Terminator Zero: sezon 1 - recenzja
Terminator Zero sprawia, że franczyza po raz pierwszy od ponad 30 lat ma w sobie pełnię życia. To najlepsze, co powstało w tym uniwersum od czasów Terminatora 2.
Terminator Zero sprawia, że franczyza po raz pierwszy od ponad 30 lat ma w sobie pełnię życia. To najlepsze, co powstało w tym uniwersum od czasów Terminatora 2.
Terminator Zero to zaskoczenie, bo nikt raczej nie oczekiwał, łącznie ze mną, że w tej martwej od lat franczyzie może znów pojawić się życie. Mattson Tomlin (scenarzysta Batmana Matta Reevesa) wnikliwie zrozumiał to, co czyniło pierwsze dwie części wyjątkowymi, rozbudował koncept, dodając świeże i pogłębione merytorycznie i emocjonalnie pomysły, by nadać temu jakości, której żaden z sequeli nie miał. Przede wszystkim zmienił konstrukcję opowieści, więc nie jest to oklepany schemat z filmów: oni uciekają, terminator ich goni, w finale go pokonują i koniec. Ba, tak naprawdę wykorzystując go częściowo można stwierdzić, że początkowo twórca trochę bawi się z widzem, szybko udowadniając, że ten fundament uniwersum to zaledwie czubek góry lodowej konceptu opracowanego na serial. Nie polega on na pościgu i ucieczce, nie polega on na zabiciu kogoś, kto jest zagrożeniem w przyszłości, nie polega on również na ratowaniu kogoś, kto ma zagrozić Skynetowi. To samo w sobie nadaje temu serialowi dość szybko unikalnego charakteru i sprawia, że w połowie zmusza on do zastanowienia się, o czym ta historia tak naprawdę będzie.
Osadzenie opowieści w Dniu Sądu, czyli 29 sierpnia 1997 roku, zaledwie kilka godzin przed włączeniem Skynetu, to strzał w dziesiątkę. To samo w sobie nadaje temu serialowi napięcia, ale nie na zasadzie wyścigu z czasem, ale na trochę innym poziomie, bo jako widzowie mamy świadomość zbliżającej się apokalipsy, a dzięki temu atmosfera gęstnieje, a wydarzenia nabierają emocji. Nawet jeśli początkowo można by pomyśleć, że to „typowe starcie z terminatorem”, szybko to zmienia kierunek rozwoju, pokazując, że twórca przemyślał, jak wykorzystać to, co znane, by podbudować to, co jest świeże i oryginalne. Wykorzystując motyw podróży w czasie i osadzając historię obok tego, co znamy, Tomlin jednocześnie wziął na tapet całą serię i niektóre absurdy, niezwykle trafnie wyjaśniając aspekty paradoksów i zmian przeszłości. Dlatego też, obserwując rzeczywistość, która może się różnić od tej filmowej, rozumiemy, dlaczego tak jest i z jakiego powodu jest ona inna. To bynajmniej ani nie ujmuje sensu i jakości filmom Jamesa Camerona (pomijam wszystkie sequele, którym sensu i jakości brakowało, bo były nudnym powielaniem schematu), ani nie sprawia, że one nie mają znaczenia i wiarygodności. To bardziej jest sposób na pogłębienie konceptu podróży w czasie tego uniwersum, który nabiera dodatkowych warstw, pokazując, że ma to większy potencjał, niż mogliśmy sądzić.
Serial Terminator Zero nie jest przeznaczony dla dzieci, pomimo tego że jest animacją. Jest to rzecz, w której fantastycznie prowadzący rozwój fabuły reżyser Masashi Kudo wie, jak wykorzystywać terminatora oraz przemoc jako narzędzie budujące atmosferę opowieści i poczucie zagrożenia. Elektroniczny morderca (taki pierwotny tytuł w Polsce miał pierwszy Terminator!) jest na powrót bezwzględną i skuteczną maszyną do zabijania, która nieustępliwie realizuje plan Skynetu do osiągnięcia sukcesu lub śmierci. Udaje się zbudować niezwykłe poczucie grozy, niebezpieczeństwa i znów oddać szacunek konceptowi terminatora, który został oddarty ze swojej przerażającej formuły, skuteczności i brutalności w każdej filmowej kontynuacji Terminatora 2. Dlatego też, gdy zabija, jest to obrazowe, niezwykle trafne w danym momencie i znakomicie budujące klimat, jakiego nie czułem w tej serii od filmów Camerona. Nie jest to puste ukazywanie przemocy bez celu.
Scenarzyście udało się też pogłębić koncepty, starając się nadać serialowi Terminator Zero charakteru fabuły intelektualnie stymulującej. Obrazowane jest to poprzez cały sezon w różnych wątkach związanych z bohaterami i ich walką o przetrwanie, ale przede wszystkim doskonale jest to budowane w rozmowach Malcolma Lee ze sztuczną inteligencją Kokoro, którą zbudował, aby ta powstrzymała Skynet. Zwykła konwersacja człowieka z maszyną stają się pewnego rodzaju analizą relacji ludzkości ze sztuczną inteligencją. Dlaczego Skynet wyciągnął najgorsze możliwe wnioski i od razu chciał unicestwić ludzkość? W tym wątku, znakomicie prowokującym do myślenia, padają różne ważne kwestie, nadającej serialowi i całej franczyzie dodatkowych warstw, a tej fabule jakości, bo mają one sens i ciekawie pobudzają intelektualnie. Jest to potrzebne, aby znów uniwersum Terminatora nabrało życia i energii. To staje się niezwykle angażującym i ciekawym motywem, dodatkowo zmuszającym do zadania pytania: czy Kokoro naprawdę może uratować ludzkość, skoro kondycja człowieczeństwa może nie być tego warta? Serial zmusza do różnych refleksji, a cała rozmowa sprawia, że rozwój opowieści staje się nieprzewidywalny w momencie, gdy Dzień Sądu jest tuż za chwilę. Pomimo wszystko, nawet, gdy Skynet się budzi, trudno nie kryć zaskoczenia, jak to dobrze dalej się toczy.
Bohaterowie, ich role w Terminator Zero oraz rozwój podczas całego sezonu to duży plus. Malcolm Lee, Eiko cofająca się w czasie, by powstrzymać to, co chce zrobić Skynet (a NIE jest to zabicie Malcolma!) oraz wspomniana Kokoro i nawet elektroniczny morderca (jego historia to też zaskoczenie!) siejący zniszczenie nadają tej fabule charakteru, pokazując wciąż drzemiący w Terminatorze potencjał, który każdy filmowy sequel srogo marnował. Problem mam jedynie z dziećmi Malcolma, które odgrywają tutaj ważną rolę, a nie zawsze ich rozpisanie trafia w zamierzenia twórcy. Szczególnie chodzi o najstarszego Kentę, którego motywacje i pojawiająca się znikąd wrogość względem maszyn, to rzeczy nie do końca przemyślane i źle rozpisane. Nie było dobrej podbudowy fabularnej pod jego dojrzewanie do określonych decyzji, a przez to Kenta stał się postacią trochę irytującą, gdy w kluczowych momentach robi to, co robi. Czuć, że wiele elementów na to wpływa i one są dostrzegalne, ale przez popełnione błędy to nigdy nie mogło odpowiednio wybrzmieć, by emocjonalne kulminacje zadziałały. Dzieci mają cel w tej historii, również emocjonalny, ale ciekawszym wątkiem staje się opiekująca nimi Misaki. Zaś z Eiko mam jeden problem, bo w finale twórcy pod kątem fabularnym wydają się iść krok za daleko. Jest to dość spoilerowe, więc w szczegóły nie będę wchodzić. Z nią też jest związany pewien przesadzony motyw, którego wprowadzenie wydaje się niezrozumiałe. Dotyczy to jej walki z terminatorem, która nie zawsze jest wiarygodna.
Masashi Kudo jako reżyser udowadnia tutaj, że anime jako forma animacji jak najbardziej może być rzeczą niezwykle uniwersalną i otwartą dla widza na całym świecie. Wszystko pod kątem wizualnym jest opowiadane na poważnie, bez hermetycznych specyficzności anime jako gatunku, ale z nastawieniem, aby animacja była narzędziem opowiadania historii i nie odciągała uwagi od tego, co tutaj jest najważniejsze: scenariusz, fabuła, emocje i postacie. Jest to dość piękna mieszanka tradycyjnej animacji z komputerową, więc studio Production I.G dzięki temu tworzy kadry bardzo często oszałamiające i spektakularne. Gdy trzeba, ona doskonale buduje klimat grozy, niepokoju i zagrożenia, by w innych momentach podkreślać rozmach, apokaliptyczny charakter i określone wizualne detale wpływające na budowę emocji. Udaje się stworzyć coś, co potrafi zachwycić i pokazać nie tylko piękno anime, ale też charakter tej formy, która może zaskoczyć w najważniejszych momentach.
Jako część uniwersum Terminator Zero idealnie wpasowuje się we franczyzę Jamesa Camerona, jednocześnie budując własną tożsamość i charakter. Można znaleźć subtelne i bardzo trafne nawiązania do pierwszych dwóch części, które na pewno wywołają uśmiech na twarzy niejednego fana. Budowa klimatu następuje poprzez mieszankę rzeczy oczekiwanych po Terminatorze z oryginalnymi pomysłami, które bynajmniej nie odcinają tego od charakteru serii, ale dodają jej bogactwa. Muzycznie też perfekcyjnie wpisuje się to w atmosferę i miks z własną tożsamością, bo choć da się usłyszeć również i tutaj nawiązania do pierwszych części, to temat przewodni tak szybko wpada w ucho, że w najważniejszych momentach dodatkowo buduje emocje.
Terminator Zero to świetny serial, który udowadnia, że anime to forma, w której można tworzyć rzeczy wybitne, uniwersalne i przystępne dla widza poza Japonią. Emocje, świetne rozpisana i przemyślana historia oraz znakomite powiązanie z uniwersum to dowód na to, że można tchnąć życie w Terminatora. To serial na pewno nie jest idealny, ale to jednocześnie szybko zmywa niesmak po wszystkim, co powstało po Terminatorze 2, dając historię zapadającą w pamięć na dłużej, niż można było oczekiwać.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat