„The Knick”: sezon 1, odcinek 10 (finał) – recenzja
Choć serial Stevena Soderbergha pozytywnie zaskoczył, okazując się jedną z najciekawszych produkcji sezonu, jego finał rozczarowuje – The Knick urywa się w dziwnym momencie, a ostatni odcinek sprawia wrażenie, jakby zbyt dużo treści wtłoczono w za mało minut ekranowego czasu.
Choć serial Stevena Soderbergha pozytywnie zaskoczył, okazując się jedną z najciekawszych produkcji sezonu, jego finał rozczarowuje – The Knick urywa się w dziwnym momencie, a ostatni odcinek sprawia wrażenie, jakby zbyt dużo treści wtłoczono w za mało minut ekranowego czasu.
The Knick to na wielu poziomach serial perfekcyjny - od pracy kamery, przez scenografię, świetnie dobraną muzykę (z pozoru bezsensownie, bo kto by pomyślał, że elektroniczne brzmienia będą pasować do historii z początku XX wieku), kostiumy, niezwykle realistyczne sceny z sali operacyjnej, aż po pozbawioną słabych punktów obsadę z Clive'em Owenem w życiowej roli. Doskonały był też scenariusz – przez pierwsze 5 odcinków budowano fundamenty i wprowadzano bohaterów, by od 6. zacząć znacznie rozwijać ich wzajemne relacje, a w najlepszym w sezonie epizodzie 7. podnieść emocje do niezwykle wysokiego poziomu i zaskoczyć kilkoma przemianami postaci oraz ich postawami wobec kryzysu. Potem, w kolejnych 2 odcinkach, przyszło zwolnienie tempa, wprowadzenie kilku nowych wątków (ciąża, brak kokainy), co sprawiało wrażenie przygotowania do wielkiego finału. Oczekiwania były niezwykle wysokie.
Dlatego tym większe było też rozczarowanie. Odcinek 10. był najgorszym dotychczas, zawinił zaś sam reżyser. Prawie każdy z wyżej wymienionych elementów i teraz zachwycał, Owen dawał z siebie wszystko, przywdziewając maskę człowieka zniszczonego nałogiem, okazało się jednak, że Soderbergh nie miał planu, jak całą tę historię zależycie zakończyć. Przez to The Knick urywa się zupełnie tak, jakbyśmy mieli do czynienia nie z końcem sezonu, a odcinkiem z jego środka; liczba wątków i tempo, w jakich niektóre kończono (a raczej ucinano), było zatrważające, ze sceną jednoosobowego ataku na burdel na czele zestawienia serialowych kuriozów.
[video-browser playlist="633031" suggest=""]
Strasznie dziwny to był odcinek, jakby twórcy chcieli na koniec zaserwować nam koncentrat ze wszystkiego, co składało się na The Knick, między innymi nagle niezwykle podkreślając medyczne tło historii – Thackery poddał się obsesji wyścigu pionierów medycyny i od razu poniósł porażkę, a chyba tylko Soderbergh wie, dlaczego nie wprowadził tego wątku wcześniej i nie dał mu się porządnie rozwinąć. Choć z drugiej strony efektem tej nagle odnalezionej miłości twórców do medycyny były świetne sceny z wkręcaniem się w czaszkę i opis terapii psychicznej polegającej na wyrywaniu wszystkich zębów ("Tak bardzo wierzę w tę metodę, że profilaktycznie kazałem usunąć wszystkie zęby u swoich dzieci" – tłumaczył doktor). Perełki.
Czytaj również: "Mortal Kombat", "Critters" i inne - oto nowe seriale internetowe Warner Bros.
Niemniej przez ten finał trudno jednoznacznie ocenić The Knick. Mamy do czynienia z dziełem wybitnym, to bezdyskusyjne, wyraźnie widać jednak, że pod koniec jego ciężar przygniótł twórców. Co zaskakuje – w końcu to HBO/Cinemax, to Steven Soderbergh, to Clive Owen, którzy jeżeli tylko poprosiliby o możliwość nakręcenia jeszcze 1-2 odcinków, by wszystko dobrze rozegrać, pewnie otrzymaliby zgodę. Tymczasem dostajemy finał odstający poziomem od reszty sezonu, który też finałem nie jest, bo zamiast kończyć – urywa. Jasne, kolejny sezon jest pewny, więc ostatecznie otrzymamy odpowiedzi, ale też czekać na nie będziemy musieli z gorzkim posmakiem tego ostatniego odcinka w ustach.
Poznaj recenzenta
Marcin ZwierzchowskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat