The Originals: sezon 5, odcinek 13 (finał serialu) – recenzja
The Originals to dobry serial, który pokazał, że można zrobić coś lepiej i ciekawiej, niż w ckliwych Pamiętnikach wampirów. Tak było przez niezłe 4 sezony, ale to się zmieniło w finałowej serii, która okrutnie obniżyła jakość. Kiepski finał to jedynie kropka nad i.
The Originals to dobry serial, który pokazał, że można zrobić coś lepiej i ciekawiej, niż w ckliwych Pamiętnikach wampirów. Tak było przez niezłe 4 sezony, ale to się zmieniło w finałowej serii, która okrutnie obniżyła jakość. Kiepski finał to jedynie kropka nad i.
Sam początek odcinka The Originals jest popisem twórców w negatywnym znaczeniu. Nie ma tu mowy o przemyśleniu czy dopracowaniu, są jedynie skróty, które mają pasować do danej wizji. Fakt, że Hope nagle ot tak pojawia się dokładnie w tym miejscu, gdzie Klaus zamierza odebrać sobie życie, jest absurdalny i pozbawiony sensu. Pomijam już niezgodność z tym, ile trwa przemiana wilkołaka podczas pełni księżyca, bo przecież dopiero co się przemieniła, a tu kolejna teleportacja - jest znowu człowiekiem i właśnie wtedy, gdy ma zareagować. Nie ma mowy też o emocjach, bo młoda aktorka za każdym razem nie jest w stanie przekonująco je pokazać lub jest źle prowadzona. Taki początek jest tylko przedsmakiem tego, jak bardzo zły jest to odcinek.
Przez cały finał mamy to, co kilkakrotnie miało miejsce w różnych okolicznościach w The Vampire Diaries, więc jak ktoś oglądał, skojarzy schemat. Wiemy więc, że Klaus musi umrzeć, więc co daje nam Julie Plec i jej pomocnicy? Tyradę ckliwości, sentymentalizmu, kiczu i wypełniania odcinka pożegnaniami, które nie niosą ze sobą potrzebnej dawki emocji, a jedyne sztuczne przedłużanie czasu ekranowego do przygotowanej kulminacji. Wiem, że to finał, więc siłą rzeczy pewna doza nostalgii czy ckliwości jest wskazana, ale twórcy przekroczyli wszelkie granice, robiąc z relacji rodzeństwa coś, co trudno znieść. To szybko staje się nudne i puste. Nie niesie żadnej wartości rozrywkowej. Coś, co było zaletą całego serialu, staje się wadą jego finału.
Najgorsze są jednak wątki poboczne, które wpisują się ponownie w trend pierwowzoru o wampirach, a nie to, co ten serial pokazywał przez cztery sezony. Z jednej strony jest zbyteczny i męczący wątek Freyi i jej żony, które chcą, aby Vincent został ojcem ich dziecka. Wszystko na siłę przedłużane sztuczną dramaturgią, która i tak doprowadza do przewidywalnego zakończenia. Biorąc pod uwagę fakt, że romantyczna relacja Freyi była najgorszym wątkiem sezonu (może i całego serialu?), a odcinek jej ślubu jednym z najgorszych w historii The Originals, trudno się więc dziwić, że ten trend jest utrzymany. Wątek poprowadzony fatalnie, bez krzty emocji, autentyczności czy sensu. Zasadniczo to jego zbyteczność w tym odcinku jest jeszcze bardziej bolesna. To takie odznaczenie z listy: fani chcą happy endu tej postaci, więc ją dostają. A patrząc na amerykańskie portale - oceniają to pozytywnie. Ja jednak nie mogę tego zrobić, bo jest to wątek niepotrzebny i źle zrealizowany. Solidny pomysł został ukazany w bezmyślny sposób, który nie ma za grosz wyczucia czasu (wszyscy smucą się Klausem, a ona tu o dzieciach gada...) i emocjonalnego znaczenia. Z drugiej strony mamy Rebekę i Marcela, których romans oczywiście musiał też doczekać się happy endu. Przesłodzone do granic możliwości i to bez tego, co czyni wątek romantyczny czymś pozytywnym i wywołującym jakieś emocje. Pustka i kolejny raz sztuczne zapewnianie bohaterom szczęśliwego zakończenia pomimo wcześniej wprowadzanie głupich przeszkód.
Z wątków o podłożu romantycznym ponownie trafia w punkt relacja Klausa z Caroline. Nie wiem, co się stało z aktorami, że tak się zmienili po Pamiętnikach wampirów, ponieważ ponownie ich wspólne sceny ogląda się kapitalnie. Chemia pomiędzy nimi jest dostrzegalna, emocje są odczuwalne, a konkluzja, choć słodko-gorzka i ckliwa (w tym miejscu, dzięki tej dwójce), ma sens i potrafi poruszyć emocje. To właśnie też pokazuje jedyną zaletę finału i jest nią Joseph Morgan, który błyszczy w tym odcinku. Pomimo tego, że dostaje fatalny i momentami przeokrutnie kiczowaty materiał, potrafi wyciągnąć z niego wiele, nadając wszystkiemu emocji, charakteru i przekonać nas, że oglądamy finalną przemianę Klausa w dobrego gościa. To jego talent tutaj wybucha na tle przeciętności, banału i przewidywalności. Oby aktor dostał jakieś dobre role, by się nie marnował.
Ostatnia scena jest tym, co wywołuje najbardziej mieszane odczucia. Elijah decyduje się umrzeć razem z Klausem. Początkowo stwierdziłem, że to jednak głupie i przekombinowane, za bardzo w klimacie fanfika nastolatki, który Julie Plec i spółka zbyt często wprowadzali w Pamiętnikach wampirów. Jednak, jeśli by się nad tym tak zastanowić, ta decyzja ma sens. W końcu sensem życia Elijah było pilnowanie i ratowanie Klausa przed nim samym. Ich braterska więź staje się tym, co powinno mieć kluczowe znaczenie w tym odcinku kosztem bezdennie głupio przedstawionych wątków romantycznych. Ta relacja wybrzmiewa dopiero w ostatniej scenie, gdy możemy zrozumieć to i w pewnym sensie zaakceptować. Nawet jeśli Elijah powinien po prostu przeżyć i pilnować swojej bratanicy (co miałoby większy sens), niż tak oddawać życie. Z tego też powodu odczucia pozostają mieszane, a sama realizacja jednak to pogłębia. To jest ponownie przykład dobrego pomysłu, który na ekranie nie sprawdza się najlepiej. Nie mogę zarzucić aktorom namacalnego zbudowania emocji i poruszenia widza w jakimś stopniu, ale znowu zbyt dużo tu idealizowania śmierci i poświecenia, zbyt mało głębi, która w tej scenie powinna być obecna.
The Originals to dobry serial, który potrafił pokazać, że nie trzeba krążyć w bagnie banałów i romantycznych relacji w stylu marzeń nastolatków, by opowiedzieć o wampirach. Tutaj zawsze była ważna relacja rodzinna, a miłość była na drugim, a nawet trzecim planie. To zmieniło się w bardzo złym finałowym sezonie, za który odpowiadała wspomniana Julie Plec. To tylko dowód, że jej podejście do opowiadania historii nie współgrało z tym, jak inne osoby dobrze rozwinęły ten serial. Jedynie potwierdziły, że pani Plec ma określoną wizję i grupę odbiorców, do których ja zdecydowanie nie należę.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat