The Good Place: sezon 2, odcinek 11 – recenzja
Świetnie przemyślane, zagrane oraz śmieszne. Jednym słowem The Good Place pojawiło się z nowym odcinkiem i nie zawiodło. To jeden z tych seriali, które z odcinka na odcinek stają się coraz lepsze.
Świetnie przemyślane, zagrane oraz śmieszne. Jednym słowem The Good Place pojawiło się z nowym odcinkiem i nie zawiodło. To jeden z tych seriali, które z odcinka na odcinek stają się coraz lepsze.
Ręce same składają mi się do oklasków, gdy myślę, jak świetnie odcinek Rhonda, Diana, Jake and Trent został rozpisany. Jest tutaj wszystko, począwszy od świetnego humoru (łączącego się z fabułą) poprzez bardzo dobre aktorstwo aż po fabułę, która trzyma w napięciu, zostawiając widzów z nieodpartą chęcią sięgnięcia po kolejny epizod tylko po to, by dowiedzieć się, co będzie dalej. The Good Place to prawdziwie inny rodzaj komedii.
Przedstawienie złego miejsca doskonale uzupełnia to, co widzieliśmy do tej pory. Twórcom całkiem nieźle udaje się połączyć diaboliczność takiej strefy z lekkim komediowym klimatem. Z jednej strony te wszystkie tortury, o których się wspomina, brzmią strasznie, ale z drugiej strony bawią. Mowa tutaj zarówno o elementach tła (zauważyliście plakat Piratów z Karaibów na dworcu?), rozmowach między demonami, jak i muzeum tortur (zbliżenia na poszczególne tabliczki wywołały na mojej twarzy uśmiech, przypominając mi trochę chwyt znany z kreskówek).
Samą fabułę odcinka oceniam na celujący. Plan bohaterów był prosty, zgodnie z oczekiwaniami się skomplikował w naprawdę intrygujący sposób, a zakończenie wzruszyło, chociaż mogło wyjść lepiej. Zacznę jednak od tych dobrych stron. Przede wszystkim Jason został wykorzystany w niesamowicie ciekawy sposób. Podobało mi się, jak żart o koktajlu Mołotowa faktycznie zamieniono w zdarzenie fabularne. Takie zabiegi są zawsze mile widziane i działają na korzyść. Pomysł z fałszywymi tożsamościami również okazał się dobry, ale głównie za sprawą aktorów. O ile Jason, Chidi i Eleanor (chociaż ta znów pokazała pozytywną zmianę osobowości) nie zrobili niczego, czego nie można było się po nich spodziewać, tak Tahani oraz Janet kompletnie zawładnęły częścią w muzeum.
Ta pierwsza czuła się jak ryba w wodzie, co doskonale obrazuje, gdzie tak naprawdę ta postać powinna należeć. Przy tym Jameela Jamil w końcu mogła pochwalić się jakimś większym wachlarzem aktorskich sztuczek, jak chociażby zmianą akcentu. Prawdziwy popis dała jednak D'Arcy Carden. Dobra Janet próbująca udawać złą Janet to majstersztyk. Na myśl przychodzi mi tutaj Orphan Black, bo aktorka gra postać, która gra postać, i to się udaje. Świadczy to o dwóch rzeczach – scenariusz jest świetny, ale również obydwie członkinie obsady pokazują, że świetnie rozumieją odgrywane bohaterki. Tylko ta dwójka gwarantowałaby przynajmniej „siódemkę” w ocenie.
Był jednak również Michael. Tutaj też muszę się powtórzyć. Ted Danson odwala kawał kapitalnej roboty. Odgrywa demona w taki sposób, że czuć w kontakcie z przełożonymi, iż nie do końca jest pewny siebie, ale dobrze sobie radzi z maskowaniem tego. Pomysł z perfumami z Transformersów ciekawy i nieszablonowy, lecz to scena z najazdem na Mindy St. Claire okazała się mistrzowska. The Good Place pokazuje, że z małym budżetem można ciekawie przedstawić taką akcję. Niby tylko słychać, co się dzieje, ale oczami wyobraźni łatwo przenieść się w tamto miejsce. Bardzo dobra zagrywka
Problem mam nieco z zakończeniem. Pożegnanie nie wydało mi się odpowiednio emocjonujące. Muzyka była za spokojna, tak samo jak reakcja Eleanor. Gdy Michael zaczął mówić o rozwiązaniu problemu trolejbusowego, to powinna już się domyślić, co się dzieje i zacząć żywiej reagować. Tak ważne wydarzenie zostało przez spokój postaci przedstawione jako mało istotne, a przecież wcale tak nie jest. Poza tym wniosek, do którego doszedł demon, nie wydaje się właściwy.
Mimo wszystko jestem pod wrażeniem zmian zachodzących w The Good Place. Jeżeli produkcja utrzyma obrany kurs to zapewne jeszcze w tym sezonie zdążę wystawić „dychę”. Tym razem jeszcze się wstrzymałem przez końcową scenę, która – o ile fabularnie nie zawiodła – to realizacyjnie spodziewałbym się po niej czegoś innego. To jednak nie ma wielkiego znaczenia, mój podziw dla tego tytułu zwiększa się z tygodnia na tydzień coraz bardziej. Szkoda, że już niedługo koniec.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Mateusz TutkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat