Najnowszy odcinek The Brave zaskakuje pozytywnie już od pierwszych scen. Ci z Was, którzy kiedykolwiek mieli do czynienia z ochroną VIP, doskonale zrozumieją, o co mi chodzi. Wygląda to naprawdę profesjonalnie, zaś rozmowa Jaz z mijającą ją na ulicy dziewczynką jest po prostu urocza. Wszystko to dzieje się na Czarnym Lądzie, konkretnie w Nigerii, zaś wspomnianym VIP-em jest ambasador USA, na którego ma rzekomo zostać przeprowadzony zamach.

Świetnie też wypada akcja Preacha. Nieco głupia z jego strony, zdecydowanie odważna i taka, której nie da się zarzucić braku autentyczności i przemyślenia. Twórcy po raz kolejny podkreślają, że nasi bohaterowie są profesjonalistami. Oczywiście nie mogło się obyć bez moralizatorskiej natury naszego bohatera, ale o dziwo tutaj jest ona całkiem strawna.

Nie za wiele natomiast dzieje się w biurze wywiadu, w zasadzie prócz motywu poległego syna Campbell i jego listu pożegnalnego (całe dwie sceny, łącznie może 3 minuty) i zwyczajowych przebitek z centrum dowodzenia, nie dostajemy nic w tym wątku. Nie przeszkadza to jednak, bo odcinek jest nasycony akcją.

Jedyne co mnie w tym odcinku tak naprawdę gryzło, to wykorzystanie przez twórców zagrożenia. Śmiało mogli szybciej zakończyć operację w supermarkecie i pociągnąć temat dalej w innej części miasta. Zamiast tego dostajemy akcję, która co chwila przybiera nieoczekiwany obrót. W sumie nawet ciężko powiedzieć, że nieoczekiwany, gdyż po tym, jak po raz kolejny jakiś element planu wziął w łeb, zacząłem myśleć, że chyba musi się psuć w najmniej odpowiednim momencie.

Podsumowując, The Brave trzyma od kilku tygodni równą, rosnącą tendencję jakości odcinka i mam nadzieję, że się to nie zmieni. Mam za to wciąż nadzieję, że za chwilę spotkamy w końcu głównego złego w tym sezonie. Brak takowego nie pozwala za bardzo skupić się na tej produkcji jako całości, każdy odcinek trzeba traktować jako niezależny twór.