ile tydzień temu było niekomfortowo, tak tym razem seans Teorii wielkiego podrywu okazał się lepszą rozrywką. Wielka w tym zasługa gościnnego występu Beverly, która kradła każdą scenę dla siebie.
O ile tydzień temu było niekomfortowo, tak tym razem seans Teorii wielkiego podrywu okazał się lepszą rozrywką. Wielka w tym zasługa gościnnego występu Beverly, która kradła każdą scenę dla siebie.
The Explosion Implosion zaczyna się od poznania płci dziecka Wolowitzów. Ich reakcja na wiadomość jest dość rozczarowująca, założę się, że mój wyraz twarzy był w tamtym momencie dokładnie taki sam jak bohaterów (co nie jest komplementem). Późniejsza sekwencja w mieszkaniu prezentowała już wyższy poziom, ale w ogólnym rozrachunku wszystko wyszło tylko średnio. Znów tutaj mogę napisać często przeze mnie powtarzany zarzut odnośnie do braku świeżości, gdyż niektóre żarty by się prawdopodobnie lepiej sprawdziły parę lat temu, a teraz niestety nie działają.
Czwarta odsłona wyciąga z rękawa jedno z największych dział w asortymencie The Big Bang Theory. Jest nim Beverly Hofstadter, która błyszczy i dostarcza największej dawki śmiechu w recenzowanym epizodzie. Polubiłem każdy jej występ, a końcowy fragment z Leonardem, mimo iż lekko ckliwy, również mi się spodobał, bo czułem, jakby Wolkanin wykazywał empatię względem Ziemianina. Nie było tak źle. Przy Christine Baranski nawet Kaley Cuoco wskoczyła na wyższy poziom niż zazwyczaj i wyglądała na bardziej zaangażowaną aktorsko. kontrast zauważyłem podczas sceny przygotowywania przez Penny jedzenia, gdy Leonard z lenistwa wysłał wiadomość do żony zamiast się odezwać. Właśnie przez takie zagrywki na tę parę nie patrzy się tak dobrze jak kiedyś. Nikt nie lubi oglądać przygód nudziarzy, więc dobrze się stało, że takie momenty w The Explosion Implosion zostały ograniczone do minimum. Chociaż tutaj dopisać można jeszcze wątek Raja i Bernadette, bo choć poziomu tragicznego znanego z poprzedniej odsłony uniknięto, nie znaczy to, iż jest za co chwalić.
Teoretycznie najciekawiej powinno być u Sheldona i Howarda, którzy zaczęli tworzyć/umacniać więź między sobą. Moje odczucia względem tego wątku są mieszane. Wszystko, co uczynili ci bohaterowie w tym odcinku bardziej można wziąć za fragment krzepiącego serca serialu obyczajowego niż komedii. Chłopaki wymieniają się doświadczeniami z dzieciństwa, nie bardzo tym rozśmieszając (bo nawet w zamierzeniu wtrącenia Raja wcale zabawne nie były). Później zaś nie jest lepiej. Howard „dorasta” do roli ojca za sprawą opieki nad Sheldonem. Nie ma tutaj komizmu. Przyczyną tego stanu rzeczy może być Jim Parsons. W The Explosion Implosion wyglądał, jakby spuszczono z niego powietrze. Zrzucenie tego tylko na braki scenariuszowe byłoby uproszczeniem. Już od dawna wiadomo, że aktor nie radzi sobie w scenach bardziej dramatycznych, choć miał też co prawda trochę okazji, by wykazać się od strony komediowej, lecz również nie podołał. Pewne wypalenie wśród pierwszoplanowych postaci widoczne jest od dawna, tym razem gorszy występ zdarzył się Sheldonowi.
Reasumując, czwarty odcinek nie był zły. Taki typowy średniak z przebłyskami. Więcej tu było takiej ciepłej obyczajowości niż komedii. Nie za to fani pokochali Teorię wielkiego podrywu, ale tym razem przynajmniej da się ją oglądać. Czyli progres względem poprzedniego tygodnia został poczyniony.
Poznaj recenzenta
Mateusz TutkaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1957, kończy 67 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1989, kończy 35 lat