The Affair: sezon 5, odcinek 9 - recenzja
To był jeden z najbardziej treściwych odcinków w historii The Affair. Czy rozbudowany i złożony scenariusz przełożył się na jakość artystyczną całości? Zapraszam do recenzji.
To był jeden z najbardziej treściwych odcinków w historii The Affair. Czy rozbudowany i złożony scenariusz przełożył się na jakość artystyczną całości? Zapraszam do recenzji.
Najnowszy epizod Romans trwał jedną godzinę oraz piętnaście minut i stanowił pełnoprawną psychodramę w kilku aktach. Czego tu nie było. Manifest popierający ideologię #meetoo oraz głos wspierający niesprawiedliwie atakowanych mężczyzn. Skomplikowana relacja na linii ojciec – córka, córka – matka oraz mąż i żona. Grzechy przeszłości determinujące przyszłość oraz toksyczne relacje naznaczone jarzmem patologii rodzinnych. Takie nagromadzenie wątków mogłoby zrujnować pieczołowicie stawiany fabularny domek z kart. Na szczęście nic takiego się nie dzieje, a powstała konstrukcja jest imponująca. Scenarzyści The Affair są prawdziwymi fachowcami. Dialogi w bieżącym epizodzie to czyste złoto.
Ponadgodzinna forma doskonale sprawdza się w przypadku The Affair. Twórcy nie muszą niczego ciąć i mogą sobie pozwolić na rozmowy czy monologi, które ciągną się przez długie minuty ekranowe. W ślad za tym bohaterowie wygłaszają manifesty, uzewnętrzniają się, publicznie piorą swoje brudy. Wszystko w imię prawd o człowieku, rodzinie i ról społecznych narzuconych mężczyznom i kobietom we współczesnym świecie. Bieżący odcinek ma misyjny charakter. Już tydzień temu było widać, że w tę stronę podąży fabuła. The Affair naucza jednak w tak inteligentny i otwarty sposób, że trudno nie zachwycać się obranym podejściem. Serial przede wszystkim stawia na dwie perspektywy. Pokazuje, że w rzeczywistości #meetoo zarówno mężczyźni, jak i kobiety nie mają lekko.
O co w tym wszystkim chodzi? Ogólnie - o rodzinę. Na tym etapie opowieści klaruje nam się bowiem główne przesłanie serialu. Nieważne, jakie drogi życiowe obrali bohaterowie. Nieistotne, z jakimi problemami w danym momencie się zmagają. Gdy jeden z członków rodziny tonie, pozostali nie mają wyboru, jak wyciągnąć ku niemu pomocną dłoń. Sollowayowie bowiem są rodziną. Potarganą przez wiatr wydarzeń, zniszczoną przez błędne decyzje, ale wciąż rodziną. Bieżący epizod pokazuje, jak przeszłość Noaha rani pozostałych. Końcówka stanowi już prawdziwą naradę wojenną. Istny katharsis uwalniający bohaterów od najgorszych demonów i pozwalający wspólnie stanąć do boju o większe dobro.
Bieżący epizod pokazuje drogę Sollowayów do tego momentu. Drogę wyboistą, wybrukowaną grzechami przeszłości. Niezwykle istotne jest to, że nikt nawet nie stara się wybielać Noaha. Wręcz przeciwnie – pokazuje, że grzechy przeszłości, wprowadziły nieodwracalne zmiany u jego bliskich. Zdeterminowały przyszłość Whitney, wpędziły w traumę Helen. Zło jest niezaprzeczalne, ale czy to stawia Sollowaya na przegranej pozycji? Czy skazuje go na życie w winie? Przepracowanie problemu jest niezwykle bolesne, ale jakże oczyszczające. Najbardziej mroczne tajemnice wychodzą na światło dzienne i teraz rodzina musi podjąć ważną decyzję. Czy zabić Noaha jako bliskiego im człowieka, czy oddać za niego życie?
Przypadek Whitney, córki Noaha, jest tutaj najbardziej sugestywny. Można odnieść wrażenie, że to jej Solloway uczynił największą krzywdę. Mówi się (także w naukowych rozprawach), że córki często szukają partnerów przypominających im ojców. Jest to znamienne szczególnie w przypadku patologicznych relacji rodzinnych. Poczynania Noaha ukierunkowały młodą Whitney i nie chodzi tutaj tylko o traumatyczną „przygodę” w jacuzzi. Dziewczyna jak każda córka chciałaby widzieć w swoim ojcu bohatera, opiekuna, człowieka, na którego zawsze można liczyć. W zamian dostała zdrajcę kierowanego namiętnościami, zbyt słabego, żeby opanować pożądanie do pięknych, młodych kobiet. Co gorsza, jej matka podświadomie wzięła winę na siebie, przechodząc do porządku dziennego ze swoją rolą w tym całym bałaganie.
Próbując zrozumieć tę toksyczną sytuację, Whitney zaczęła wikłać się w patologiczne relacje ze starszymi destruktywnymi mężczyznami. Szukała wśród nich swojego ojca – im bardziej zepsuty, tym mocniej go pragnęła. Wszystko po to, by stać się swoim ojcem (drapieżnikiem). Alternatywą byłaby rola jej matki (ofiara). Doskonale koresponduje z wnioskami płynącymi z rozmowy w samolocie. Życie bohaterki stało się zerojedynkowe, jednak ma ona szansę wyzwolić się z tej patologicznej sytuacji. Jej narzeczony, Colin, to gość z zupełnie innej bajki. Teorie o drapieżnikach i ofiarach jego osoby nie dotyczą. Namalowany portret jest symbolem czegoś czystego i nowego. Czy to pomoże bohaterce uwolnić się z uwikłania? Czy będzie ona na tyle silna, żeby zabić ojca jako człowieka, który ją zdradził i zaakceptować jego przemianę w dobrą osobę?
Ten wspaniały scenariusz jest wisienką na torcie bardzo dobrego finałowego sezonu The Affair. Mamy tu do czynienia z książkowym przykładem, jak pisać dramatyczne fabuły dla bardziej wymagającego widza. Ze świeczką szukać we współczesnej telewizji (ale też w kinie) fabuły tak dobrze podszytej psychologią. Trafne wnioski nie nastrajają optymistycznie, ale tradycjonalistyczne przesłanie niesie pozytywny przekaz. Czy Sollowayowie pokonają przeciwności losu i wyjdą z kłopotów zjednoczeni? Moglibyśmy oczekiwać tutaj happy endu, ale w życiu jest różnie. The Affair to przecież historia o nas samych, a jak wiemy, ze szczęśliwymi zakończeniami w prawdziwym życiu jest średnio na jeża.
Źródło: zdjęcie główne: Showtime
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat