The Gifted: Naznaczeni: sezon 1, odcinek 12 i 13 (finał sezonu) – recenzja
The Gifted: Naznaczeni to jedno z największych serialowych rozczarowań ubiegłego roku. Finał potwierdza to, dając znowu to samo - masę absurdu, nieporozumień, głupich decyzji fabularnych i zero emocji.
The Gifted: Naznaczeni to jedno z największych serialowych rozczarowań ubiegłego roku. Finał potwierdza to, dając znowu to samo - masę absurdu, nieporozumień, głupich decyzji fabularnych i zero emocji.
Cały sezon The Gifted to doskonały przykład serialu, który nie ma pomysłu na siebie. Cały czas dostawaliśmy to samo: błądzenie po omacku, rozmowy o niczym, kiepskie i nieprzemyślane misje, które kończą się porażką po bezsensownych zachowaniach bohaterów, oraz straszliwie słabo budowane relacje. I co? Finał jedynie potęguje wszelkie wady, po raz kolejny nie daje nam niczego interesującego. Wręcz mam déjà vu, gdy większość motywów tych dwóch odcinków powtarza to, co kilka razy już w tym serialu widzieliśmy.
Weźmy za przykład pomysł na schwytanie Campbella, który sam w sobie jest powtórzeniem schematu, na którym oparty jest cały serial. Po raz kolejny bohaterowie idą na misję, by kogoś wydostać (tym razem wroga) i ponownie pokazują, jak bardzo są bezmyślnymi amatorami. Jak słyszę, że to są ludzie, których X-Meni wybrali do opieki nad siecią ochrony mutantów, trudno się szaleńczo nie zaśmiać. Ich podejście, światopogląd, absurdalnie głupie zachowania jedynie udowadniają, że są to kiepsko rozpisane postacie. A już cały atak na Campbella został fatalnie nakręcony. Zauważcie, że jeden z mutantów blokuje Marcosa, a co w tym momencie robi Thunderbird? Zamiast zaatakować największe zagrożenie, rzuca ludźmi, a na końcu bije tego przeciwnika. Tego typu detale jedynie pogłębiają problemy serialu. Nie wspomnę też o naciąganym zbiegu okoliczności, że na takiej imprezie pojawiła się w tym momencie grupa dzieciaków.
Jeszcze gorzej wygląda atak na bazę mutantów, który także podkreśla wszelkie problemy i nieścisłości tego serialu. Mamy kilku mutantów z solidnymi mocami ofensywnymi i ludzie nie mogą zrobić kompletnie nic. To pokazuje, że konflikt w serialu został zbudowany na bardzo słabych podstawach. Ludzie nie mają technologii w postaci ogromnych komiksowych Sentineli, by skutecznie walczyć z mutantami. Tym rozwiązaniem ma być projekt Ogary, gdzie piorą mózgi mutantom. Ten odcinek tylko pokazał, że to naciągany motyw, który się po prostu nie sprawdza. I po raz kolejny scena akcji jest totalnie spaprana przez twórców. Poza tym w drugim ataku razi mnie brak przemyślenia i dopracowania scen. Takie zabiegi są niedopuszczalne, bo to naciągnięcia i skróty czyniące postaci gorszymi i mniej inteligentnymi, niż są w istocie.
A problem finału polega na tym, że obok tego, co mówiłem, mamy znowu bezsensowne rozmowy bez krzty emocji czy wiarygodności. To, co powinno być najmocniejszym aspektem serialu, czyli dylemat moralny, walka o równość i uczucie wyobcowania, jest zastąpione męczącymi ogólnikami. Wszelkie rozmowy o braku przemocy w obliczu tych wydarzeń wydają się komiczne i bezsensowne, a padają argumenty w postaci pustych frazesów. Kłótnia rodzeństwa Struckerów jest irytująca i sztuczna, a scenariusz obu odcinków naszpikowany jest schematycznymi zachowaniami, fatalnymi dialogami i absurdalnymi zachowaniami. Ten moment, gdzie bohaterowie stoją i starają się przekonać Polaris do niezabijania senatora oraz Campbella to kwintesencja okrutnie słabego poziomu tego serialu. Oddzieliła się od nich drutem kolczastym, a oni nic. Starają się przemówić do rozsądku, choć z ich ust pada wiele banałów o tym, jak bardzo będzie to złe dla wszystkich mutantów. Fakt, że twórcy nie pozwolili im na żadną reakcję, pogrąża absurd i pokazuje te postacie w jeszcze gorszym świetle. A przecież równie głupich scen jest więcej w tym serialu. Czy to pocałunek Blink z Thunderbirdem w trakcie misji, czy rozmowa małżeństwa Struckerów w trakcie akcji, czy niedorzeczne zachowanie babci Strucker w obliczu argumentacji jej syna. Tak można wymieniać większe i mniejsze głupoty, które nie pozwalają zaakceptować mizernego poziomu tego serialu.
Finałowe sceny są jednak jeszcze gorszą zapowiedzią kolejnego sezonu. Polaris jest już zła, więc pojawia się... w odpowiednio zmodyfikowanym stroju, który ma podkreślać jej buntowniczy charakter. Samo to zagranie jest komicznie złe. A fakt, że Polaris odbudowuje klub Hellfire, wbrew tej grupce mięczaków, na których oparta jest fabuła, wywołuje obojętność. Twórcy pokazali konwencję, która sugeruje odpowiedź: w 2. sezonie bohaterowie będą rozmawiać o tym, jak przemoc jest zła, z przerwą na nikczemne spojrzenia Polaris i jej sojuszniczek. I pewnie ktoś ostatecznie kogoś przekona, bo twórcy nie mają odwagi lub pomysłu, by zrobić z tego coś ważniejszego. To staje się karygodną wadą, która nie ma żadnego potencjału.
The Gifted rozczarowuje, bo jest to serial głupi, nieprzemyślany, niedopracowany i po prostu nudny. Scenariusze wołają o pomstę do nieba, bo to, jak źle są budowane relacje, dialogi, zwyczajne zachowania czy decyzje bohaterów są godne pożałowania. Pod wieloma względami ten serial stoi na gorszym poziomie niż takie Arrow czy Flash, bo tam twórcy są świadomi konwencji i wiedzą, jak bawić ludzi - nawet, jeśli są to rozmowy o miłości, jest to spójne i z sensem. A tutaj mamy ciągłe błądzenie po omacku, a rzucanie komiksowych sugestii w postaci Polaris będącej córką Magneto czy pojawienia się przedstawicielki X-Menów imieniem Evangeline aka Vange'a to za mało, by to był serial choćby poprawny. Przez cały sezon nie wydarzyło się nic ciekawego i wręcz ciągłe wałkowano to samo. Aż do jeszcze bardziej naszpikowanego głupotami finału. Świat X-Menów zasługuje na więcej.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat