„Teoria wszystkiego”: Tak powinno się opowiadać o miłości – recenzja
Data premiery w Polsce: 30 stycznia 2015"Teoria wszystkiego" jest w takim samym stopniu obrazem o Stephenie Hawkingu, jak o jego żonie, Jane. Przede wszystkim jest zaś niezwykłą opowieścią o narodzinach i naturalnej śmierci miłości tych dwojga.
"Teoria wszystkiego" jest w takim samym stopniu obrazem o Stephenie Hawkingu, jak o jego żonie, Jane. Przede wszystkim jest zaś niezwykłą opowieścią o narodzinach i naturalnej śmierci miłości tych dwojga.
Mogłoby się zdawać, że do historii życia Stephena Hawkinga nie trzeba dodawać niczego poza opisem jego niezwykłej kariery naukowej, drogi do stania się jednym z największych intelektualnych autorytetów naszych czasów. Takiej też opowieści można się było spodziewać po „Teorii wszystkiego” ("The Theory of Everything"). Wpisałaby się ona tym samym w przybierający ostatnio na popularności nurt czynienia bohaterem geniusza, który idealnej sylwetce kinowych maczo przeciwstawia okulary z grubymi szkłami, a zamiast bicepsa pręży swój piękny umysł. W jakimś sensie obraz Jamesa Marsha pasuje do tej szufladki, nie sposób jednak definiować tak tego filmu.
Bo „Teoria...” ma kilka warstw. Najbardziej oczywista to Hawking, a więc człowiek o ciele tak słabym, jak potężny jest jego umysł. My poznajemy go jako młodego, zdrowego mężczyznę, już zdradzającego oznaki wielkiego intelektu, ale nieco roztrzepanego, a z czasem obserwujemy postępującą chorobę i jego drogę na wózek inwalidzki, aż do całkowitej zależności od innych.
Dokładniej zaś – od innej. Bo Marsh - słusznie - równie wiele uwagi poświęcił postaci Jane Hawking, która swojego przyszłego męża poznała jako człowieka w pełni sprawnego, a gdy dowiedziała się o jego chorobie, znając konsekwencje swojej decyzji, postanowiła pozostać przy nim (choć myślała wtedy, że zgodnie z diagnozami lekarzy przed nim góra dwa lata życia). Obok opowieści o walce wielkiego człowieka z ograniczeniami własnego ciała obserwujemy więc również nie mniej heroiczne zmagania jego żony, która musiała – momentami dosłownie – dźwigać go na swych barkach. Która się jednak nie poddawała, która okazała się postacią niezwykle silną i nie mniej pasjonującą niż jej mąż.
[video-browser playlist="657067" suggest=""]
Mamy więc historię miłości mimo wszystko, wbrew losowi. Na tym jednak nie koniec – wkrótce dochodzą kolejne wątki: widzimy, jak Jane męczy się w związku, jak walczy sama ze sobą o to, by kochać Stephena. Jak sam Stephen się zmienia i również zaczyna sobie uświadamiać, że gdzieś po drodze ich ścieżki się rozeszły. W efekcie otrzymujemy piękną, pełną ciepła i mimo wszystko optymizmu opowieść o miłości i dojrzewaniu do odkochania się – w kinie mainstreamowym, hollywoodzkim, to absolutny ewenement.
Całość na swych ramionach dźwigają z kolei aktorzy, czyli przede wszystkim świetny Eddie Redmayne, który w „Les Miserables. Nędznikach” pokazał, że umie śpiewać, a w „Teorii wszystkiego” udowodnił, że potrafi również grać. Zadanie zaś miał wyjątkowo trudne, bo wymagano od niego, by odgrywał kolejne etapy degeneracji ciała swojego bohatera, tak naprawdę wcielał się więc w kilka różnych postaci, każdorazowo całkowicie niknąc pod kreacją (trudno w nim było poznać Redmayne’a z poprzednich filmów). Popisem jego kunsztu była zaś końcowa część „Teorii...”, w której cały swój warsztat musiał ograniczyć do ledwie kilku gestów, a mimo to potrafił przekazać widzom uczucia swojego bohatera. Partnerowała mu Felicity Jones, czyli drobna kobieta o niezwykłej sile wewnętrznej, która – o dziwo – nie dała się przyćmić u boku głównego bohatera filmu i dzięki temu wyrosła na jedną z faworytek Oscarowego wyścigu.
Zobacz również: „Ted 2″ – pierwszy zwiastun
Zaskoczeniem zresztą nie byłaby również ani statuetka dla Redmayne’a, ani dla filmu w ogóle, bo „Teoria wszystkiego” to świetnie zrealizowana wielopoziomowa opowieść o parze nadzwyczajnych ludzi i ich niezwykłym związku. Okazuje się, że można niebanalnie mówić o miłości.
Poznaj recenzenta
Marcin ZwierzchowskiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1961, kończy 63 lat
ur. 1959, kończy 65 lat
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1962, kończy 62 lat